Kto będzie przewodniczył spotkaniom głów państw UE: Donald Tusk, duńska premier Helle Thorning-Schmidt, Jyrki Katainen z Finlandii, byli szefowie gabinetów Łotwy Valdis Dombrovskis czy Andrus Ansie z Estonii? Wszyscy są bliscy kanclerz Niemiec, więc wybór nie ma znaczenia

Co prawda Thorning-Schmidt to socjaldemokratka, ale za taką nie uważają jej już np. francuscy socjaliści. Jeśli dodamy do tego chadeka Jeana-Claude’a Junckera na stanowisku szefa Komisji Europejskiej, a także kluczową tekę dla niemieckiego komisarza – widać, że nowe rozdanie jest budowane pod dyktando Niemiec.

Podobna tendencja dotyczyła szefa unijnej dyplomacji. Wczoraj w ostatniej chwili polskiego kandydata Radosława Sikorskiego poparł premier Czech. Póki co jednak nieznane są stanowiska, które w przyszłej Komisji Europejskiej obsadzą Polacy. Wczoraj w tej sprawie premier Donald Tusk spotkał się z nowym przewodniczącym KE Jeanem-Claude’em Junckerem.

Chociaż przywódcy państw unijnych najprawdopodobniej odłożą decyzję odnośnie ostatecznego kształtu nowej Komisji Europejskiej na sierpień (tak żeby nominaci zdążyli jeszcze przed zaprzysiężeniem z przesłuchaniami w europarlamencie), to już teraz mniej więcej znany jest jej skład, a przynajmniej pula osób, z której dobierze sobie współpracowników Jean-Claude Juncker.

W nowym rozdaniu zobaczymy znane twarze, bowiem wiele państw członkowskich zdecydowało się przedstawić kandydatury swoich obecnych przedstawicieli w Brukseli. Dzieje się tak zwłaszcza w przypadku mniejszych państw, takich jak Słowacja, która chciałaby, żeby na stanowisku w Komisji pozostał Maroš Šefčovič, obecny wiceprzewodniczący KE oraz komisarz ds. stosunków międzyinstytucjonalnych i administracji, a także Chorwacji, która w brukselskiej roli dalej widzi obecnego komisarza ds. ochrony konsumentów Nevena Mimicę.

Uczestnicy szczytu w Brukseli. Fot. EPA/JERRY LAMPEN / PAP / JERRY LAMPEN

Niektórzy przyszli komisarze z myślą o stanowisku w Brukseli specjalnie rezygnowali z funkcji pełnionych u siebie w kraju, jak w przypadku premiera Finlandii Jyrkiego Katainena. Teraz b. szef rządu w Helsinkach będzie do listopada nabierał doświadczenia jako tymczasowy komisarz ds. ekonomicznych i monetarnych. Katainen zastąpił w tej roli swojego krajana Olliego Rehna, który stanowisko w Komisji złożył po zdobyciu mandatu eurodeputowanego. Jeśli zaś idzie o curriculum vitae potwierdzonych kandydatów, to figuruje w nich – oprócz Katainena – jeszcze dwóch byłych premierów.

Niektóre kraje, chcąc zapewnić sobie jak najlepszą tekę w Brukseli, postanowiły odpowiedzieć na apel o większą liczbę kobiet w Komisji. W Czechach w ostatniej chwili na giełdzie nazwisk pojawiła się minister rozwoju regionalnego Věra Jourová. Jej kandydaturę zaproponował minister finansów Andrej Babiš, który uzasadniał, że w ten sposób Czechom prościej będzie dostać stanowisko komisarza odpowiedzialnego za przemysł lub transport. – Juncker chce, żebyśmy nominowali kobiety. Tak się składa, że mamy wspaniałą kobietę, która będzie nas godnie reprezentować – mówił minister. Czescy politycy widzieliby w Brukseli także b. ministra finansów Pavela Mertlíka, a także obecnego oficjela w Komisji Europejskiej Petra Blížkovský’ego. W efekcie jeszcze wczoraj wieczorem Czesi nie mieli jednego kandydata, a premier Bohuslav Sobotka pojechał do Brukseli zorientować się, jakie stanowisko mogłoby przypaść reprezentantowi południowego sąsiada.

