Gdyby obowiązywał zakaz zasłaniania twarzy podczas demonstracji, policji łatwiej byłoby identyfikować osoby, które złamały prawo 11 listopada w stolicy - uważa rzecznik komendanta głównego policji insp. Mariusz Sokołowski.

Jak nieoficjalnie dowiedziała się PAP, Pałac Prezydencki ocenia, że źle się stało, iż w trakcie parlamentarnych prac nad nowelizacją Prawa o zgromadzeniach wykreślono zapis dotyczący ograniczenia prawa do zasłaniania twarzy podczas demonstracji ulicznych. Projekt tej noweli przygotowano na polecenie prezydenta Bronisława Komorowskiego po zamieszkach, do których doszło 11 listopada 2011 r. Jak nieoficjalnie w poniedziałek dowiedziała się PAP, Komorowski nie wyklucza ponowienia propozycji w tym zakresie.

Pytany we wtorek o te doniesienia rzecznik KGP insp. Mariusz Sokołowski zauważył, że gdyby takie ograniczenia obowiązywały, policji łatwiej byłoby znaleźć tych, którzy łamali prawo 11 listopada tego roku, gdy znów doszło do burd w stolicy. "Dzisiaj łatwiej by nam było identyfikować te osoby, gdyby ich twarze nie były zakryte kominiarkami. Podejrzewam, że wielu z nich nie zdecydowałoby się na to, żeby rzucać racami i kamieniami, gdyby twarze były widoczne" - podkreślił Sokołowski.

"To, że to prawo nie weszło, służy tylko i wyłącznie chuliganom. Zrobiono im naprawdę bardzo dobrą robotę" - ocenił.

Zwrócił uwagę, że podobne zakazy obowiązują w innych państwach demokratycznych, np. Niemczech, a w Polsce od stycznia obowiązuje - wprowadzony w ramach przygotowań do Euro 2012 - zakaz zasłaniania twarzy podczas imprez masowych (np. meczów piłkarskich); za jego złamanie grozi areszt, ograniczenie wolności albo grzywna nie mniejsza niż 2 tys. zł.

"Nikomu nie ograniczamy prawa do zgromadzeń. Tylko, że ono nie musi wiązać się z tym, że zakładamy kominiarkę. Historia nauczyła nas bardzo boleśnie już tego, jeżeli ktoś zakłada kominiarkę, robi to po to, żeby łamać prawo" - podkreślił Sokołowski.

Nowelizacja Prawa o zgromadzeniach weszła w życie w piątek, ale nie objęła jeszcze zgromadzeń zgłoszonych na ostatnią niedzielę, 11 listopada. Te bowiem - zgodnie z ustawowym trzydniowym terminem - trzeba było zarejestrować najpóźniej do czwartku, a do zgromadzeń zgłoszonych przed dniem wejścia w życie ustawy stosowane były stare przepisy.

Początkowo prezydencki projekt zakazywał uczestnictwa w zgromadzeniach osobom zamaskowanym. Wyjątkiem od tej propozycji miały być sytuacje, gdy organizator w zawiadomieniu do urzędu gminy zawarłby informację o planowanym udziale zamaskowanych osób.

Zapis ten krytykowały m.in. organizacje pozarządowe. W marcu podczas wysłuchania publicznego ws. projektu przedstawiciel stowarzyszenia "Marsz Niepodległości" - organizatora demonstracji 11 listopada - mówił m.in., że zasłanianie twarzy "nie musi wskazywać na agresywny charakter uczestników zgromadzenia" i przypominał, że na początku 2012 r. podczas demonstracji ws. ACTA wiele osób zakładało maski.

Z kolei Fundacja "Panoptykon" podnosiła, że na skrajnie prawicowym portalu "Redwatch" są zdjęcia osób uznawanych za wrogów, więc "w tej sytuacji wola zasłaniania twarzy jest uzasadniona". "Możliwość anonimowego udziału w zgromadzeniu jest istotna z punktu widzenia wolności zgromadzeń" - podkreślił przedstawiciel fundacji. Zwracał też uwagę, że propozycja zawarta w projekcie była nieprecyzyjna - nie wiadomo, czy dotyczy też osób zasłaniających twarz z powodu zimna. Ocenił też, że organizator zgromadzenia nie wiedząc, czy wezmą w nim udział osoby z zasłoniętymi twarzami, na wszelki wypadek zawsze będzie zgłaszał taką możliwość.

Ostatecznie przepis dotyczący zasłaniania twarzy wykreślono z projektu podczas prac w podkomisji. Jej przewodniczący Marek Biernacki (PO) wyjaśniał w maju, że "wszystkie ekspertyzy wskazywały na wątpliwość konstytucyjną takiego zapisu".

W niedzielę Marsz Niepodległości - zorganizowany m.in. przez działaczy Młodzieży Wszechpolskiej i Obozu Narodowo-Radykalnego - został na kilkadziesiąt minut wstrzymany po tym, jak krótko po rozpoczęciu demonstracji w stronę policji poleciały race, petardy, kamienie, kostki brukowe, kosze na śmieci i butelki. Policja była zmuszona do użycia broni gładkolufowej i miotaczy gazu pieprzowego. Po burdach 176 osób zostało doprowadzonych na komisariaty, z czego 21 zatrzymano. Rannych zostało 22 funkcjonariuszy, trzech trafiło do szpitala. Pogotowie udzieliło pomocy 16 innym osobom; sześć z nich trafiło do szpitali.

"Działania były obserwowane na bieżąco przez komendanta głównego policji nadinsp. Marka Działoszyńskiego. Były przeprowadzone profesjonalnie, zdecydowanie. Dzięki działaniom policji nie dopuszczono do konfrontacji grup, nie dopuszczono do eskalacji agresji" - podkreślił we wtorek Sokołowski.