Przegranymi plebiscytu okazali się były prezydent Bronisław Komorowski, Senat oraz Paweł Kukiz
Najniższa frekwencja w Europie / Dziennik Gazeta Prawna
Niedzielne referendum przejdzie do historii. 7,8 proc. – tak niskiej frekwencji nie było w Polsce, ale także w Europie od 1945 r. W 25-letniej historii wolnej Polski najniższe zainteresowanie wyborami sięgnęło 33 proc. i miało miejsce w elekcji do samorządu w 1994 r. Jeszcze gorzej było przy okazji referendum dotyczącego przeznaczenia pieniędzy z prywatyzacji i uwłaszczenia – 32 proc. z nas stawiło się wtedy w komisjach. Ale mimo wszystko praktycznie nikt z politologów nie spodziewał się tak niskiej obecności Polaków przy urnach 6 września. Pesymiści mówili o 10 czy kilkunastu procentach, realia okazały się bardziej przygnębiające. W tym świetle wyniki mają niewielkie znaczenie. Pierwsze pytanie dotyczyło wprowadzenia jednomandatowych okręgów wyborczych w wyborach do Sejmu. Za opowiedziało się 78,75 proc. głosujących. 82,63 proc. zagłosowało przeciwko utrzymaniu dotychczasowego sposobu finansowania partii politycznych z budżetu. 94,51 proc. głosujących poparło wprowadzenie zasady interpretowania wątpliwości prawnych na korzyść podatnika.
Największym przegranym referendum jest były prezydent Bronisław Komorowski. Pomysł głosowania ogłoszony dzień po pierwszej turze wyborów miał mu pozwolić na zdobycie wyborców Pawła Kukiza. A jednocześnie tematyka pytań nawiązywała do sztandarowych pomysłów PO z okresu powstawania tej partii, jak JOW czy zakaz finansowania partii politycznych z budżetu. Z drugiej strony także do jego własnej inicjatywy ustawodawczej – ordynacji podatkowej. Pomysł politycznie spalił na panewce, bo tylko jedna trzecia wyborców Pawła Kukiza, którzy poszli na wybory, wskazała Komorowskiego, reszta zagłosowała na Dudę. Choć referendum nie wróżono powodzenia, wydawało się, że pokaże, jak dużo w Polsce jest zwolenników JOW czy przeciwników finansowania partii politycznych z budżetu. Wyniki plebiscytu nie odegrają jednak żadnej roli w dyskusji na temat systemu wyborczego czy finansowania partii politycznych. – Referendum może zdominować obraz prezydentury Bronisława Komorowskiego. W trakcie kadencji wzbudzał zaufanie, był wysoko oceniany, a zostanie zapamiętany poprzez taki rozpaczliwy gest – mówi politolog dr Norbert Maliszewski.
Przegranym w tym kontekście okazał się także Senat. Pomysł na referendum powstał błyskawicznie – w ciągu doby. Wniosek trafił pod głosowanie trzy dni po tym, jak prezydent Komorowski wyszedł z pomysłem. Senat, zwany izbą refleksji i zadumy, tym razem ani jedną, ani drugą cechą się nie popisał. Pojawiały się opinie krytyczne wobec wniosku prezydenta, marszałek Bogdan Borusewicz przestrzegał Bronisława Komorowskiego, ale ostatecznie senatorowie PO poparli wniosek. A pytania, które w nim były, budziły poważne wątpliwości. Ani pierwsze o JOW, ani drugie o finansowanie partii politycznych nie wskazywały Polakom, jaki byłby skutek, gdyby zagłosowali za zmianą. Wprawdzie Senat nie może ingerować we wniosek, ale może jasne stanowisko senatorów skłoniłoby prezydenta do korekty pytań. Sposób ich sformułowania sprawił, że krytycy referendum nie mieli kłopotów ze wskazywaniem jego słabości.
Referendum miało być polityczną trampoliną dla Pawła Kukiza. 20 proc. poparcia w wyborach prezydenckich miało być sporym kapitałem na wybory parlamentarne. A jeden z głównych tematów referendum – JOW – miał dodatkowo pozwolić Kukizowi mobilizować wyborców. Frekwencja w referendum miała też dać mu okazję do policzenia zwolenników. – Referendum stało się dla niego gwoździem do trumny. Paweł Kukiz nie ma innego przekazu poza JOW, a po referendum ten temat się kończy – ocenia dr Maliszewski. Niespełna 8 proc. obecności przy urnach pokazuje, że problemem dla niego będzie przekroczenie 5-proc. progu wyborczego.