W prezydenckiej kampanii startuje 11 kandydatów, lecz pracują na nich tysiące wolontariuszy. Czuć niezadowolenie z tego, że polska polityka wygląda tak, jak wygląda. Że daleka jest od ludzkich spraw i obywateli, którzy na słowo „polityka” reagują alergicznie. To mi się nie podobało, bo polityka dotyczy większości ważnych dla nas spraw: pieniędzy, zarządzania funduszami publicznymi, podatków, pracy – mówi Karol Bednarczyk. Absolwent pedagogiki, który wcześniej pracował w call center oraz dwa lata był na zarobkowej emigracji w Szkocji, tak tłumaczy to, że pomaga w prowadzeniu prezydenckiej kampanii Pawłowi Kukizowi.
W sztabie polityka walczącego o jednomandatowe okręgi wyborcze większość zaangażowanych w kampanię jest wolontariuszami, podobnie jest zresztą u innych kandydatów uznawanych za outsiderów. Inna sytuacja jest w sztabach kandydatów wystawionych przez duże partie. Tu ochotnikami pracującymi na sukces Bronisława Komorowskiego, Andrzeja Dudy czy Adama Jarubasa często są członkowie młodzieżówek. I o ile zwolennicy kandydatów takich jak Kukiz czy Janusz Korwin-Mikke mówią o rozczarowaniu obecną sytuacją, o tyle ci drudzy demonstrują przywiązanie do swoich wybrańców. – To, co proponuje Duda, jest właściwe, utożsamiam się z jego poglądami, czuję potrzebę wspierania tego, co dobre i pozytywne – mówi Sylwester Tułajew odpowiedzialny za wolontariuszy pomagających w kampanii kandydata PiS w internecie.
Ale też w tych zhierarchizowanych strukturach pojawiają się ludzie z zewnątrz. – To osoby, których polityka interesuje. Dla nich to okazja do zobaczenia, jak to wszystko wygląda od środka – opowiada Adam Jankowski z PO nadzorujący grupę wolontariuszy jeżdżących „Bronkobusem”.
Wszyscy lubią młodość
W centralnych sztabach jest od kilkunastu do kilkudziesięciu wolontariuszy. – W zależności od potrzeb zwołuje się ochotników. Były akcje, na które trzeba było ściągnąć 50 osób, a były i takie, jak konwencja Andrzeja Dudy, że 500 – mówi Paweł Szefernaker nadzorujący pracę wolontariuszy z PiS.
W sztabie kandydata Prawa i Sprawiedliwości młodzi wolontariusze tworzą „Drużynę Andrzeja Dudy”: jest ich ok. 2–3 tys. w całym kraju. Zbliżoną liczbą ochotników dysponuje PSL, nieco mniejszą PO i SLD. Można szacować, że w całym kraju w kampanię jest zaangażowanych ok. 10 tys. wolontariuszy. To na nich opiera się wyborcza machina. O ile sztaby są mózgiem, o tyle wolontariusze rękoma. Niektórzy „zawodowi” sztabowcy nawet nie za bardzo wiedzą, czym zajmują się wolontariusze i ilu ich jest. Oni wymyślają sposób prowadzenia polityki, ochotnicy mają wykonywać polecenia.
Taki układ działa od początku kampanii. Zbieranie podpisów pod kandydaturą to pierwszy moment, gdy przydają się ochotnicy. – Kiedy zaczęła się kampania, stwierdziliśmy ze znajomymi, że trzeba coś zrobić. Zaczęliśmy od zbierania podpisów. Paweł mówił, żeby nie pytać, a działać, więc doszliśmy do wniosku, że potrzebna jest aktywność oddolna – opowiada Dariusz Pitaś, współpracujący ze sztabem Kukiza.
Kandydaci, których zarejestrowała PKW, złożyli łącznie ponad 4 mln podpisów wydeptanych głównie przez ochotników, którzy zbierali je na ulicach miast i miasteczek. Najlepszy wynik osiągnęli ci, którzy mieli zaplecze w partyjnych strukturach – stąd wzięło się 1,6 mln podpisów Dudy i 650 tys. Komorowskiego. Największy wysiłek musieli wykonać zwolennicy kandydatów bez istniejących struktur takich jak Grzegorz Braun, Paweł Tanajno czy Paweł Kukiz.
Kolejnym etapem było ponowne wyjście do ludzi z materiałami wyborczymi. Lokalne struktury dostawały po kilka tysięcy gazet czy ulotek, które miały trafić do wyborców. Najbardziej „frontowa” praca spadała na najmłodszych. – To nie było może door to door, ale rozdawaliśmy je w miejscach publicznych, na bazarkach, targach, rynkach – mówi Krzysztof Łapiński, zastępca rzecznika PiS. W sztabach outsiderów wolontariusze często sami drukowali materiały wyborcze, które potem rozdawali.
