Ten wybuch społecznego gniewu, któremu wyborcy dali upust w ostatnich wyborach prezydenckich, dla wielu był tak niespodziewany, że do dziś nie przyjmują go do wiadomości. Bo przecież są drogi, są mosty i rośnie PKB. Czegóż chcieć więcej?
Problem w tym, że tu nie chodzi o więcej, tylko o inaczej. Krew gotuje się ludziom w żyłach, bo chcą zmian. Pokryzysowa fala doszła do Polski z opóźnieniem, ale wzburzyła ich równie mocno. Głosy, że oto osiągnęliśmy docelowy model rozwoju, a teraz wystarczy tylko dbać o jego stabilność, doprowadzają ludzi do szewskiej pasji. Tę falę wykorzystuje opozycja, zupełnie nieświadoma, że nie ma wpływu na jej wysokość i siłę.
Po 26 latach od upadku komunizmu uświadomiliśmy sobie, że choć jesteśmy coraz bogatsi, to urządziliśmy kraj i swoje życie nie całkiem tak, jak chcieliśmy. Tym razem to politycy są o kilka długości w tyle za społeczeństwem, wciąż przekonani, że chodzi tylko o zmianę władzy jednej na drugą. To nie to. Nieważne, kto rządzi, ale jak i po co. A tych pytań politycy sobie nie stawiają, są zbyt niewygodne.
W DGP chcemy opisać to społeczne wrzenie. Stan, od którego zależy wynik najbliższych wyborów parlamentarnych. W kolejnych siedmiu numerach Magazynu przedstawimy to, co nas, Polaków, wkurza: niespełnione aspiracje, nierówności, nepotyzm, demografię, państwo, rynek pracy, emigrację i zmiany społeczne. A we wtorkowych wydaniach zastanowimy się, ile w tym naszej winy.
Ostatnio w audycji radiowej znany publicysta z wyżyn stołecznego autorytetu przekonywał, że ci biedni Polacy lubią być oszukiwani. Bo tak im się lepiej żyje. Beztroska arogancja. Prawda jest o wiele okropniejsza – to elity się samooszukują. Bo tak im się lepiej żyje.
I stąd także nasz cykl.