Korea Południowa podniosła stopień zagrożenia rakietowego. Południowokoreańskie źródła twierdzą, że reżim z Północy może chcieć w każdej chwili dokonać testu pocisku krótkiego lub średniego zasięgu. Wcześniej, Pjongjang apelował, aby do dzisiaj z Północy ewakuowali się dyplomaci, którym nie można już zapewnić bezpieczeństwa.

Groźby Korei Północnej z ostatnich dni doprowadziły do największej od lat eskalacji napięcia na Półwyspie Koreańskim. Pjongjang groził Stanom Zjednoczonym i Korei Południowej nawet wojną nuklearną. Jednak eksperci twierdzą, że wybuch wojny jest mało prawdopodobny.

Analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych Wojciech Lorenz powiedział w Polskim Radiu 24, że nawet Kim Dzong Un najprawdopodobniej nie zamierza doprowadzić do konfliktu. Ekspert podkreślił, że działania zbrojne nie są w jego interesie, bo Korea Północna przegrałaby ewentualną wojnę. „Nawet jeśli jest on zbyt mało doświadczony i nawet jeśli generałowie opowiadają mu bajki, to zdaje sobie z tego sprawę” - dodaje Lorenz. Zdaniem analityka PISM, także Korea Południowa i Stany Zjednoczone będą robić wszystko, by nie doszło do konfliktu.

Wojciech Lorenz podkreśla, że Pjongjang nie ma możliwości ataku bronią nuklearną. Jednak gdyby zdecydowano się na atak za pomocą broni konwencjonalnej, to stolica Korei Południowej, mogłaby zostać poważnie zniszczona. Analityk przypomina, że Seul znajduje się 50 kilometrów od granicy a w aglomeracji zamieszkuje 25 milionów ludzi. „Niektórzy specjaliści twierdzą, że północnokoreańska artyleria jest w stanie w ciągu godziny wystrzelić 500 tysięcy pocisków w stronę Seulu. Nawet jeśli dotrą one na obrzeża, to może zginąć masa ludzi” - mówi Wojciech Lorenz.

Jak relacjonują zagraniczni dziennikarze obecni w Korei Północnej, w Pjongjangu nie widać dziś najmniejszych oznak przygotowań do jakiejkolwiek interwencji zbrojnej.