Białoruskie służby specjalne są rozbudowane, ale brak im koordynacji i planu działań na wypadek powtórki z Zagłębia Donieckiego
Z początkiem lutego wejdzie w życie nowa redakcja białoruskiej ustawy o stanie wojennym. W porównaniu z dotychczas obowiązującymi przepisami zmiany regulują zasady współpracy między poszczególnymi służbami. Zapisy są wymierzone m.in. w zielonych ludzików – żołnierzy bez znaków rozpoznawczych podobnych do tych, których Rosjanie wysłali, aby odebrać Ukrainie Krym.
Wśród powodów wprowadzenia stanu wojennego ustawa przewiduje m.in. „wysłanie na terytorium Republiki Białorusi przez obce państwo lub w imieniu obcego państwa uzbrojonych band, sił nieregularnych, najemników lub pododdziałów wojsk regularnych, stosujących siłę zbrojną przeciwko Republice Białorusi”. W takim wypadku Mińsk zastrzega sobie rzecz jasna prawo siłowej odpowiedzi, ale także radykalnego ograniczenia wolności słowa. Teraz istnieje kilka opozycyjnych tytułów prasowych. W razie stanu wojennego to resort informacji ma określać, które z nich będą się mogły wciąż ukazywać.
Mińsk niejednokrotnie dawał do zrozumienia, że traktuje działania Rosji na terenie Ukrainy jako potencjalne zagrożenie dla własnej państwowości. – Czyżby wojna, jak na Ukrainie, była lepsza niż spokojne życie? Oni się zaraz stamtąd odwrócą i cała ta zaraza przylezie do nas. Jeśli wy tego nie wiecie, to ja to wiem – mówił prezydent Alaksandar Łukaszenka w maju 2014 r. podczas wizyty gospodarskiej w kołchozie w Szylanach koło Mińska. W tym kontekście należy też oceniać powołanie w grudniu 2014 r. Andreja Raukoua na stanowisko ministra obrony.
Generał Raukou dowodził wcześniej 103. brygadą sił specjalnych z Witebska na wschodzie kraju. To właśnie ta jednostka zostałaby rzucona na pierwszą linię, gdyby na Białorusi pojawiły się rosyjskie zielone ludziki. Raukou ma przekazać swoje doświadczenia z dowodzenia specjalsami na poziom resortu obrony. Eksperci tymczasem zastanawiają się, czy rozbudowane, ale i rozdrobnione struktury białoruskiej armii, milicji i służb specjalnych nie okazałyby się w konfrontacji z Rosjanami kolosem na glinianych nogach.
Z jednej strony wątpliwości budzi lojalność służb wobec własnego rządu. Na Ukrainie prorosyjscy separatyści w pewnej mierze oparli się na byłych milicjantach i wojskowych. Dowódcą najbardziej bitnego batalionu Wostok został Ołeksandr Chodakowski, dawniej dowodzący doniecką Alfą, specjalnym oddziałem Służby Bezpieczeństwa Ukrainy. Tymczasem na Białorusi odsetek zwolenników zjednoczenia z Rosją zbliża się do 20 proc., a zatem jest podobny do analogicznych wskaźników w przedwojennym Doniecku i Ługańsku. W Mińsku można spotkać ludzi z przypiętymi wstążeczkami św. Jerzego, będącymi symbolem poparcia dla polityki Kremla i poczucia wspólnoty z Rosją. Na Białorusi działają też grupy (pro)rosyjskich nacjonalistów.
Chodzi jednak także o brak koordynacji działań wewnątrz służb oraz przeszkolenia na wypadek niekonwencjonalnych metod agresji z zewnątrz. „Władze ograniczyły się do analizy aktywnej fazy (walk na Ukrainie – red.). Część przygotowawcza oraz informacyjno-propagandowa obróbka wojny rosyjsko-ukraińskiej w istocie wykraczały poza sferę ich zainteresowań” – piszą specjaliści analizujący tę sferę działalności państwa dla serwisu Belarus Security Blog. Wewnętrzna krytyka istniejących rozwiązań jest jednak utrudniona przez to, że nieformalnym kuratorem służb pozostaje najstarszy syn prezydenta Wiktar, formalnie pełniący jedynie funkcje prezydenckiego doradcy i szeregowego członka Rady Bezpieczeństwa.
Z drugiej strony władze w Mińsku równolegle do niwelowania zagrożenia zewnętrznego przygotowują się do walki z opozycją, choć ta przed planowanymi na jesień wyborami prezydenckimi jest słaba jak nigdy dotąd. Od lutego stan wojenny będzie mógł zostać wprowadzony także na podstawie zagrożenia przewrotem konstytucyjnym. A tak właśnie władze zinterpretowały powyborcze protesty z grudnia 2010 r.
Wątpliwości budzi lojalność służb białoruskich wobec własnego rządu