Jak wielu urodzonych na warszawskim Grochowie w latach 40., mój ojciec zaczął palić wcześnie. Palił dużo. Od najmłodszych lat codziennie odwiedzał kiosk. Jak przystało na dziecko z robotniczej rodziny, nie znosił komunistów, więc nie kupował prasy. Opowiadał jednak, że przez lata zauważył pewną prawidłowość. Jeżeli nagle w kiosku pojawiały się magazyny z golizną, to oznaczało, że za chwilę pojawi się kryzys i potencjalna zmiana w kierownictwie partii. Władza, przeczuwając kłopoty, postanawiała rozkręcać igrzyska. Nie ma w tym mechanizmie nic specjalnie odkrywczego i niezwykłego. Czysta gra na emocjach. Nie jest również specjalnie odkrywcze snucie analogii pomiędzy współczesną Polską a PRL. Niestety, podobieństw jest coraz więcej. Trudno jednak przy tym nie wspomnieć żartu, że realny socjalizm to system bohatersko rozwiązujący problemy, które sam tworzy. Dokładnie tak jak PiS i prezydent Andrzej Duda.
Tak jak dwa lata temu toczyliśmy bohaterski bój o historyczną prawdę z całym światem – zakończony zwycięskim odwrotem na z góry upatrzone pozycje – tak teraz rozpoczęliśmy wojnę z ideologią LGBT. Ta wojna jest jeszcze ciekawsza niż ta sprzed dwóch lat. O ile w kwestii prawdy historycznej rzeczywiście zdarzały się krzywdzące Polskę określenia i uproszczenia, o tyle z ideologią LGBT walczyć jest łatwiej – bo jej po prostu nie ma. Są za to zwykli ludzie, dokładnie tacy jak my. Mają matki, ojców, braci, dzieci, mają przyjaciół i problemy z nadwagą. Mają wkurzających szefów, bilety miesięczne, rowery, golfa III, a woleliby jakieś nowsze auto. Jak wszyscy mają też zazwyczaj kogoś, kogo kochają i z kim robią zakupy. Tak było, jest i będzie. Nie ma w tym ideologii, lecz są ludzie, którzy zaczęli się w Polsce czuć coraz lepiej i swobodniej. I – jak wszyscy widzieliśmy – nikomu specjalnie to nie przeszkadzało.
Polskim dzieciom słynna seksualizacja grozi przez wszechobecną pornografię. Polskie dzieci cierpią z powodu internetowej przemocy, biedy, a przede wszystkim z powodu rozpadu rodzin. Porzucane przez ojców dobrze znają wychowanie przez pary jednopłciowe – mamę i babcię. To są realne problemy, z którymi od lat radzimy sobie słabo. Niestety, z kilku badań socjologicznych wyszło, że na część wyborców mobilizująco działa tematyka praw osób nieheteroseksualnych. Poszczucie na innych i postraszenie zagrożeniem, którego nie ma, może być skutecznym narzędziem politycznym.
Można być pewnym, że w dyskusji o LGBT nie chodzi o rozwiązywanie problemów. To narzucanie narracji i mobilizacja elektoratu. Zwykła technologia walki o władzę, w której główną rolę odgrywają stereotypowi półnadzy faceci w skórach. To oni mają podsycać uprzedzenia, a nie przeciętni ludzie, nasi sąsiedzi czy współpracownicy.
Pozostaje jednak pytanie, czy – podobnie jak w PRL – granie na emocjach jest symptomem nie tylko zbliżających się problemów, ale również wewnątrzpartyjnych wojenek? Może chodzi o to, by zabłysnąć aktywnością przed prezesem, przyciągnąć sojuszników, zdobyć dla swojej frakcji więcej władzy? Dlaczego działacze PiS ścigają się w tym, kto powie coś bardziej obrzydliwego i raniącego innych ludzi?
Może to być sposób na zdobycie pozycji w obozie władzy. Może to być też sposób na zmobilizowanie wyborców. Ale nie jest to sposób na długotrwałe rządzenie krajem. Mało kto pamięta dziś słowa premier Beaty Szydło o drugiej Bawarii. PiS naprawdę miał szansę stać się drugim CSU i latami sprawować władzę. Ale tylko, gdyby skoncentrował się na tym, co wychodziło mu na początku naprawdę nieźle: na walce z biedą, na usprawnianiu państwa i modernizacji gospodarki. Zamiast tego mamy próbę ustrojowo-obyczajowej rewolucji, walkę z wiatrakami i brudną kampanię wyborczą, w której padnie jeszcze wiele niegodnych słów. Na pocieszenie powiem, że to szczucie pewnie nie potrwa długo. W końcu zabroni tego polskim władzom pani ambasador.