USA pozostają jedynym krajem Zachodu, który wykonuje wyroki śmierci. Nieoczekiwanie prawo mogą zmienić europejscy farmaceuci, którzy odmówili Ameryce sprzedaży trucizn.
Teksańskie hrabstwo Polk to jeden z najpiękniejszych zakątków stanu, kraina dziewiczych lasów rozciągających się wokół lazurowego oka jeziora Livingston. Biegnąca z Dallas autostrada 190 przecina je dwa razy i wije się blisko malowniczego brzegu. Ale fraza „Livingston Lake” nie przywodzi na myśl słońca i wakacji. Kojarzy się z Polunsky Unit, jednym z najcięższych więzień w Stanach Zjednoczonych, które położone jest 8 km od jeziora. Na terenie obiektu znajduje się słynny Blok 12, w którym przetrzymywani są skazańcy z wyrokiem śmierci.
Cela śmierci w Bloku 12 ma niecałe 6 mkw. powierzchni. Jest klatką bez okien z jedną dziurą w żelaznych drzwiach, przez którą wsuwa się skazańcowi jedzenie. Więzień nie ma dostępu do książek, telewizji i telefonu. Gdy raz dziennie na godzinę wychodzi na spacer, może dreptać po dnie betonowego „komina”, przez który widać skrawek nieba. I tu też jest sam. Na śmierć w Polunsky Unit czeka się w całkowitej izolacji.
Louis Perez, lat 50, numer 99932843, czeka od 16 lat. – Najbardziej tęskni za domowym posiłkiem. Karmią ich zjełczałą kaszą i risottem z puszki. Kilka lat temu był skandal, bo wyszło na jaw, że do posiłków dodawano karmę dla psów – opisuje życie Pereza jego siostra Delia Meyer.
Perez dostał wyrok śmierci za potrójne zabójstwo. W aktach sprawy zapisano: brutalny mord, dwie kobiety zatłuczone mosiężną patelnią, 9-letnie dziecko uduszone rajstopami. W chwili aresztowania ciało oraz twarz Pereza pokryte były zadrapaniami, co – zdaniem prokuratora – świadczyło o tym, że to on był zabójcą.
Delia nigdy nie uwierzyła w winę brata i walczy o jego uniewinnienie. – Louis trafiał na komisariat za drobny handel narkotykami, ale nigdy za przemoc. To jeden z najłagodniejszych ludzi, jakich znam. Niestety żyjemy w Teksasie, bastionie rasistów, a on jest kolorowy, był idealny do rozgrywek politycznych. Jeśli go zabiją, nie będzie pierwszym niewinnym, którego tutejsze władze będą miały na sumieniu – tłumaczy.
W ciągu pięciu lat od aresztowania Meyer zebrała dokumenty mające świadczyć o tym, że prawdziwym mordercą był Angel Maturino Resendiz, znany jako „Zabójca z kolei”, schwytany w 1999 r. i stracony siedem lat później (udowodniono mu 15 morderstw). W 2002 r. miał podobno przyznać się do zabójstwa nieszczęsnej trójki z Austin w czasie rozmowy ze swoim adwokatem.
Jednak, opowiada Delia Meyer, sąd apelacyjny w Teksasie opóźnia wydanie nakazu przeprowadzenia dodatkowych badań DNA, nie godzi się też na przesłuchanie kilkorga świadków, którzy mogliby rzucić na sprawę nowe światło. Louis Perez czeka na drugą i ostatnią dopuszczaną przez prawo w Teksasie rozprawę apelacyjną. W pierwszej utrzymano wyrok śmierci.
Śmierć przychodzi od Boga
Delia nie ma złudzeń, że prowadzi batalię z systemem, który cały czas pracuje niczym dobrze naoliwiona maszyna. A zwłaszcza w Teksasie. Wyrok śmierci wciąż można otrzymać w 32 stanach USA, w praktyce egzekucje odbywają się tylko w części z nich. W ostatnich trzech latach – w dziewięciu.