Pewniakiem z Niemiec jest obecny komisarz ds. energii Guenther Oettinger. Angela Merkel sugerowała nawet, że b. premier Badenii-Wirtembergii mógłby pozostać na swoim stanowisku. Byłaby to zła wiadomość dla Polski, bowiem teka ds. energii była rozpatrywana jako jedna z potencjalnych i ważnych tek do objęcia w nowym rozdaniu w Komisji, obok rynku wewnętrznego i usług, konkurencji, przemysłu i podatków. Rząd miał nadzieję, że zabezpieczając to stanowisko, będzie miał większy wpływ na unijną politykę energetyczną i klimatyczną, mogąc np. utrącać godzące w nasze interesy inicjatywy, jak zaostrzanie regulacji wokół gazu łupkowego.

O dokręcanie zielonej śruby przez Oettingera nie musimy się jednak martwić, bowiem w trakcie pełnienia funkcji komisarza ds. energii nie dał się poznać jako największy miłośnik niemieckiej Energiewende. Zajmował raczej stanowisko realistyczne, wskazując, że najpierw należało dostosować system przesyłowy, a dopiero potem inwestować masowo w energetykę wiatrową. Przestrzegał też Niemcy przed rezygnacją z gazu łupkowego, a nawet wskazywał, że niekonwencjonalne paliwo mogłoby zaspokoić jedną dziesiątą potrzeb w Unii w tym zakresie.

Nie możemy jednak stawiać na niemieckiego komisarza w każdym przypadku, bowiem potrafi zmieniać zdanie w najmniej spodziewanych momentach, za co Greenpeace nazwał go „chorągiewką”. Ekolodzy jako przykład podawali projekt zaostrzenia europejskich norm emisji przez samochody. Oettinger zamiar najpierw gorąco popierał, a następnie –zapewne pod wpływem niemieckich koncernów motoryzacyjnych – wycofał się z niego. – W ten sposób stawia interesy niemieckiego przemysłu wyżej niż zobowiązania płynące z mandatu komisarza UE – komentowała ostro dla portalu Euroactiv specjalistka Greenpeace ds. energii i transportu Franziska Achtenberg.

Z polskiego rozdania na razie możemy być pewni stanowisk, jakie udało się wynegocjować w Parlamencie Europejskim. Znaleźliśmy się w gronie trzech państw – razem z Włochami i Wielką Brytanią – których przedstawiciele stoją na czele trzech komisji. W ten sposób nasi eurodeputowani będą przewodzić większej liczbie komisji niż ich koledzy z Francji (dwóch przewodniczących) czy Hiszpanii (jeden). Jerzy Buzek stanął na czele komisji ds. przemysłu, badań naukowych i energii, Czesław Siekierski przewodniczy komisji ds. rolnictwa i rozwoju wsi. Zawodem jest komisja spraw konstytucyjnych, na czele której stanęła Danuta Huebner. Jeśli stanowiska w PE nie zostałyby uzupełnione o ważne stanowisko w Komisji, Polska będzie przegranym nowego rozdania. W Parlamencie w przeciwieństwie do Komisji nie ma realnej władzy.

Wygląda więc na to, że nowe rozdanie w Unii odbędzie się po myśli Berlina. Prasa brytyjska przed nominacją Junckera na stanowisko szefa KE pisała, że pani kanclerz jest niechętna jego kandydaturze. To – jak się zdaje – były tylko insynuacje, bo najsilniejsi w EPP niemieccy chadecy nie forsowaliby kandydatury kogoś, kto nie cieszy się względami w urzędzie kanclerskim. Podobnie jeśli Niemcom uda się utrzymać na stanowisku komisarza ds. energii Oettingera, wciąż będą mogli forsować zmiany korzystne dla ich przemysłu. Obsada stanowisk jest kluczowa w realizacji niemieckiej wizji dla Europy, a ta – jak wskazują coraz częściej komentatorzy – jest ordoliberalna (oparta na porządku prawnym, regulowana).

– Ordoliberalizm jest tym, czego Angela Merkel chce dla Europy jako całości: sztywnych zasad i rozwiązań prawnych poza zasięgiem demokratycznej procedury podejmowania decyzji – pisał na łamach London Review of Books Jan-Werner Mueller, niemiecki politolog wykładający na Uniwersytecie w Princeton. Pośrednio znajdowałoby to potwierdzenie w wypowiedziach Junckera, który zasłynął takimi stwierdzeniami jak „Polityka monetarna to poważna sprawa. Powinniśmy ją konsultować w tajemnicy. Nie boję się oskarżeń o bycie niewystarczająco demokratycznym – jestem zwolennikiem tajnych debat prowadzonych w cieniu”. „Podejmujemy jakąś decyzję, zostawiamy ją i patrzymy, co się stanie. Jeśli nikt się nie obrusza – a ponieważ większość ludzi nie rozumie, co właściwie zdecydowano – ruszamy dalej, krok po kroku, aż nie ma drogi odwrotu”.

Niemieckie przywiązanie do Ordopolitik ukazało się zwłaszcza w trakcie kryzysu zadłużeniowego. Nawet na spotkaniu w październiku 2010 r. z ówczesnym prezydentem Francji Nicolasem Sarkozym kanclerz Niemiec domagała się wprowadzenia reguły, zgodnie z którą kraje w finansowych tarapatach byłyby automatycznie karane. Ostatecznie jednak, dzięki sprzeciwowi Francji udało się w zamian utworzyć Europejski Mechanizm Stabilizacyjny. Kolejnym przykładem były utarczki w Europejskim Banku Centralnym, gdzie nieortodoksyjne działania prezesa Mario Draghiego doprowadziły do rezygnacji członków zarządu EBC Axela Webera i Juergena Starka.

Catherine Ashton i Herman von Rompuy dużo lepsi, niż się tego po nich spodziewano

Kiedy pięć lat temu państwa członkowskie po raz pierwszy wybierały przewodniczącego Rady Europejskiej i wysokiego przedstawiciela Unii zagranicznych i polityki bezpieczeństwa, komentowano, że będą to stanowiska dla figurantów. Wrażenie to potęgował charakter osób wybranych na te funkcje – byłego premiera Belgii Hermana van Rompuya i baronessy Catherine Ashton. W odniesieniu do tej ostatniej używano nawet określenia „nijaka”. Z perspektywy czasu widać, że i Rompuy, i Ashton poradzili sobie znacznie lepiej, niż się spodziewano.

Na przewodnictwo Rompuya w Radzie Europejskiej przypadł nie jeden, ale dwa kryzysy. Kiedy od grypy europejskich banków zaczęły kaszleć także państwa członkowskie, determinacja Rompuya do tego, aby jak najszybciej osiągać międzyrządowe kompromisy, okazała się nieoceniona. To jego mediacje doprowadziły do stworzenia Europejskiego Mechanizmu Stabilności Finansowej i Europejskiego Instrumentu Stabilności Finansowej, które stały się kluczem do walki z kryzysem. Sam zaproponował wtedy odpowiednie poprawki do Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej, które umożliwiły ich stworzenie. Kiedy sytuacja Grecji znacznie się pogorszyła, to on zabiegał m.in. o redukcję greckiego zadłużenia względem inwestorów prywatnych (tzw. haircut). Przy czym za każdym razem działał ze świadomością, że każdy dzień bez kompromisu i działania jest dniem straconym dla państw w opałach. Jeśli europejski kryzys ma swoich bohaterów, Rompuy jest z pewnością jednym z nich.

Catherine Ashton / Bloomberg / Jock Fistick

Również kadencja Ashton obfitowała w wydarzenia. Uczestniczyła w negocjacjach pomiędzy Serbią a Kosowem, które zakończyły się normalizacją stosunków między dwoma państwami. Izba Reprezentantów amerykańskiego Kongresu nominowała ją za to do pokojowej Nagrody Nobla. Pośredniczyła także w rozmowach na temat rozbrojenia nuklearnego z Iranem, które doprowadziły do podpisania w 2013 r. wstępnego porozumienia w sprawie programu atomowego Teheranu. „Financial Times” donosił wówczas, że irański negocjator, minister spraw zagranicznych Mohamed Javad Zarif, pod koniec negocjacji nie chciał rozmawiać już z nikim innym tylko z Ashton. Pierwszy wysoki przedstawiciel ds. zagranicznych nie popisał się za to na Ukrainie, gdzie konstruktywne działania udało się osiągnąć dopiero po wizycie Radosława Sikorskiego oraz szefów dyplomacji Niemiec i Francji. Baronessa od początku nie czuła Wschodu. Co zresztą było poniekąd z korzyścią dla Polski, bo większość inicjatywy w tym obszarze delegowana była na Sikorskiego i szefa szwedzkiej dyplomacji Carla Bildta. Ashton nie popisała się również w czasie arabskiej wiosny. Jednak na tym polu polegli też znacznie bardziej doświadczeni dyplomaci.