Gdy kampania ruszyła pełną parą, zarówno wolontariusze, jak i sztaby zaczęły się specjalizować. W sztabach PO oraz PiS powstały komórki, które zawiadują ochotnikami. Za najbardziej uprzywilejowaną grupę mogą uważać się ci, którzy towarzyszą kandydatowi w wyprawach po kraju. Przy Komorowskim podczas podróży „Bronkobusem” zawsze jest kilkanaście młodych osób. Najmłodszy chodzi jeszcze do gimnazjum, najstarsi to trzydziestolatkowie. – Przyjeżdżamy na miejsce przed prezydentem, wręczamy osobom, które przychodzą z nim na spotkania, materiały kampanijne. Dbamy o tło na scenie, na której występuje Bronisław Komorowski. Staramy się, by osoby stojące najbliżej sceny miały chorągiewki czy biało-czerwone kokardy z podpisem prezydenta. Odwiedziliśmy kilkadziesiąt miejscowości, przejechaliśmy 10 tys. km – mówi Adam Jankowski z PO. Często ekipa przyjezdna uzupełniana jest miejscowymi wolontariuszami.
Podobną strategię ma PiS. Podczas wyjazdów Andrzeja Dudy autobusem po kraju zawsze towarzyszyli mu młodzi ludzie. Na miejscu dołączały też kolejne, z reguły działające w lokalnym sztabie komitetu wyborczego. Najczęściej wszyscy mieli na sobie t-shirty z hasłami kandydata PiS. Dzięki takiej organizacji Duda non stop poruszał się w towarzystwie młodych ludzi. Taki obrazek przekazywały telewizje informacyjne, co pozwalało budować wizerunek dynamicznego kandydata, któremu nie tylko leżą na sercu sprawy młodych, ale jest też przez nich popierany.
Z kolei dla towarzyszących kandydatowi to często przygoda. – Zadzwonił do mnie kolega, który nie angażował się do tej pory w politykę, i mówi, że chce pojechać „Dudabusem”. Odesłałem go do lokalnych struktur. Pojechał i bardzo mu się podobało – opowiada Paweł Szefernaker. Ta praca nie zawsze jest bezstresowa. Zwłaszcza na wiece Komorowskiego przychodzą jego polityczni adwersarze. – To korwinowcy i osoby z ruchu narodowego. Nie ma dialogu, są krzyki i wyzwiska. To bolesne dla młodych osób. Ci ludzie nie rozumieją, co to bezinteresowność. Na krzyki nie będziemy odpowiadali krzykami – mówi Adam Jankowski z PO.
Ważna jest sieć
Ci, którzy nie wspierają partii w realu, mogą robić to w sieci. Przy tak ogromnej popularności portali społecznościowych stały się one ważnym kanałem dotarcia do wyborcy. Równie ważnym jak tradycyjne media.
W PiS działa grupa internetowych wolontariuszy. – Przekazujemy im informacje na temat artykułów o naszym kandydacie, linki z materiałami wyborczymi, by mogły udostępniać je na swoich profilach – mówi opiekujący się nimi Sylwester Tułajew. Dodaje, że to osoby, które zgłosiły się do pomocy. Mogą poświęcić kilkadziesiąt minut dziennie, by popisać w sieci i wspierać kandydata. W efekcie zaraz po tym, jak sztab wpuszcza do sieci nowy wyborczy spot, można zobaczyć go lub poczytać dyskusję o nim w takich serwisach jak Twitter czy Facebook. To właśnie dzięki nim wyborcze spoty Dudy obejrzało ponad 200 tys. internautów.
Jeden z działaczy PiS powiedział mi, że na stałe w takiej internetowej grupie działa 100 osób, ale zawsze można liczyć też na o wiele liczniejszą „Drużynę Dudy”. Podobna „internetowa” grupa działa także w PO, a jej celem jest głównie FB. Zarówno przedstawiciele sztabu Komorowskiego, jak i Dudy zapewniają, że to kampania pozytywna. – Nikt nie mówi im, co mają pisać, to działa na zasadzie wolontariatu – mówi działacz PiS. Ale zapewne z podobnym zapałem, jak chwalą swojego kandydata, bronią go, kiedy jest atakowany.
Znacznie więcej swobody mają ochotnicy w mniejszych sztabach. Oni nie tyle realizują wytyczne, ile sami prowadzą kampanie. Zwolennicy Janusza Korwin-Mikkego umieszczają w sieci filmiki, w których tłumaczą, dlaczego popierają akurat tego polityka. Z kolei zwolennicy Kukiza tworzą na Facebooku strony, jak np. „Zachodniopomorskie popiera Kukiza” czy „Kukizomaniacy” (choć na FB pojawiły się też strony jego przeciwników, np. „Paweł Kukiz oszukał”). Jednym z ciekawszych pomysłów jest strona „Kukizofury”, pokazująca samochody zwolenników tego kandydata. – W ten sposób nadrabiamy to, że Kukiz nie ma pieniędzy z budżetu jak jego konkurenci na „Dudabusy” czy „Bronkobusy” – tłumaczy Dariusz Pitaś.