Teksas od lat pozostaje niechlubnym królem statystyk. Od 1976 r., kiedy kara śmierci została w Ameryce przywrócona po czteroletnim zawieszeniu, w stanowej komorze śmierci w Huntsville, 100 km na północ od Houston, zakończyło życie ponad 30 proc. wszystkich skazanych od tego czasu w USA.
Żeby zrozumieć, dlaczego kara śmierci ma się tak dobrze właśnie na południu Ameryki, trzeba cofnąć się do czasów, kiedy kraj tworzyły dwa nieprzystające do siebie kawałki puzzli: Północ – wyznająca uniwersalne prawo do wolności, oraz Południe – żyjące z pracy niewolników. Pod wpływem ideologii oświecenia Północ odeszła od masowego stosowania kary śmierci, rezerwując możliwość jej orzeczenia tylko dla brutalnych morderców. Południe od początku używało kary śmierci jako narzędzia do utrzymania porządku wśród niewolników, wierząc przy tym, że to postępowanie sankcjonowane przez Boga. Kara przez egzekucję miała wymiar biblijny i była integralną częścią południowej mentalności. Ustawa o abolicji wyprowadziła z sali rozpraw niewolników, ale do dziś nie wyprowadziła z niej Boga – bezlitosnego oraz nieprzejednanego, takiego, jakim jawi się w Starym Testamencie. Kara śmierci, tłumaczą amerykańscy historycy i socjologowie, pozostaje na południu Ameryki nie tyle kwestią praw człowieka, ile wciąż kwestią wiary. Z wiarą zaś najtrudniej dyskutować.
Od kilku miesięcy Perez i jego rodzina w zdumieniu, ale z rosnącą nadzieją, przyglądają się, jak do amerykańskiej debaty na temat kary śmierci nieoczekiwanie wmieszała się Europa. Zrobił się z tego bałagan, jakiego w biznesie śmierci jeszcze w Ameryce nie było.
Pusty zastrzyk śmierci
Bohaterami bałaganu są trzy chemiczne związki: barbituran, chlorek potasu i pankuronium. Poprzez ich zmieszanie otrzymywano truciznę używaną do zastrzyków śmierci w amerykańskich więzieniach. Przez dziesięciolecia Ameryka kupowała te składniki w Europie. Jednak 9 lat temu Bruksela zakazała krajom członkowskim Unii Europejskiej eksportu do USA śmiercionośnych środków.
Gdy wyczerpały się ich zapasy, od ok. 2009 r., zaczęto stosować nową mieszankę – tiopental, produkowany przez rodzimy koncern Hospira. Jednak firma, znany producent leków generycznych, wycofała się z kontraktu już w 2010 r., gdy wiadomość o nim została upubliczniona.
Urzędnicy wskazali wówczas na pentobarbital, środek powszechnie używany w weterynarii do uśmiercania zwierząt. Ale i tu pojawiły się kłopoty. Wyłączny producent, duński koncern Lundbeck, odmówił sprzedaży, gdy dowiedział się o przeznaczeniu środka. Zabronił też handlu nim z Ameryką wszystkim pośrednikom i dystrybutorom.
Szukając wyjścia z sytuacji, politycy ze stanów, w których wykonuje się karę śmierci, zaczęli usuwać z ustaw zapisy o nazwach środków, którymi można dokonać egzekucji. To z kolei otworzyło więziennym władzom drogę do eksperymentowania z nowymi truciznami.
Jeżeli potrzebny środek nie był dostępny na terenie danego stanu – jak w przypadku Missouri – kupowano go za gotówkę w aptekach w sąsiedniej Oklahomie i przywożono do więzienia prywatnymi autami, mimo iż transport śmiercionośnych leków przez granice stanów jest w USA przestępstwem.
Nie wiadomo, jak długo dałoby się utrzymać proceder w tajemnicy, gdyby nie egzekucja Dennisa McGuire’a w Ohio w styczniu tego roku. Nie tylko przeciągnęła się ponad miarę – trwała prawie pół godziny, trzy razy tyle, co zwykle, lecz skazaniec po zastrzyku zaczął wić się w konwulsjach i usiłował łapać powietrze. Jego długą śmierć oglądała spora grupa ludzi, bo zgodnie z prawem każdej egzekucji towarzyszą świadkowie, wśród nich zawsze przedstawiciele mediów. Po ich pytaniach wyszło na jaw, że skazańcowi podano mieszankę midazolamu i hydromorfonu wedle autorskiej receptury władz więzienia.
