Wczoraj mieliśmy prawie 19 tys. nowych przypadków koronawirusa. Jeśli takie tempo się utrzyma, to w przyszłym tygodniu możemy mieć już 30 tys. nowych przypadków dziennie.
Choć z jednej strony wprowadzone półtora tygodnia temu obostrzenia mogą spowolnić wzrost przypadków, to trwające manifestacje mogą go przyspieszyć. Wprawdzie rząd chwali się, że obecnie mamy ponad 20 tys. łóżek covidowych (a możemy ich mieć 30 tys.), musimy pamiętać o jednym ‒ to dopiero początek. Na początku października szokowało nas 1,5 tys. przypadków zakażeń, teraz mamy ich ponad 10 razy więcej i jednocześnie przeciążoną służbę zdrowia oraz perspektywę wielomiesięcznej walki z epidemią. Wszystko wskazuje, że z obecną falą wirusa będziemy się zmagać do kwietnia czy maja. To powoduje, że wszelkie zasoby powinny zostać skoncentrowane na tej kwestii.
Trybunał, wydając orzeczenie w tak drażliwej sprawie w takim momencie, popełnił olbrzymi błąd i odpowiada za eskalację konfliktu w trakcie epidemii. To oczywista konstatacja, bez względu na to, czy ktoś trybunał w obecnym kształcie uznaje czy nie. Sędziowie powinni mieć wyczucie chwili. Skoro nie byli w stanie wydać orzeczenia przez cztery lata, to pół roku zwłoki nikogo by nie zbawiło.
To, czego potrzebujemy obecnie, to co najmniej obniżenia temperatury sporu. Ale na razie na to się nie zanosi. Po pierwsze, orzeczenie TK w końcu będzie musiało być opublikowane (termin upływa 2 listopada), a to będzie kolejny moment przesilenia. Po drugie, rząd nie daje realnej perspektywy zakończenia sporu. Mgliste zapowiedzi rozszerzenia programu „Za życiem” i badań prenatalnych, poprzedzone deklaracjami o utrzymaniu twardego kursu w sprawie postulatów protestujących, to nie recepta na zakończenie konfliktu. Po trzecie wreszcie, niektóre ugrupowania polityczne ‒ mimo nadzwyczajnych warunków ‒ ulegają pokusie realizowania własnych celów politycznych. I tak np. Lewica „poczuła krew” ‒ stawia radykalne postulaty (liberalizacja prawa aborcyjnego idąca jeszcze dalej niż dotychczasowy kompromis), a w przypływie emocji działacze i działaczki potrafią twórczo rozwinąć grono adresatów jednego z głównych haseł protestów („wyp….ać”).
Koalicja Obywatelska cieszy się, że PiS jest w kłopotach, i niespecjalnie zamierza wyjść poza przekaz, że nieistniejące orzeczenie wydał pseudo-TK. Z kolei mający największą siłę sprawczą PiS ‒ zamiast dążyć do deeskalacji napięcia ‒ głównie je podbija. Pytanie, czy i co zamierza prezydent Andrzej Duda. Wczoraj ukazało się stanowisko jego córki i społecznej doradczyni Kingi, w którym opowiedziała za utrzymaniem dotychczasowego kompromisu aborcyjnego i apeluje o szukanie takiej możliwości przez posłów. Pytanie, czy to przejaw sporu w rodzinie, czy raczej miękki sygnał wysłany z pałacu w stronę własnego środowiska politycznego? Sądząc po wieczornej deklaracji pary prezydenckiej w Polsacie News, można zakładać, że prędzej to drugie.
Głos córki prezydenta jest odmienny od tych dominujących w dyskusji, czyli że trybunał miał rację i nie mógł zrobić nic innego (jak twierdzi lider PiS) lub od tych suflowanych przez liderki Strajku Kobiet, że PiS powinien „odejść szybko”, a prawo aborcyjne ma być radykalnie zliberalizowane. Tymczasem poglądy takie jak Kingi Dudy pojawiają się po różnych stronach publicznej dyskusji. Na pewno aktualnie nie ma szans na przejście do kolejnego etapu sporu, czyli do dyskusji nad metodą wyjścia z impasu. Zarówno w PiS, jak i w szeregach opozycji słyszymy, że przy tej skali emocji każdy pomysł ‒ nawet najlepszy ‒ skazany jest na porażkę. Tak więc jeśli jakaś recepta w końcu się pojawi, to nieprędko.
Natomiast COVID-19 u bram stoi już dziś i na całej klasie politycznej, także na liderkach protestu, spoczywa odpowiedzialność za to, by przy poszanowaniu prawa do wyrażania własnych poglądów nie narażać Polaków na to, że przeciążona służba zdrowia runie, a koronawirus powie nam wszystkim: „wyp….ać”.