Dorastanie w kiepskim sąsiedztwie to wyrok czy też o wszystkim decydują nasze cechy indywidualne? Inaczej mówiąc, czy jeśli weźmiemy kogoś za kubrak i przeniesiemy w inne sąsiedztwo, to automatycznie pogorszymy/poprawimy jego sytuację życiową w przyszłości? Nie ma co gdybać, Raj Chetty i Nathaniel Hendren znają odpowiedź (z czego wynika, że to amerykańscy naukowcy).



Naukowcy sprawdzili, na podstawie analizy losów 5 mln dzieci doświadczających za młodu przeprowadzki, jak się to przełoży na zarobki badanych, kiedy ci już dorosną. Porównali, czy zmiana miejsca zamieszkania powoduje zmianę zarobków bliższą średniej otrzymywanej w nowym środowisku w stosunku do tej średnio otrzymywanej w starym miejscu zamieszkania. I okazuje się, że owszem – każdy rok spędzony w zamożniejszym środowisku prowadzi do wzrostu pensji, a w biedniejszym – do spadku!
Im wcześniej dochodzi więc do przeprowadzki – tym lepiej/gorzej. Ba, starsze rodzeństwo odczuje efekty mniej niż młodsze.
Jednym z naturalnie nasuwających się wyjaśnień jest to, że w lepszych dzielnicach dzieci mają dostęp do lepszej edukacji – co prowadzi do pewnej niewesołej refleksji dotyczącej sytuacji imigrantów w Europie. Z badań OECD dotyczących np. wyników PISA (poziomu edukacji) wynika, że w krajach europejskich dzieci imigrantów wypadają konsekwentnie słabiej od dzieci rdzennych mieszkańców zarówno w pierwszym, jak i drugim pokoleniu. W takiej Francji drugie pokolenie wypada minimalnie lepiej niż pierwsze, ale i tak znacznie słabiej niż to złożone z tubylców. W Niemczech nie ma żadnej poprawy w drugim pokoleniu. Można by bawić się w zgadywanie, czy winni są tu rodzice/dzieci, czy instytucje i złe środowisko, w jakim imigranci mieszkają. Faktem jest, że zasada „gorsza dzielnica, gorszy start, mniejsze zarobki” wydaje się spiżowa.
Wspomniane badanie wskazywałoby optymistom, że poprawiając sytuację w imigranckich dzielnicach, naprawdę da się wpłynąć na przyszłość następnych pokoleń je zamieszkujących. Szkoda tylko, że nie wiadomo, jak to zrobić.