Osiem lat po wstąpieniu do Unii nasi lobbyści uchodzą za najmniej skutecznych w Europie.
Nie udaje nam się skutecznie forsować swoich interesów w Unii zarówno na poziomie państwa, jak i prywatnego biznesu. Brakuje pieniędzy, kadr i nie ma spójnej strategii. W Brukseli działa raptem jeden polski think tank. Z 5 tys. oficjalnie zarejestrowanych lobbujących podmiotów interesy polskiego biznesu reprezentuje 60 z nich.
Roczny budżet przedstawicielstwa woj. podlaskiego to od 50 do 100 tys. euro. Dla porównania – południowy region Danii na podobną działalność ma 10 razy więcej. Polskie firmy nie starają się o dostęp do Parlamentu Europejskiego, gdzie przeniesiono część procesu legislacyjnego. Przepustki do PE ma za to Gazprom, Deutsche Bank, Nokia, Nestle czy BMW. Paradoksem jest to, że w tej ogólnej mierności to państwo jest skuteczniejsze niż biznes.
Dokładną analizę polskiego lobbingu w UE przeprowadziła Agnieszka Cianciara z Instytutu Studiów Politycznych PAN. Właśnie ukazała się jej praca „Polski lobbing gospodarczy w UE w latach 2004 – 2010” – pierwsze kompleksowe opracowanie na ten temat.
Długą listę spektakularnych porażek polskich lobbystów otwiera unijne rozporządzenie REACH ws. rejestracji, oceny, udzielania zezwoleń i stosowania ograniczeń w obrocie chemikaliami, co uderzało w polskie firmy produkujące farby i lakiery. – W Brukseli szalały burza i zmagania o niemal każde słowo zawarte w rozporządzeniu – mówi DGP Cianciara. Niemcy wymusili na ówczesnym kanclerzu Schroederze przyjęcie stanowiska wobec REACH, według którego rozporządzenie zostało uznane za zagrożenie dla niemieckiej gospodarki. Z kolei za francuskie pieniądze agencja Mercer Management Consulting oszacowała, że straty kraju w ciągu dekady wyniosą 28 mld euro. Polacy stali z boku.
– Z moich badań wynika, że wielu polskich przedsiębiorców nie miało nawet pojęcia o tym, że w UE trwa dyskusja na ten temat – dodaje.
Polacy przegrali też walkę o definicję wódki, którą prowadzili z producentami alkoholi z Francji i południa Europy. Dalej była przegrana wojna o cukier i Gazociąg Północny.
Do nielicznych wygranych spraw można zaliczyć przeforsowanie przez Pocztę Polską monopolu na przesyłanie listów do 50 g do końca 2011 r. Sukces ten nie byłby możliwy bez wsparcia lobbystów z Francji i Włoch, których interesy były zbieżne z polskimi.

Przykład umiarkowanego sukcesu polskich władz to także walka o kwoty emisji CO2, które są istotne z punktu widzenia polskiego przemysłu. – Relatywną skuteczność można tłumaczyć tym, że kwestia emisji CO2 ma dla Polski znaczenie strategiczne – mówi DGP Nina Katzemich z brukselskiej firmy Lobby Control. Podkreśla, że w tym przypadku to nie biznes jest skuteczny, lecz państwo. Według Petry Erler, dyrektor zarządzającej w firmie lobbystycznej European Experience Company, założonej przez b. komisarza ds. poszerzenia UE Guentera Verheugena, polskie władze są specyficzne, bo działają z otwartą przyłbicą. – Takie podejście niekoniecznie musi być jednak złe – mówi DGP Erler.

Te sukcesy to jednak niewiele w porównaniu z liderami lobbystycznej stawki. Do serii spektakularnych zwycięstw doszło w ustawodawstwie regulującym rynek żywności w UE. Dzięki wieloletnim staraniom Francuzów na początku 2010 r. Komisja Europejska zaliczyła pospolitego ślimaka winniczka do kategorii ryb śródlądowych. W związku z tym hodowcom ślimaków należą się takie same dopłaty unijne jak rybakom.
Z kolei kilka lat temu Portugalczycy doprowadzili do tego, że marchewka została uznana za owoc. Wszystko dlatego, że dżem marchewkowy produkowany w Portugalii jest jednym z narodowych produktów kulinarnych. Tymczasem dżem w definicji unijnej musi być mieszaniną owoców i wody, więc sprzedaż portugalskiego smakołyku w krajach Wspólnoty byłaby zagrożona. Prawdziwą perłą jest jednak sukces francuskich lobbystów w dyskusji o krzywiźnie banana. Dzięki ich staraniom Bruksela uznała, że zakrzywienie banana nie może wynosić mniej niż 27 mm na 14 cm. Wszystko po to, by zwalczyć konkurencję z Ameryki Południowej. Pochodzące stamtąd słynne banany Chiquita jako inaczej zakrzywione zostały uznane za niepełnowartościowe.
Dziś ważą się losy gazu łupkowego na forum unijnym. Antyłupkowe lobby – szeroko reprezentowane m.in. przez europejskie koncerny atomowe, organizacje ekologiczne czy Gazprom – może doprowadzić do wprowadzenia ustawowego zakazu wydobycia łupków. Dzięki staraniom francuskich gigantów atomowych zakaz jest już we Francji. Z kolei ekolodzy z Rumunii i Bułgarii zablokowali wydobycie łupków w swoich krajach. Osiem lat po wejściu do UE polski lobbing ma zatem jeszcze o co walczyć.
W stolicy UE jest 35 tys. lobbystów. O 20 tys. więcej niż w Waszyngtonie
Jeżeli Polska chce mieć skuteczny lobbing, powinna brać przykład z Niemiec i Hiszpanii. Dla przykładu: podczas gdy polskie województwa mają co najwyżej po jednym przedstawicielu w Brukseli, Bawaria, jeden z najbogatszych niemieckich landów, ma ich 32.
Spece od „meblowania głów” unijnych biurokratów nie są tani. Utrzymanie jednego z nich to wydatek kilkudziesięciu tysięcy euro miesięcznie. Oficjalnie fundusz lobbystów na przekonywanie do swoich racji to 2 mld euro rocznie. To dane rejestrowane. Nieoficjalnie mówi się o kwotach wielokrotnie większych. Sam przemysł farmaceutyczny na przekonanie brukselskich urzędników wydaje 40 mln euro rocznie. Polska walkę o „meblowanie głów” odpuszcza.