Uważam, że należy się przeciwstawiać radykalizmowi, bez względu na to, czy jest koloru czarnego, brązowego, różowego, zielonego, czy czerwonego - mówi prezydent Bronisław Komorowski Piotrowi Najsztubowi w wywiadzie dla "Wprost". Zaznacza, że radykalizacja środowisk politycznych to problem po obu stronach sceny politycznej, zwłaszcza po prawej.

Piotr Najsztub: Co pan sądzi o ostatnich wydarzeniach na uczelniach? Mówię o próbach zakłócania wykładów prof. Środy i Adama Michnika. To budzi pana niepokój?

Bronisław Komorowski: Budzi, ale widzę to trochę inaczej. To jest szerszy problem radykalizacji niektórych środowisk politycznych, po obu stronach sceny politycznej, zwłaszcza po prawej. Dlatego m.in. zorganizowałem wspólny marsz 11 listopada. Pod wrażeniem złego doświadczenia, jakim była agresja narastająca z obu stron. Uważam, że należy się przeciwstawiać radykalizmowi, bez względu na to, czy jest koloru czarnego, brązowego, różowego, zielonego, czy czerwonego. Podobnie jak fundamentalizmowi w postrzeganiu świata wyłącznie przez pryzmat swoich poglądów, swojej wiary i swoich przekonań…

Pięknie. Ale mówi to prezydent pękniętego kraju, w którym spora część obywateli uważa, że ma alternatywny rząd, alternatywną władzę, nuci swoje podziemne, partyzanckie piosenki, a przy okazji większych świąt śpiewa: „Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie”. Może to więc zbyt spokojne słowa jak na taki podział i taką radykalizację postaw?

Tu zasadniczo się nie zgadzam, dlatego że właśnie spokojne słowa, wyważone sądy są najlepszym lekarstwem na radykalizm i głupie zachowania. A myślę, że liczący się polityk, który śpiewał: „Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie”, będzie się chyba do końca swoich dni wstydził, że 20 lat po odzyskaniu wolności – w czym miał swój udział – pozwolił sobie zasugerować, że wolna ojczyzna jest tylko wtedy, kiedy on jest u władzy.

Mogę się założyć, że wstydzić się nie będzie i będzie to robić nadal. I właśnie wyrusza w objazd wsi i małych miasteczek, gdzie będzie fetowany jako jedyny, prawdziwy premier niemal podziemnej Polski.

No, nie jedyny, bo jeszcze jest „techniczny”… Jeżeli ktoś chce się tym przejmować, to niech się przejmuje. Osobiście wierzę w zdrowy rozsądek ogromnej większości Polaków, którzy potrafią odróżnić, co jest humbugiem politycznym, a co prawdą, nawet trudną, czy bolesną, ale prawdą. Potrafią odróżnić, co jest teatrem, a co jest wiarygodną postawą jakiegoś polityka. I jak ktoś udaje, że jest premierem, a wszyscy widzą, że nie jest, to popada w śmieszność. Każdy ma prawo do autokompromitacji...

Rozumiem z tych słów, że nie będzie „walki z państwem podziemnym”, tylko „przeczekamy państwo podziemne”?

Nie, będziemy pokazywali, że to prawdziwe państwo jest lepsze, fajniejsze, ciekawsze i o wiele bardziej autentyczne, bo nasze wspólne.

To „państwo podziemne” buduje się głównie wokół katastrofy smoleńskiej. Pańskim zdaniem w którym miejscu jesteśmy w sprawie jej wyjaśniania?

Mogę powiedzieć, gdzie ja jestem w tej sprawie. Zaakceptowałem zasadniczą myśl raportu ministra Millera, że źródłem nieszczęścia była próba lądowania w niedopuszczalnie złych warunkach pogodowych. Reszta to już dodatki, błędy natury technicznej czy mankamenty natury technicznej na lotnisku. Na lotnisku, gdzie wielokrotnie wcześniej lądowali polscy prezydenci, premiery, gdzie lądował także mój poprzednik, prezydent Lech Kaczyński.

Czy pan interesuje się tym, co ogłasza komisja Macierewicza?

Nie.