Takie inicjatywy z reguły szybko zyskują akceptację sztabów, które nie są liczne i które chętnie podejmują pomysły wolontariuszy. – To jest właśnie najfajniejsze, że każdy może zgłosić swój pomysł i wziąć udział w tworzeniu kampanii – mówi Karol Bednarczyk. W ostatnią sobotę na Śląsku zorganizowano 100-kilometrowy rajd rowerowy pod hasłem „Jadę rowerem dla Pawła Kukiza”, zakończony piknikiem, w którym wziął udział kandydat. To była oddolna inicjatywa i – jak się okazało – nie tylko na Śląsku. – Do nas przyłączyli się inni, w ten weekend było kilkadziesiąt takich wydarzeń na rowerach w Polsce, ale także w Londynie. Na zakończenie naszego eventu przyjechało kilkaset osób z całej Polski. Była rewelacyjna atmosfera. Pojawił się Paweł, który wygłosił 20-minutowy apel w swoim stylu, a potem wziął udział w naszym pikniku. Był grill, ognisko, grał zespół bluesowy złożony ze zwolenników Pawła – opowiada współorganizator wydarzenia Dariusz Pitaś.
Z kolei zwolennicy Korwin-Mikkego wykazali się na zupełnie innym polu. W internetowym sklepie Google Play pojawiły się proste gry wideo z ich kandydatem. Jest ich kilka, np. „Korwin Air One”, w której awionetka kandydata musi omijać różne przeszkody, takie jak ZUS czy Parlament Europejski. W innych Korwin występuje w roli pogromcy zombi lub pojedynkuje się z pojawiającym się w gmachu przypominającym Sejm postaciami wzorowanymi na polskim życiu publicznym, jak Janusz Gasikot, Piotr Kwaśko czy Adam Jaburas. – Nie zamawialiśmy żadnej z tych gier, to dzieła naszych sympatyków. Są dla nas cenne, bo dające energię w kampanii, jedna z nich była jedną z chętniej pobieranych w sklepie Google’a – mówi prowadzący sztab poseł Przemysław Wipler. Nie są to może produkcje, które na dłużej zostaną na smartfonach, ale jako kampanijny gadżet sprawują się dobrze, przypominają o samym kandydacie i jego programie.
Inicjatywa ochotników bywa wykorzystywana w większych sztabach. Do sztabu PiS zgłasza się dużo osób z pomysłami – od kampanijnych eventów po filmiki do sieci. Niektóre z nich zostają zrealizowane. – Oczywiście często wersja finalna różni się od wyjściowej propozycji, bo każda z nich jest efektem burzy mózgów w sztabie – mówi Paweł Szefernaker. Jedną z nich była transmitowana przez internet debata Dudy ze studentami Uniwersytetu w Białymstoku. Pomysł na słynny „Bronkomarket”, który pokazywał ceny w euro, też był podpowiedziany przez młodych zwolenników kandydata PiS.
Czy jest jakaś nagroda
Gdy przychodzi wyborczy finał i okazuje się, że kandydat osiągnął sukces, to pierwsi pierś do orderów wystawiają sztabowcy. A ochotnicy? Na co oni mogą liczyć? Sami przekonują, że liczy się satysfakcja. Bo mogą zobaczyć kampanię z bliska, być blisko kandydata na prezydenta. – To często ludzie mający po 19–23 lata, dla nich udział w takim wydarzeniu jest wielkim przeżyciem. Andrzej Duda zawsze się z nimi wita, robią sobie z nim selfie, mogą pogadać z osobami, które interesuje polityka. To kręci – przekonuje Joanna Wieczorek opiekująca się tą grupą. Oprócz satysfakcji wielu wolontariuszy zyskuje doświadczenie. Pełnomocnikiem finansowym sztabu Janusza Korwin-Mikkego jest student IV roku prawa Damian Mikołajczewski. To funkcja, którą warto umieścić w zawodowym CV. Dla wielu wolontariuszy kampania może być początkiem poważniejszego zaangażowania w politykę, z widokami na zostanie radnym, a nawet posłem.
Adam Jankowski ze sztabu Bronisława Komorowskiego, który dziś opiekuje się wolontariuszami jeżdżącymi „Bronkobusem”, pięć lat temu zaczynał jako jeden z nich w kampanii obecnego prezydenta. – Nikt nie mówi, że za udział w kampanii zostaniesz radnym, ale każdy wie, że jak będą kolejne wybory samorządowe i młodzi ludzie będą chcieli startować, to pierwsze pytanie będzie brzmiało: czym się zajmowałeś w kampanii? Czy po prostu chcesz się załapać na listę – mówi jeden ze sztabowców.
Możliwe więc, że wśród wolontariuszy jest już kandydat, który wystartuje w wyborach prezydenckich w 2035 czy 2040 roku.
Nikt nie mówi, że za udział w kampanii zostaniesz radnym, ale każdy wie, że jak będą kolejne wybory samorządowe i młodzi będą chcieli startować, to pierwsze pytanie będzie brzmiało: czym się zajmowałeś? Czy tylko chcesz się załapać na listę