Amerykanie zareagowali furią na eksperymenty, które porównywano do dokonań doktora Mengele. Okazały się one nie do zaakceptowania nawet dla umiarkowanych zwolenników kary śmierci. Czyżby decyzja Europy, która doprowadziła do kryzysu podaży trucizny, przyczyniła się do uruchomienia zmian w amerykańskiej mentalności? I czy przybliżyła moment, gdy Ameryka zmieni zapatrywanie na najbardziej sporną kwestię etyczną i humanitarną współczesnych czasów?
Rick Halperin z Centrum Praw Człowieka na Southern Methodist University w Dallas i znany abolicjonista wyraża ostrożną nadzieję, że taki scenariusz jest możliwy. Z tym że w typowo amerykański sposób nie odbędzie się to wprost – poprzez deklarację o odrzuceniu kary śmierci z przyczyn moralnych i etycznych, lecz drogami pośrednimi. – Sędzia w Teksasie oddalił niedawno petycję adwokatów seryjnego mordercy Tommy’ego Lynna Sellsa o ujawnienie nazwy koncernu, który wyprodukował pentobarbital wykorzystany do jego uśmiercenia. Producent najprawdopodobniej pochodzi z Azji i na pewno nie ma certyfikatu Agencji Żywności i Leków (FDA). Mimo tego egzekucję przeprowadzono, choć w grę wchodziło złamanie prawa. Takie przypadki wzmagają w obywatelach poczucie, jak niewiele wiedzą i mogą się dowiedzieć o biznesie śmierci kręcącym się pod ich bokiem i rzekomo za ich aprobatą – mówi mi Halperin.
Jak niewiele – przekonałam się sama. Przystępując do pracy nad tekstem, planowałam opowiedzieć o karze śmierci także od jej biznesowej strony. Ktoś przecież produkuje łóżka z rzemieniami, na które kładzie się skazańca. Kto? Czy obowiązują przetargi na dostawcę? A na sprzęt medyczny? Sale obserwacyjne dla świadków egzekucji przylegające do komory śmierci wyposażone są w kamery i głośniki. Kto sprzedaje więzieniom sprzęt do monitorowania stanu skazańca w czasie egzekucji? Kto szyje skazańcom ubrania, które noszą w celach śmierci: białe kombinezony z wyszytymi na nich literami DR (Death Row)? Halperin, choć sprawami skazańców zajmuje się od dziesięcioleci, nie znał odpowiedzi na żadne z tych pytań. Podobnie bezradny był Richard Dietrich, dyrektor największego ośrodka informacji na temat kary śmierci, waszyngtońskiego Death Penalty Information Center. Udało mi się dotrzeć jedynie do opowiastek, niekiedy anegdotycznych, na temat krzeseł elektrycznych, na których Ameryka uśmiercała skazańców przez prawie 90 lat, począwszy od 1890 r.
Jego wynalazcą był Harold Brown, asystent Thomasa Edisona. Sam Edison uczestniczył w kampanii promującej wśród nowojorczyków tę formę uśmiercania skazańców jako bardziej humanitarnej niż powszechne wówczas wieszanie. Krzesła, które z czasem doczekały się zabawnych przezwisk typu „Wujcio Iskierka”, „Żółta Mamusia” czy „Stara Betsy”, zwykle budowali sami więźniowie, wykorzystując do tego drewno z rozebranej szubienicy.
W historii architektów machin śmierci szczególnie zapisał się Fred Leuchter, który w latach 70. i 80. ubiegłego wieku skonstruował automat do wstrzykiwania skazańcom trucizny i prowadził firmę serwisującą oraz udoskonalającą krzesła elektryczne (przy okazji był jednym z najbardziej znanych w Ameryce negacjonistów Holocaustu). Najnowsze krzesło, zbudowane pod koniec lat 90., znajduje się w więzieniu stanowym w Raiford na Florydzie. Użyto go do tej pory tylko raz, ale pozostaje w stanie gotowości, bo stanowe prawo zezwala skazańcowi na wybór między zastrzykiem a śmiercią od porażenia prądem.
