Akcja ratunkowa po sobotnim karambolu na S8 była niezwykle chaotyczna i źle zorganizowana. Potwierdzają to nagrania z rejestratora rozmów. Minister Zdrowia zlecił już kontrolę służb.

Do nagrań rozmów dyspozytorów dotarł "Dziennik Łódzki".

Dyspozytor łódzkiego pogotowia ratunkowego przyjął zgłoszenie od operatora CPR o godz. 23.33. Przy czym, przez blisko 3 minuty operator i dyspozytor ustalali między sobą dokładną lokalizację miejsca wypadku. W pewnym momencie operator CPR sugerował nawet, że może nie chodzi o S8 tylko o autostradę A2. Na szczęście po chwili doprecyzowano miejsce: 403 km trasy S8 w kierunku na Tomaszów Mazowiecki. 2 minuty wcześniej CPR przekazał informację do Rawy Mazowieckiej. Karetka wyjechała o 23.31 - pisze gazeta.

Na miejscu pojawiają się także specjalistyczne ambulanse z Rawy Mazowieckiej i Skierniewic. Lekarz z jednej z nich przekazuje do dyspozytora, że na miejscu jest wystarczająca liczba karetek, dlatego ambulanse, które jadą na pomoc rannym zostają zawrócone. O 0.46 okazuje się jednak, że lekarz źle ocenił liczbę poszkodowanych i dodatkowa pomoc jest niezbędna. Poszkodowani czekają na udzielenie pomocy już 50 minut.

O 1:02 przyjeżdżają ratownicy z Mszczonowa. Ich raport jest przerażający: "Na miejscu są 3 karetki i nie ma lekarza, który twierdził wcześniej, że koordynuje działania ratownictwa medycznego" - mówi "Dziennikowi Łódzkiemu" Wiktor Łapiński, ratownik z Mszczonowa.

Koordynację przejmuje lekarz ze Skierniewic, który nagle zabiera jednak dwoje rannych do karetki i odjeżdża z miejsca wypadku. "

Według mojej wiedzy przez ponad godzinę na miejscu wypadku nie przeprowadzono podstawowych czynności. Nikt nie posegregował rannych, nie wyznaczył strefy działań i wreszcie nikt nie zajął się powierzchownie rannymi osobami, które chodziły po całym terenie działań. Zrobił to dopiero nasz ratownik" - mówi Aleksander Hepner, rzecznik polskiego Falcka.

Bartosz Arłukowicz powiedział dziennikarzom, że w związku z działaniami służb ratownictwa medycznego podczas tego wypadku pojawiły się pewne wątpliwości. Minister tłumaczył, że po zapoznaniu się z wynikami kontroli, podejmie stosowne decyzje. Zaznaczył jednak, że na obecnym etapie nie chce niczego przesądzać. "Znam trud pracy w karetce i wiem, że czasem w ekstremalnych warunkach pracuje się bardzo trudno."- mówił szef resortu zdrowia, który przez wiele lat pracował jako lekarz.

Ewa Kopacz powiedziała, że od wyników kontroli będzie zależało to, czy w procedurach ratunkowych trzeba coś poprawić. "Życie pisze scenariusze (...) można pewne procedury poprawiać, udoskonalać, ale w tej chwili nie chciałabym na wyrost przesądzać, że coś nie zadziałało" - powiedziała.

Jak ustalił "Dziennik Łódzki", gdy pierwsza karetka odjeżdżała do Łodzi, w pojazdach wciąż byli uwięzieni ranni.

Lekko ranni do specjalnego ogrzewanego namiotu trafili dopiero o 2 w nocy. Wcześniej chodzili wokół miejsca wypadku, bo nie mieli się gdzie podziać.

W karambolu uczestniczyło 11 pojazdów. Zginęły trzy osoby, w tym 2-letnie dziecko.