15 do 20 osób ma zostać wciągniętych na nową unijną listę sankcyjną za stosowanie przemocy wobec pokojowych demonstrantów oraz fałszerstwa wyborcze na Białorusi - poinformowało we wtorek dziennikarzy źródło unijne, zastrzegając sobie anonimowość.

Nad restrykcjami pracuje Europejska Służba Działań Zewnętrznych po tym, jak w połowie sierpnia zielone światło dali na to szefowie dyplomacji państw członkowskich. Unijni urzędnicy podkreślają, że decyzja w tej sprawie musi być dobrze przygotowana i udokumentowana, by Trybunał Sprawiedliwości UE nie podważył jej w razie skierowania do niego skargi.

Sekretarz generalna Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych Helga Schmid poinformowała wcześniej we wtorek na komisji spraw zagranicznych Parlamentu Europejskiego, że ministrowie spraw zagranicznych UE, którzy spotkają się w czwartek i piątek na nieformalnym posiedzeniu w Berlinie, będą rozmawiać o sankcjach wobec osób odpowiedzialnych za przemoc i fałszerstwa wyborcze na Białorusi.

Formalnie listę sankcyjną będzie musiała zatwierdzić Rada UE. W tym wypadku potrzebna jest jednomyślność państw członkowskich. Restrykcje wobec białoruskich urzędników i funkcjonariuszy miałyby obejmować zakaz wjazdu do UE, jak i zamrożenie ich aktywów na terenie Unii. Nie jest jasne, czy środki te zostaną też skierowane przeciw prezydentowi Alaksandrowi Łukaszence.

W tej chwili "27" ma na swojej białoruskiej liście sankcyjnej cztery osoby powiązane z nierozwiązanymi zaginięciami dwóch polityków opozycji, jednego biznesmena i jednego dziennikarza w 1999 i 2000 r. Na Białoruś nałożone jest też unijne embargo na broń i sprzęt, który mógłby zostać użyty do represji w kraju. Restrykcje te będą obowiązywać co najmniej do końca lutego przyszłego roku.

W 2015 r. państwa UE zawiesiły sankcje wobec 170 przedstawicieli władz Białorusi. Zawieszenie restrykcji obejmowało m.in. Łukaszenkę. Decyzja została podjęta w odpowiedzi na uwolnienie wówczas wszystkich więźniów politycznych.