Bez napływu nowej ludności za 25 lat interior będzie praktycznie pusty
Najbardziej dotkliwym skutkiem upadku gospodarczego Lizbony jest załamanie demograficzne. Brak dzieci sprawia, że rząd mnoży pomysły, jak odwrócić negatywne trendy.
Startująca w Portugalii kampania przed październikowymi wyborami parlamentarnymi będzie się kręcić wokół gospodarki. Rząd pochwali się redukcją bezrobocia, opozycja będzie potępiać środki oszczędnościowe lub – dla odmiany – nadmierny deficyt budżetowy. O najważniejszym temacie nikt się być może nie zająknie: jeśli dotychczasowe trendy demograficzne się utrzymają, do 2204 r. Portugalczyków już nie będzie.
Burmistrz maleńkiego, ledwie trzytysięcznego Alcoutim na południowo-wschodnim krańcu kraju nie ma zamiaru się poddawać. – Bez młodych ludzi nie będzie tu dzieci – podkreśla Osvaldo Gonçalves. – A zatem trzeba przyciągnąć młodych ludzi – dorzuca. Dlatego miejscowe władze postanowiły nagradzać młodych rodziców bezzwrotnym bonusem: 5 tys. euro za dziecko. Z kolei w środkowej części kraju jeden z przedsiębiorców z branży odzieżowej wprowadził w swojej firmie zachęty dla świeżo upieczonych rodziców – 505 euro, niemal równowartość płacy minimalnej.
– Mieszanki mleczne, pieluchy wystarczą nawet na opiekę w ciągu dnia – wylicza 34-letni António, który wraz ze swoją partnerką, 22-letnią Jessicą, jako pierwszy skorzystał z oferty burmistrza Gonçalvesa. Ale António i Jessica są uprzywilejowani, oboje mają pracę: on w miejscowym hostelu, ona w opiece społecznej. – Te pięć tysięcy nie wystarczy dla kogoś, kto nie ma nic ponadto – ucina Jessica. Racja, w takiej sytuacji są ich sąsiedzi, 29-letnia Daniela i 37-letni Nuno. Daniela jest bezrobotna, z kolei Nuno jest co prawda zatrudniony w lokalnym domu starców, ale od dawna przebywa na zwolnieniu lekarskim. Poza pomocą z ratusza ich miesięczny budżet nie przekracza więc 800 euro. Ratuje ich tylko to, że mieszkają z rodzicami Danieli.
Problem polega na tym, że takie desperackie próby ratowania dzietności Portugalek nie rozwiązują problemu. „Portugalczycy wymrą do 2204 roku” – zatytułował trzy lata temu swój raport na ten temat tygodnik „Expresso”, i groźba ta, nawet jeśli wyolbrzymiona, pozostaje aktualna. W 1970 r. przeciętna Portugalka rodziła troje dzieci, do wybuchu kryzysu finansowego demograficzną równowagę udawało się jeszcze jako tako utrzymać. Ale już w latach 2010–2011 sytuacja gwałtownie się zmieniła: z 10-milionowego kraju w ciągu kilkunastu miesięcy zniknęło 85 tys. ludzi, przeważnie młodych. To absolwenci wyższych szkół uciekali na lepsze rynki pracy: do Niemiec, Wielkiej Brytanii, ale przede wszystkim do portugalskojęzycznych tygrysów w Afryce i Ameryce Południowej – Angoli i Brazylii.
Emigranci zabrali ze sobą wymienialność pokoleń: latem 2012 r. Portugalczycy pobili rodzimy rekord niskiej liczby narodzin. W ciągu zaledwie roku odnotowano spadek rzędu 19 proc., do poziomu nienotowanego od 60 lat. W 2013 r. dzietność spadła do poziomu 1,21, w miejscach takich jak Alcoutim dzisiaj prawdopodobnie nie sięga nawet 1 pkt. W rankingach OECD wśród krajów rozwiniętych równie kiepska sytuacja jest tylko w Korei Południowej.
„Stały poziom emigracji, oczekiwana dzietność, stabilny poziom umieralności, stabilny poziom imigracji” – biorąc pod uwagę wszystkie te czynniki, dziennikarze „Expresso” przepowiadali ojczyźnie zniknięcie w ciągu niecałych 200 lat. Dziś żarty się skończyły: Narodowy Instytut Statystyczny wyliczył, że bieżące trendy demograficzne oznaczają, iż w 2060 r. z ponad 10-milionowego społeczeństwa zostanie 6,3 mln osób. Jest też wariant optymistyczny. Zakłada on, że dzięki powstrzymaniu negatywnych trendów w tym samym okresie znikną nie cztery, lecz dwa miliony obywateli.
