Wśród bojówkarzy, którzy porwali Bandarenkę, dziennikarze rozpoznali znanego sportowca.
Zamordowanie kolejnego manifestanta w Mińsku doprowadziło do wzrostu frekwencji na niedzielnych protestach. 31-letni Raman Bandarenka zmarł w nocy ze środy na czwartek pobity przez współpracujących z milicją bojówkarzy. To czwarta ofiara śmiertelna trwających od sierpnia protestów.
W niedzielę mieszkańcy stolicy wyszli na – jak to nazwano – marsz śmiałych, by przejść trasę od miejsca śmierci Alaksandra Tarajkouskiego, pierwszego zabitego w sierpniu manifestanta, do podwórka, z którego w środę wieczorem porwano Bandarenkę. Milicja jak co niedzielę próbowała nie dopuścić do gromadzenia się ludzi na ulicy. Znów użyto siły i granatów hukowych. Kilkuset demonstrantów relacjonujących protest zostało zatrzymanych.
Protestujący powtórzyli żądania zgłaszane od sfałszowanych wyborów prezydenckich 9 sierpnia, które z 80-proc. poparciem miał wygrać Alaksandr Łukaszenka. Opozycja domaga się jego dymisji i przeprowadzenia uczciwego głosowania, zwolnienia więźniów politycznych oraz ukarania winnych śmierci i tortur w więźniarkach i na komisariatach. Choć władze wszczęły kilkaset postępowań karnych, wszystkie dotyczą demonstrantów, a nie mundurowych. Łukaszenka w rozmowie z ukraińskim kanałem 112 powiedział, że sam powstrzymywał milicję przed jeszcze większą brutalnością.
Raman Bandarenka w nocy ze środy na czwartek trafił do szpitala z poważnymi obrażeniami głowy. Lekarze nie zdołali go uratować. Ten były żołnierz próbował interweniować, gdy prorządowi, zamaskowani bojówkarze zrywali biało-czerwono-białe wstążki, symbolizujące sprzeciw wobec władz, i zamalowywali patriotyczny mural na transformatorze nieopodal jego miejsca zamieszkania. Po krótkiej kłótni wciągnięto go do samochodu, w którym został brutalnie pobity. Dziennikarze portalu Tut.by sugerują na podstawie nagrania wideo, że w ataku na Bandarenkę uczestniczył znany sportowiec Dzmitryj Szakuta.
Szakuta, były mistrz świata w tajskim boksie i kickboxingu, prowadzi dziś klub sportów walki, a zarazem jest instruktorem w tej samej jednostce wojskowej sił specjalnych, w której niegdyś służył Bandarenka. Sportowiec okazjonalnie grywa w hokej w jednej drużynie z synem prezydenta Wiktarem Łukaszenką i szefem białoruskiej drogówki Dzmitryjem Karziukiem. Jest też członkiem klubu motocyklowego, w którym jeżdzą Wiktar Łukaszenka, Karziuk i były szef MSW Ihar Szuniewicz. Pytany o domniemany udział w środowych zajściach przez sportową „Tribunę”, Szakuta odmówił komentarza.
Władze białoruskie zachęcają zwolenników – byłych wojskowych, funkcjonariuszy innych służb mundurowych i sportowców – do tworzenia drużyn ludowych, które miałyby stanowić przeciwwagę dla opozycyjnie zorientowanej ulicy. Padały nawet propozycje uzbrojenia drużyn przez milicję. W rozpędzaniu protestów wielokrotnie brali udział ludzie po cywilnemu, których Białorusini nazywają cicharami. Część z nich to nieumundurowani milicjanci, ale niektórzy rekrutują się spoza struktur siłowych. Na Ukrainie za rządów Wiktora Janukowycza władze również korzystały z usług podobnych bojówek. Bijących uczestników Majdanu dresiarzy i sportowców Ukraińcy nazwali tituszkami od nazwiska jednego z nich, Wadyma Tituszki.
Śmierć Bandarenki dolała oliwy do ognia nieco przygasających w ostatnich tygodniach protestów. Łukaszenka wprawdzie publicznie wyraził współczucie jego rodzinie, ale jednocześnie oświadczył, wbrew informacjom przekazanym przez lekarzy, że Bandarenka był pod wpływem alkoholu. Liderka opozycji Swiatłana Cichanouska w odpowiedzi zapowiedziała powołanie trybunału, któremu Białorusini przez internet będą mogli przesyłać dowody przestępstw popełnianych przez milicję, by po utracie władzy przez Łukaszenkę mogły one zostać wykorzystane do rozliczenia winnych. – Skoro państwowe sądownictwo nie działa, poradzimy sobie sami. Odpowie każdy, kto cynicznie łamie prawo, od członków komisji wyborczych po urzędników, ideologów i oficerów – oświadczyła Cichanouska.