Od dawna trwa poszukiwanie winnego za porażkę numeru alarmowego 112, który był wprowadzany za czasów, gdy szefem MSWiA był Jerzy Miller. Jak donosi "Gazeta Polska Codziennie", według NIK za wadliwe działanie Systemu Powiadamiania Ratunkowego odpowiada Centrum Projektów Informatycznych nadzorowane przez ministra administracji i cyfryzacji Michała Boniego.

Paweł Soloch, były szef Obrony Cywilnej Kraju, wyjaśnia "Gazecie Polskiej Codziennie", że "system powiadamiania ratunkowego miał sprawić, że informacja np. o wypadku trafi szybko do odpowiednich służb. Bez przekazywania dodatkowych danych operator numeru alarmowego powinien mieć możliwość natychmiastowej lokalizacji zdarzenia".

Tymczasem w praktyce system jest pełen luk. Gazeta przytacza między innymi przypadek, gdy mieszkaniec Warszawy zadzwonił pod numer telefonu 112, by wezwać karetkę pogotowia i dodzwonił się na policję. "Powiedziałem, że na moście Gdańskim leży nieprzytomny człowiek. Po podaniu dodatkowych szczegółów usłyszałem pytanie, czy to w Warszawie" – opowiada mężczyzna.

System jest tak nieudolny, że sprawą zajęła się już prokuratura. Jak pisał niedawno "Dziennik Gazeta Prawna", dwie prokuratury równolegle badają podejrzenie, czy nowy model systemu powiadamiania ratunkowego pogorszył sytuację ofiar nagłych wypadków. Badane są przypadki, podobne do tego podanego powyżej, gdy były ofiary śmiertelne, a pomoc przybyła zbyt późno.

Zmiana modelu, w którym funkcjonuje powiadamianie ratunkowe, to efekt wieloletnich zabiegów wojewody małopolskiego Jerzego Millera. Również jako minister spraw wewnętrznych (w latach 2009–2011) propagował scentralizowanie punktów, w których odbiera się telefony z wezwaniem o pomoc.

Przegrał konkurencyjny system, w którym telefony miały być odbierane na poziomie powiatu, w komendach Państwowej Straży Pożarnej. Pomysł, by telefony odbierali w wojewódzkich centrach słabo przeszkoleni urzędnicy, którym oferuje się pensję w wysokości ok. 1500 zł, krytykował między innymi twórca Rządowego Centrum Bezpieczeństwa Antoni Podolski.