15 sierpnia, w Święto Wojska Polskiego, stołeczną Wisłostradą przedefilują żołnierze Wojska Polskiego. Nie zabraknie też czołgów, armatohaubic czy moździerzy. Pojawić się mają również sojusznicy, którzy stacjonują w ramach natowskiej tzw. wysuniętej obecności, czyli Amerykanie, Brytyjczycy, Chorwaci i Rumuni.
W roku normalnym nie budziłoby to zdziwienia. Takie defilady cieszą się dużą popularnością – ogląda je po kilka dziesiąt tysięcy ludzi, czasami nawet więcej. I można się zżymać, że wojsko, zamiast ćwiczyć na poligonach, paraduje przed dygnitarzami. Jednak ma to swój wymiar budujący więź pomiędzy cywilami i mundurowymi oraz pozwala budować wizerunek (a to w czasach, gdy o rekruta na rynku pracy trzeba walczyć, ma znaczenie).
Z tym że rok 2020 zapisze się w annałach historii jako ten, kiedy rozpoczęła się światowa pandemia koronawirusa. Nie jestem epidemiologiem ani wirusologiem, ale tak na zdrowy chłopski rozum wydaje się, że jeśli nie organizujemy festiwali muzycznych na kilka dziesiąt tysięcy ludzi, to defilada dla podobnej liczby widzów niesie ze sobą pewne ryzyko.
Skąd taka decyzja? Trudno nie patrzeć na to, że Wojsko Polskie po raz kolejny przez ministra obrony Mariusza Błaszczaka i PiS jest wykorzystywane głównie do celów politycznych, tym razem do pokazania tego, że już jest normalnie. Nie będę spekulował, po co to rządzącym. Za to pokażę więcej przykładów upolitycznienia munduru. Pierwszy z brzegu: w ubiegłym roku mieliśmy aż dwie defilady. I tak się składa, że jedną w okręgu wyborczym premiera. Na krótko przed wyborami. Taki przypadek.
Radykalne upolitycznienie widać niestety także w przypadku nominacji generalskich. Kilka dni temu Onet podał informację, że generałem ma został Marek Łapiński, który obecnie pełni funkcję szefa Służby Wywiadu Wojskowego. Potwierdziliśmy, w tym wypadku to prawda, jest taki plan. Łapiński jest generałem rezerwy Straży Granicznej. Ostatnio był wiceministrem obrony. Nie jest żołnierzem. Dlaczego więc z marszu dostaje jeden z najwyższych stopni, nominację od prezydenta? Odpowiedź jest zatrważająco prosta: bo jest bliskim współpracownikiem ministra obrony.
Niestety, to co w kwestiach nominacji generalskich działo się za czasów pełnienia funkcji przez Antoniego Macierewicza, teraz znalazło twórcze rozwinięcie. Każdy kandydat na generała powinien przejść tzw. szkolenie generalskie. Przed 2016 r. było to zazwyczaj roczne szkolenie. Często na zagranicznych uczelniach. Jednak w 2016 r. stworzono tzw. kursy weekendowe – pułkownicy mieli się szkolić zaocznie. To miało pomóc przyspieszyć wymianę kadr. I pomogło. Gdy funkcję objął Mariusz Błaszczak, tę regulację nieco zmieniono, i oficerowie mieli znów się szkolić więcej. Teraz jednak można zostać generałem Wojska Polskiego bez żadnego przeszkolenia, ba, nie będąc de facto żołnierzem, to jednak novum.
Przykładów upolitycznienia Wojska Polskiego można znaleźć więcej: dziwić może budowa szpitala wojskowego akurat w Legionowie, gdzie mieszka i ma okręg wyborczy minister Błaszczak, można się zastanawiać nad sensem operacyjnym odtwarzania niektórych jednostek wojskowych w mateczniku wyborczym Prawa i Sprawiedliwości itd.
Upolitycznienie wojska to nie jest coś nowego. Także w czasach rządu PO-PSL politycy chętnie przemawiali z generałami w tle. U nas nigdy nie doczekaliśmy się takiej sceny jak ostatnio w USA, gdzie szef połączonych sztabów generał Mark Milley przepraszał za to, że pokazał się na politycznie bardzo wymownej fotografii z prezydentem Donaldem Trumpem.
I długo się nie doczekamy. Ale wydaje się jednak, że obecnie wznosimy się na poziom wcześniej niedostępny, wręcz trudny do pomyślenia. Takie działanie ma co najmniej kilka konsekwencji.
Po pierwsze, dewaluuje się stopień generała. Jeszcze niedawno wojsko „hodowało” sobie generała co najmniej kilkanaście, czasem dwadzieścia kilka lat – taki człowiek przechodził wszelkie szczeble hierarchii i jadł chleb z niejednego pieca. Oczywiście zdarzali się też tacy, którzy kariery w dużej mierze zawdzięczali znajomościom, ale ci najważniejsi mieli doświadczenie. Nie mówię, że byli idealni, bo nie byli. Ale mieli doświadczenie. Teraz tego nie ma, a łatka weekendowego generała zostaje. Nawet gdy się bryluje w mediach.
Po drugie, rząd PiS nie jest wieczny. Choć Andrzej Duda właśnie zostanie prezydentem na drugą kadencję, to za trzy czy za siedem lat zmiana rządu jest jak najbardziej realna. I jeśli teraz niektóre inicjatywy czy nominacje wojskowe zyskają czysto polityczny charakter, to trudno się spodziewać, by kolejny rząd, ktokolwiek go będzie tworzył, nie chciał ich zmieniać. I co istotne, trudno to będzie krytykować.
Wreszcie z punktu widzenia kariery żołnierza takie upolitycznienie i brak przewidywalności jest zgubny. Żołnierz ma bronić polskich granic. Nieważne, czy akurat rządzi PiS, PO czy partia Razem. I jeśli zaburzamy taką logikę, a obrona granic stanie się mniej istotna niż polityczne kalkulacje, to cała instytucja stanie się dysfunkcyjna. Nieopłacalne stanie się robienie kolejnych szkoleń, lata spędzone na poligonach czy wyjazdy na misje. Bo potem jedna decyzja polityczna, nie tacy rodzice jak trzeba albo brak odpowiednio wystawnego przyjęcia dygnitarza w jednostce może zakończyć karierę.
Przy zbliżającym się Święcie Wojska Polskiego, przy okazji defilady warto pamiętać, że oprócz licznych obowiązków żołnierz ma prawo być dobrze dowodzonym. I wydaje się, że tego prawa w ostatnich latach przestrzegamy jeszcze mniej niż wcześniej.