Władze kraju zapowiadają, że poważnie potraktują wyzwanie, jakie dla kraju stanowią dżihadyści. Mogą mu jednak nie podołać
Z opublikowanych przez tunezyjski rząd nagrań wideo wynika, że do Muzem Bardo wdarło się w środę nie dwóch, lecz trzech zamachowców. Poszukiwania trzeciego dżihadysty są w toku, a władze zapowiadają, że „nie uda mu się zbiec daleko”. Z kolei dla tygodnika „Paris Match” prezydent Beji Caid Essebsi przyznał, że służby nie były wystarczająco przygotowane na tego typu sytuację i że przez ostatnie cztery lata traktowały problem dżihadyzmu zbyt „pobłażliwie”. Przyznał również, że traktuje poprawę tego stanu rzeczy priorytetowo.
Essebsi częściową odpowiedzialnością za niedostateczny stan bezpieczeństwa w kraju obarczył poprzedni rząd, utworzony przez partię Ennahda. Konserwatyści po dojściu do władzy bowiem praktycznie zdemontowali krajowy wywiad, z głównych stanowisk usuwając dotychczasowych oficerów i mocno ograniczając pole manewru agencji. Jak tłumaczy Lina Khatib, dyrektor centrum bliskowschodniego w Fundacji Carnegie na rzecz Międzynarodowego Pokoju, działanie było podyktowane niechęcią do struktur, które stanowiły podstawę systemu opresji za czasów dyktatury.
– Następnie Ennahda wypuściła z więzień tysiące islamistów, które trafiły tam za rządów Ben Alego. Chociaż większość z nich nie jest ekstremistami, to z pewnością jakąś część stanowili dżihadyści. Efekt nie był trudny do przewidzenia – na początku 2014 r. 90 proc. meczetów w kraju kontrolowali salafiści – uważa Khatib. Salafizm to ekstremalny nurt w obrębie islamu.
W kraju, który jak wszystkie państwa w regionie ma młodą populację dotkniętą problemami ekonomicznymi, efekt tych działań nie był trudny do przewidzenia. Dwaj sprawcy środkowego ataku terrorystycznego w Tunisie byli szkoleni w obozach w Libii. Państwo Islamskie bądź powiązane z nim grupy mają w Tunezji uśpione komórki.
Do odpowiedzialności za ostrzelanie turystów przed stołecznym muzeum Bardo przyznało się Państwo Islamskie, lecz prawdziwości tych twierdzeń nie można zweryfikować.
Innym znakiem radykalizacji pewnych warstw społeczeństwa w kraju jest fakt, że Tunezyjczycy stanowią największy narodowościowo kontyngent w szeregach Państwa Islamskiego – szacuje się, że do Syrii i Iraku wyjechało ich co najmniej 3 tys., z czego pięciuset wróciło do kraju i stanowi potencjalne zagrożenie. Liczby te nie uwzględniają tych, którzy wyjechali np. do Libii. Kraj od kilku lat pogrążony w chaosie staje się coraz ważniejszym przyczółkiem dla ugrupowań powiązanych z Państwem Islamskim. A zdobywanie przez samozwańczy kalifat wpływów w północnej Afryce jest znacznie bardziej niebezpieczne niż jego obecność w Syrii i Iraku.
Tamte dwa kraje są w ważnym strategicznie regionie, ale leżą w pewnej odległości od Europy, tymczasem Libia znajduje się w odległości ok. 500 km, a Tunezja – 150 km od Sycylii. Przez Libię prowadzą główne szlaki przerzutu ludzi z Afryki do Europy i osoby powiązane z Państwem Islamskim zapewne czerpią z tego profity. Co więcej, przed kilkoma tygodniami władze Włoch ostrzegały, że wśród nielegalnych imigrantów mogą się znajdować bojownicy Państwa Islamskiego. Zdobycie wpływów w Tunezji byłoby z tego punktu widzenia jeszcze cenniejsze.
Sygnałem o pogarszającej się sytuacji w Tunezji są też informacje na temat działalności tamtejszych służb, nawet jeśli działają w ograniczonym zakresie. Pod koniec lutego br. w ramach dużej akcji służby zatrzymały ok. 100 osób podejrzanych o ekstremizm. Kilku z nich miało w piwnicach poukrywane elementy potrzebne do konstrukcji ładunków wybuchowych. Kilku tysiącom osób – nie wiadomo jednak ilu dokładnie – uniemożliwiono wyjazd do Syrii.
Na ślad zamachu, w którym zginęło 3 Polaków, natrafiły również nasze służby. Jak mówił w Kontrwywiadzie RMF FM przewodniczący sejmowej speckomisji Marek Biernacki, szef Centrum Antyterrorystycznego przekazał komisji informację, że półtorej godziny przed zamachem na Twitterze pojawiła się informacja, iż kultura europejska w Tunezji niedługo odczuje gniew islamu.