Dotychczas ponure prognozy sprawdzają się co do joty. – Wysoki poziom bezrobocia i niestabilny rynek pracy to krytyczne czynniki, które zniechęcają młode pary do posiadania dzieci – twierdzi Maria Filomena Mendes, profesor socjologii z Portugalskiego Towarzystwa Demograficznego. – Młodzi emigrują w wieku, w którym w innym przypadku zakładaliby rodziny w Portugalii – dodaje. Z jej danych wynika, że między 2010 a 2014 r. kraj opuściło 198 tys. rodaków. Gdyby zostali, mogliby niewiele zmienić.
– Młodzi ludzie opóźniają zakładanie rodziny, bo znacznie więcej trzeba, by znaleźć stabilną pracę. A nawet jeśli w końcu taką znajdziesz, równie trudno wyprowadzić się z domu rodziców i osiąść na swoim – twierdzi 37-letni konsultant, José Loff. – Ludzie przeciągają studia, żeby zdobyć tytuł magistra czy doktora, żeby poprawić swoje szanse na rynku pracy. Potem muszą przebrnąć przez okres zatrudnienia na umowach śmieciowych, zanim trafi się coś stabilniejszego. I nagle okazuje się, że masz już czterdziestkę i niewiele czasu na to, by pozwolić sobie na drugie czy trzecie dziecko – kwituje w rozmowie z „Financial Timesem”.
Największy dramat rozgrywa się na prowincji. – Pewne regiony kraju, zwłaszcza w jego centralnej części, nie są idealnym miejscem dla młodych par, które chciałyby pracować i zakładać rodziny – mówi oględnie Vanessa Cunha, socjolog monitorująca sytuację portugalskich rodzin. Ale to mało powiedziane: wnętrze kraju jest usiane setkami wiosek, gdzie na ulicach widać niemal wyłącznie ludzi w wieku emerytalnym. Szkoły, przychodnie, instytucje i firmy w mniejszych miejscowościach są masowo zamykane. „Bez napływu nowej ludności za 25 lat portugalski interior będzie praktycznie pusty” – konkludowali autorzy jednego z raportów na temat pustynnienia kraju.
Oczywiście centroprawicowy gabinet premiera Pedra Passosa Coelho nie może udawać, że problemu nie ma – ale do tej pory rząd nie przedstawił kompleksowej strategii wybrnięcia z demograficznego dołka. Kilka tygodni temu zaprezentowano w parlamencie prorodzinny pakiet propozycji – m.in. dłuższe urlopy rodzicielskie, ulgi podatkowe, wyższe zasiłki socjalne. Jeden z pomysłów – tych, które już upadły – zakładał nawet, że pracownicy budżetówki będą mogli pracować cztery godziny dziennie za 60 proc. wcześniejszych poborów.
Z tych projektów zostało niewiele poza bojową retoryką. Rząd w Lizbonie zapewnia o swoim poparciu dla lokalnych programów wsparcia rodzin – jak ten w Alcoutim – i straszy, że przeciągający się kryzys demograficzny wpędzi Portugalię w ostateczne zubożenie, a także niestabilność w dziedzinie wzrostu gospodarczego, opieki socjalnej i państwa dobrobytu. Passos Coelho zaapelował też do Brukseli, by wsparła Portugalię w walce o dzietność, usuwając bariery dla młodych rodzin.
– Wszystkie te inicjatywy mogą być pomocne, ale nie są rozwiązaniem – podsumowuje Vanessa Cunha. – Żaden z tych środków nie będzie skuteczny, dopóki rynek pracy będzie zamknięty i niepewny – kwituje. Pod tym względem ostatnio pojawiło się światełko w tunelu: wyniki gospodarki za drugi kwartał bieżącego roku. Wśród nich znajdą się dane dotyczące bezrobocia, według rządu Passosa Coelho – historyczne: w ciągu trzech miesięcy udało się je zbić z 13,7 do 11,9 proc. Tą kartą centroprawicowy gabinet będzie chciał zapewne zagrać jeszcze przed październikowym głosowaniem.
Sęk w tym, że własną łyżkę dziegciu dołożył właśnie Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Eksperci MFW wytknęli Lizbonie, że najprawdopodobniej nie uda jej się zdusić deficytu budżetowego poniżej obowiązującego w UE poziomu 3 proc., a zadłużenie – w sektorze publicznym i prywatnym – wciąż przekracza 130 proc. PKB. Innymi słowy, nawet jeśli są pewne efekty narzuconych Portugalii programów oszczędnościowych, to konieczne są dalsze cięcia, a nie – jak obiecywał już Passos Coelho – likwidacja części obostrzeń. Światełko w tunelu być może więc zaświeciło, ale to mogą być tylko złudne refleksy.
Pozostało
93%
treści
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama