Konkluzje z rozpoczynającego się jutro szczytu Partnerstwa Wschodniego w Rydze będą zarazem oceną rządów Petra Poroszenki. Trójką minus na zachętę. Poroszenko – podobnie jak jego poprzednicy, Wiktor Janukowycz, a wcześniej Wiktor Juszczenko – nie wykorzystuje dobrej prasy, jaką przez chwilę miała na Zachodzie Ukraina.



Juszczenko najpierw wygrał pomarańczową rewolucję, by chwilę później pogrążyć się w nieczytelnych wojnach gabinetowych i pozbawić państwo szacunku. Janukowycz w 2010 r. demokratycznie wziął władzę, obiecał kurs na Zachód, by zaraz potem wpaść w spiralę kłamstw zakończoną ludowym buntem. Poroszenko chce zmian, ale nie podejmuje zdecydowanych decyzji wymierzonych choćby w walkę z korupcją. Nie ma pomysłu, jak pokonać biurokratyczną inercję państwa.
Poroszenko musi zdawać sobie sprawę z tego, że dłużej nie da się wszystkiego tłumaczyć wojną w Zagłębiu Donieckim. Musi też mieć analityków, którzy dostrzegają, że w bliskim otoczeniu Unii Europejskiej i NATO rozgrywają się wydarzenia ważniejsze niż Ukraina, co powoduje, że Kijów spada z agendy. UE szykuje się na wojnę z przemytnikami uchodźców. Europejski Bank Centralny kreśli plany ewentualnościowe na wypadek wyjścia Grecji ze strefy euro, a Komisja analizuje potencjalne wycofanie się Wielkiej Brytanii z polityk wspólnotowych. Do tego dochodzi macedoński protest w Skopje i dziwna rebelia wokół Kumanowa.
Z kolei Sojusz Północnoatlantycki z niepokojem obserwuje zajęcie Ramadi, stolicy sunnickiej prowincji Anbar w Iraku. A na swoim podwórku – pełzającą militaryzację Bałtyku. Stany Zjednoczone kalkulują, jak wypełnić treścią zapisy porozumienia z Iranem, które ma opóźnić zbudowanie perskiej bomby atomowej (jak podśmiewają się dyplomaci, USA nie potrafiły kontrolować okrętów irańskich łamiących embargo na wodach Zatoki Perskiej i nie bardzo wiadomo, jak zamierzają sprawdzać, co się dzieje z irańskimi wirówkami). W tym kontekście zamrożony konflikt w Donbasie coraz bardziej jawi się jako problem trzeciorzędny. Nie wspominając o aneksji Krymu, której de iure nikt nie uznaje, lecz de facto wszyscy przyjęli do wiadomości.
Dziś wystarczy, że Rosja nie odgrzeje konfliktu, by Włosi, Grecy, Cypryjczycy, Hiszpanie i Węgrzy opowiedzieli się za złagodzeniem sankcji wobec Kremla. Stan zamrożenia relacji z Moskwą nie będzie wieczny. Równocześnie Bruksela traci cierpliwość do państw Partnerstwa Wschodniego, które markują wykonanie umowy stowarzyszeniowej. I nie chodzi tylko o Ukrainę. Wzorcem z Sevres pod tym względem jest Mołdawia. Do niedawna przedstawiana jako prymus modernizacji na modłę zachodnią. Rok od podpisania porozumienia Kiszyniów pozostaje niestabilny politycznie. Mołdawia jest fasadową demokracją, którą rządzą do spółki dwaj biznesmeni: Vlad Filat i Vlad Plahotniuc. Umowa z UE stała się dla nich doskonałą zasłoną dymną do nowego podziału stref wpływów. Zalegalizowania szemranych fortun. Wpływania na wymiar sprawiedliwości, rząd, bank centralny i komisję wyborczą.
Jeśli wziąć pod uwagę powyższe okoliczności, Poroszenko, mimo mglistej perspektywy ruchu bezwizowego dla Ukraińców z paszportem biometrycznym, która zostanie przedstawiona w Rydze, kończy czas romantycznej przygody w relacjach z Zachodem. Jak mówili w rozmowie z DGP przedstawiciele Komisji Europejskiej, już ostatni szczyt UE był „szczytem znudzenia Ukrainą”. Przekonywano, że niewielu chce widzieć na nim Poroszenkę, bo ten jest do bólu przewidywalny. Wiadomo, co powie. Jakich argumentów będzie używał.
Ryga jest ważnym momentem w karierze Poroszenki. Ukraińcy, którzy stali na Majdanie, nie mają wielkich oczekiwań wobec swoich elit politycznych. W całej nędzy stylu rządzenia państwem i w obliczu perspektywy dalszej pauperyzacji liczą jednak na skuteczność w rozmontowywaniu muru Schengen. Liczą na to, że ich rząd i ich prezydent będą w stanie dopilnować przetargów na maszyny do druku nowego typu paszportów. Że uda się stworzyć bazy danych akceptowalne dla UE. W końcu, że uda się wydrukować ten biometryczny paszport i wydać go obywatelowi bez łapówki.
Janukowycz przegrał, bo nie docenił europejskich aspiracji swojego narodu. Jego otoczenie nie musiało martwić się reżimem Schengen, bo albo miało paszporty dyplomatyczne, albo ludzi od załatwienia wizy w którejś z unijnych ambasad. Poroszenko ma podobny komfort. I szansę na powtórzenie wszystkich błędów Janukowycza w kwestii wiz. Jeśli nie doceni oczekiwań swojego narodu, wcześniej czy później również polegnie.