Obecnie osoba decydująca się w Polsce na korektę płci jest skazana na długą batalię sądową. Zanim zmieni dane w urzędzie stanu cywilnego, musi pozwać swoich rodziców w związku z nieprawidłowym ustaleniem płci dziecka.
W 2011 roku rzecznik praw obywatelskich Irena Lipowicz napisała do ówczesnego ministra sprawiedliwości Krzysztofa Kwiatkowskiego z PO, że wymóg pozywania rodziców "generuje zbędne koszty emocjonalne". Kwiatkowski podzielił jej opinię i opowiedział się za powołaniem rządowego zespołu, który przygotowałby zmiany w przepisach - przypomina dziennik. Jego następca Jarosław Gowin początkowo tłumaczył, że priorytetowo traktuje te nowelizacje, które zapowiedział w exposé premier Donald Tusk. O ułatwieniach dotyczących zmiany płci nie było tam mowy. Mimo to, jak ustaliła "Rzeczpospolita" w połowie ubiegłego roku zespół w końcu powstał.
O co chodzi w projekcie Grodzkiej? Chce ona, by zmiana płci była możliwa od 16. roku życia. Wystarczyłoby złożyć wniosek z opiniami od dwóch specjalistów. Rola sądu praktycznie ograniczałaby się do zaakceptowania wniosku. Wnioskodawca nie musiałby wcześniej poddawać się żadnym zabiegom chirurgicznym.
W przypadku osób, które mają cechy anatomiczne męskie i żeńskie, granica wieku wynosiłaby 13 lat.
– Chodzi o to, by uniemożliwić operowanie niemowląt z takimi cechami, co obecnie nie zdarza się rzadko – tłumaczy Grodzka.
Co proponuje rząd? Na razie pewne jest tylko zastąpienie obecnej procedury pozywania rodziców trybem pozaprocesowym. Ustalenie płci przebiegałoby więc podobnie, jak choćby stwierdzenie nabycia spadku.