Ameryka bez kary śmierci?
Choć można mówić o świetle w tunelu, do zakazania kary śmierci w Ameryce droga wciąż daleka. To prawda, że w USA stale przybywa zwolenników abolicji – sondaż ośrodka Pew Research Center z ubiegłego roku wykazał, że w zaledwie 2 lata (między 2011 a 2013 r.) poparcie dla kary śmierci spadło z 61 proc. do 55 proc., zaś liczba przeciwników wzrosła z 31 proc. do 37 proc. Ale zwolennicy kary śmierci nie mają zamiaru składać broni.
W Tennessee i Wirginii parlamenty szykują się do głosowania w sprawie przywrócenia do łask krzesła elektrycznego jako metody egzekucji skazańców. Podobne głosowanie obiecuje trzech z czterech kandydatów ubiegających się o stanowisko prokuratora stanowego w Arkansas. W Georgii przegłosowano ustawę, która daje więziennym władzom prawo do tajemnicy, jakie substancje są używane w zastrzyku śmierci.
Wszystkie oczy są jednak skierowane na Missouri, w którym koalicja polityków demokratów i republikanów domaga się wielkiej reformy: zmiany protokołu o środkach, które mogą być użyte do egzekucji, zmiany ustawy regulującej, kto i w jakich okolicznościach może wprowadzać do tego protokołu zmiany, wstrzymania wszystkich zaplanowanych egzekucji do czasu, aż nie zakończą się prace nad wspomnianym protokołem, wreszcie wprowadzenie oddzielnej ustawy zakazującej urzędnikom państwowym płacenia gotówką za śmiercionośne substancje.
Propozycja reformy obejmuje co prawda postulat, by przywrócić krzesło elektryczne i pluton egzekucyjny, jeśli stan nie będzie miał możliwości nabycia trucizny do zastrzyku, wiadomo jednak, że zanim do tego dojdzie, sprawa trafi do Sądu Najwyższego jako problem konstytucyjny. Ósma poprawka do konstytucji, będąca jednocześnie częścią Karty praw Stanów Zjednoczonych, zakazuje używania tortur i uśmiercania ludzi w brutalny sposób. Krzesło elektryczne i pluton egzekucyjny wycofano z użycia, bo w ostatnim ćwierćwieczu Ameryka uznała, że są to formy przemocy wobec istoty ludzkiej, nawet jeśli jest nią skazaniec za makabryczne zbrodnie.
– Karę śmierci w dość szybkim tempie znoszą kolejne stany, aż sześć w ciągu ostatnich sześciu lat. W momencie gdy stanie się ona czymś rzadkim, postrzeganym bardziej jako kuriozum niż chleb powszedni dla większości obywateli, szala ostatecznie przechyli się na stronę abolicjonistów, a Sąd Najwyższy będzie musiał uznać ten społeczny wybór – przewiduje Richard Dieter. Gdy pytam, czy dożyjemy tych czasów, odpowiada: – Nie mam najmniejszej wątpliwości.
Stan prawny:
Metoda egzekucji inna niż zastrzyk śmierci i kiedy/gdzie użyto jej po raz ostatni:
Pluton egzekucyjny: czerwiec 2010 r., Utah
Komora gazowa: marzec 1999 r., Arizona
Szubienica: styczeń 1996 r., Delaware
Krzesło elektryczne jest dzisiaj opcjonalną metodą uśmiercania (do wyboru przez skazańca) w czterech stanach: Alabamie, Karolinie Południowej, Wirginii oraz na Florydzie. Arkansas i Oklahoma zastrzegają sobie prawo do jego użycia, jeśli śmiertelny zastrzyk miałby być kiedykolwiek uznany za niekonstytucyjny. W Kentucky i w Tennessee skazaniec może wybrać śmierć na krześle, jeśli otrzymał wyrok przed 1995 r. W Utah skazaniec może wybrać pluton egzekucyjny, jeśli otrzymał wyrok przed 2004 r., a w Arizonie zagazowanie, jeśli został skazany przed 1992 r.