Zapowiedziany przez Krzysztofa Czabańskiego „audyt Listy Przebojów” to świetny pomysł. Należy się spodziewać, że energiczny przewodniczący Rady Mediów Narodowych zamówi też drugi – zarządzania Trójką.
Dziennik Gazeta Prawna
Od lat ta stacja publicznego radia, starająca się być publiczna pomimo Dobrej Zmiany, jest rozkładana na łopatki przez kolejne kiepskie władze, realizujące ten sam szpetny projekt – ogłosić sukces na kupie gruzu.
Nie pomógł (ironia!) nawet dyrektor, który chciał ratować Trójkę poprzez mnożenie programów, które sam prowadził. No kto by pomyślał!
Prestiż Trójki upadł, pracowników wymiotło, słuchalność zmalała. Audyt nie będzie nawet miał wiele roboty, bo jest jak w starym dowcipie Jana Pietrzaka. Esbecy łapią faceta, który rozrzuca ulotki. Wykręcają ręce, przyduszają i widzą, że na ulotkach nic nie ma. „Coś ty, wariat?!” – krzyczą na złapanego, a ten szepcze: „A co tu pisać? Wszystko jasne…”
Przy okazji tej żenady ujawnia się smutna prawda o profesorach w służbie PiS. Byłem wielkim zwolennikiem wchodzenia do polityki osób z akademickim dorobkiem. Toga kulturalnym nikogo automatycznie nie czyni, niemniej z reguły spodziewamy się po profesorach kulturalnego podejścia do przeciwnika i dbałości o przestrzeganie, co „wypada”, a czego „nie wypada”.
Ryszard Legutko, Piotr Gliński, Wojciech Roszkowski czy Zdzisław Krasnodębski są naprawdę ludźmi kulturalnymi, z którymi można mile spędzić czas w jednym przedziale pociągu – nie obleją sokiem, nie ugryzą, pogadają. W sprawie pisowskich gwałtów siedzą jednak cicho. Niczym szeregowy członek partii rządzącej cieszą się, jak to „peło” dostaje w zęby.
W świetnie znanym im „Zniewolonym umyśle” Czesław Miłosz opisuje twórców, którzy, aby jakoś pogodzić wygodę życia z komunistycznym kłamstwem, m.in. łykają pastylki Murti-Binga. Ciekawe, co trzeba brać, aby w warunkach demokracji (nie srogiego stalinizmu) godzić spokój ducha z realiami Polski rządzonej przez PiS. Bo jakoś z trudem mogę uwierzyć, że to Polska, o której, panowie, marzyliście.