Powiązanie europejskich pieniędzy z praworządnością jest w zasadzie przesądzone. Zawetować można już tylko sam budżet.
W zeszły czwartek Parlament Europejski doszedł do porozumienia z niemiecką prezydencją w sprawie mechanizmu warunkującego wypłatę pieniędzy z europejskiego budżetu rządami prawa. To nie koniec procesu legislacyjnego, bo wynegocjowane rozporządzenie musi zostać przegłosowane jeszcze w samej izbie oraz przez kraje członkowskie w Radzie UE. Tam decyzja zapadnie większością kwalifikowaną, co oznacza, że sprzeciw Polski i Węgier to za mało, by powstrzymać przyjęcie rozporządzenia.
Nasze źródło w rządzie mówi, że Polska będzie chciała, by sprawa mechanizmu stanęła także w Radzie Europejskiej, gdzie decyzje są podejmowane jednomyślnie. – Jeśli tak się nie stanie, to pozostaje weto – zaznacza.
Skorzystanie z „prawa do sprzeciwu” zapowiedział też premier Mateusz Morawiecki na piątkowej konferencji prasowej. – W konkluzjach (z lipcowego szczytu – przyp. red.) bardzo wyraźnie widać, że Rada Europejska pewnym mechanizmem musi się zająć niezwłocznie w momencie, w którym ten mechanizm jest wydyskutowany. Na tym stanowisku stoimy cały czas – podkreśla. Według szefa rządu Polska użyje prawa do sprzeciwu, jeśli jej oczekiwania nie zostaną spełnione.
Ale jak podkreśla europoseł Jan Olbrycht, który bierze udział w negocjacjach budżetowych z ramienia izby, powstrzymanie mechanizmu praworządnościowego jest praktycznie niemożliwe. – Po jego przegłosowaniu w Parlamencie i w Radzie UE, w której decyzja zostanie podjęta większością kwalifikowaną, rozporządzenie stanie się obowiązującym prawem. Nie ma takiego trybu, by decyzję w tej sprawie mogła podjąć Rada Europejska – mówi europoseł.
Polsce pozostaje weto, ale ono nie będzie dotyczyć powiązania pieniędzy z praworządnością, lecz samego budżetu. – Jest pytanie, czy polski rząd nadal będzie groził wetem, kiedy mechanizm wejdzie w życie. Wówczas może zrobić jedynie na złość, bo mechanizmu już nie zmieni. Politycznie jest to trudne do wyobrażenia. Polska właśnie negocjuje wydawanie pieniędzy z funduszu odbudowy. Nie potrzebuje tych środków? Nie potrzebuje pieniędzy z budżetu siedmioletniego? – pyta Jan Olbrycht.
Pod hasłem weta kryje się kilka możliwości, np. zablokowanie siedmioletniego budżetu, ale też wstrzymanie funduszu odbudowy. W ostatnim przypadku Warszawa może nie wyrazić zgody na rozpoczęcie procesu ratyfikacyjnego albo ratyfikację może potem blokować Sejm.
Chociaż wcześniej zawetowanie budżetu zapowiadały Węgry, to w odpowiedzi na czwartkowe porozumienie węgierski rząd ograniczył się do uznania go za „ideologiczny szantaż”. W ocenie Zoltána Kovácsa, węgierskiego sekretarza stanu, Parlament Europejski opóźnia wejście w życie budżetu, a przez to pomoc UE dla poszkodowanych przez pandemię. Z kolei minister sprawiedliwości Judit Varga chce procedować propozycję kontroli budżetu UE, z którą wyszły Węgry. Jak napisała na Facebooku, nic nie jest rozstrzygnięte, dopóki wszystko nie jest rozstrzygnięte.
Wynegocjowane w czwartek w Brukseli porozumienie zaostrza propozycję Niemiec, które jako przewodzące Radzie UE w tym półroczu miały za zadanie przełożyć na tekst rozporządzenia konkluzje lipcowego szczytu. Berlin proponował rozwodnienie mechanizmu, zawężając jego zakres do walki z korupcją i zagrożeniem interesu finansowego UE. Ostateczna wersja idzie dalej, wiążąc wypłatę środków z praworządnością, w tym z niezawisłością sądownictwa.
– Chodziło nam o to, by mechanizm praworządności nie był jak art. 7, który de facto nie działa z powodu wymaganej jednomyślności – komentuje fiński europoseł Petri Sarvamaa. Parlamentowi Europejskiemu nie udało się jednak podtrzymać swojego postulatu odwróconej większości kwalifikowanej w Radzie UE, która oznaczałaby, że kraje członkowskie będą musiały zbudować solidną większość, by powstrzymać zablokowanie funduszy dla jednego z nich. Teraz konieczne będzie zebranie koalicji państw gotowych na potępienie jednej ze stolic. Taki kompromis nadal budzi skojarzenia z art. 7. Co prawda w jego ramach dotkliwe sankcje mogły być nałożone jedynie jednomyślną decyzją wszystkich państw, ale w ramach art. 7 możliwy był również bardziej „miękki” środek – stwierdzenie zagrożenia rządów prawa głosowane większością kwalifikowaną. Bruksela nigdy jednak nie zdecydowała się na takie rozstrzygnięcie, a polski rząd utrzymywał, że ma po swojej stronie sześć krajów, które w głosowaniu opowiedzą się po jego stronie.
Europarlamentarzyści, mając na uwadze tamte doświadczenia, nie chcieli, by Rada UE mogła odkładać w nieskończoność głosowanie nad blokowaniem funduszy. Dlatego wynegocjowali ramy prawne, których Rada UE ma się trzymać. Cały proces inicjować będzie Komisja Europejska i to ona zdecyduje o tym, jakie środki i w ramach jakich programów będą blokowane. Możliwy będzie np. zakaz organizowania kolejnych przetargów z zaangażowaniem europejskich pieniędzy. Po wysłaniu listu do podejrzewanej o łamanie praworządności stolicy nastąpi trwający od jednego do trzech miesięcy dialog, po którym KE może zdecydować o przekazaniu sprawy w ręce krajów członkowskich. Te na podjęcie decyzji będą miały jeden miesiąc, chyba że użyty zostanie – na czym zależało premierowi Mateuszowi Morawieckiemu – hamulec bezpieczeństwa. Wówczas sprawa trafi do Rady Europejskiej, która będzie musiała sprawę „przedyskutować” w ciągu trzech miesięcy na szczycie.
Parlament zapewnił też ochronę odbiorcy końcowemu, co ma sprawić, że to nie samorządy czy firmy korzystające z unijnych środków będą dotknięte decyzją UE, lecz rząd. Jeśli ten jednak nie pokryje strat z własnej kieszeni, beneficjenci będą mogli się zgłosić do KE o pomoc. Wiele ma zależeć od inwencji KE, która nie będzie jednak mogła przejąć zarządzania eurofunduszami w imieniu ukaranego państwa.