Najsłabszą częścią polskiej administracji jest ta odpowiedzialna za bezpieczeństwo epidemiczne – mówi DGP Dawid Sześciło.
Dr hab. Dawid Sześciło, prawnik z Uniwersytetu Warszawskiego, ekspert organizacji międzynarodowych ds. reform administracji publicznej fot. materiały prasowe / DGP
Czy to, czy służba zdrowia jest scentralizowana, czy też nie, wpływa na to, jak kraje Europy radzą sobie z epidemią?
W tym momencie, na tak bardzo wczesnym etapie wydarzeń, nie ma podstaw, by sądzić, że państwa bardziej scentralizowane, takie jak Francja, radzą sobie lepiej niż np. zdecentralizowane kraje skandynawskie. Oczywiście duże kryzysy bywają wykorzystywane przez zwolenników centralizacji, ale to nie o samorządzie powinniśmy dziś dyskutować, bo nie on jest problemem.
To o czym powinniśmy rozmawiać?
O państwie i jego przygotowaniu do zmierzenia się z czymś, co określa się mianem czarnego łabędzia. To pojęcie użyte po raz pierwszy przez amerykańskiego ekonomistę i filozofa Nassima Nicholasa Taleba w książce „Czarny łabędź. O skutkach nieprzewidywalnych zdarzeń” i odnoszące się do wydarzeń pozytywnych lub, jak tym razem, negatywnych, wywracających do góry nogami ustalony porządek świata i przerywających ciągłość i porządek zdarzeń. Takim czarnym łabędziem był 11 września 2001 r. i jest nim koronawirus. Problem z czarnymi łabędziami sprowadza się do tego, że nie jesteśmy w stanie ich przewidzieć. Możemy za to przygotować zasoby, instytucje i procedury, żeby były w stanie zminimalizować impet uderzenia. Trochę jak z odpornością organizmu na wirusa. Zdrowym będzie łatwiej wyjść bez szwanku.
A my, porównując się z innymi, jesteśmy przygotowani?
Taleb pisał, że rządy chętnie opowiadają o tym, co robią w sytuacji zagrożenia, i oczekują pochwał za aktywność, ale stronią od opowiadania, czego nie zrobiły wcześniej. W Polsce obserwujemy dzisiaj to samo. Chwali się szybkość i zdecydowanie w działaniach władz, ale milczy o całej masie wieloletnich zaniedbań, z powodu których ten kryzys być może uderzy w nas z większą siłą niż w inne państwa.
Czego nam brakuje?
Przede wszystkim gotowej na takie wyzwania służby zdrowia. Panuje w niej zapaść kadrowa i finansowa. Wydatki na poziomie 4,5 proc. PKB są jednym z najniższych wskaźników nakładów na opiekę zdrowotną w krajach rozwiniętych. Ale brak ludzi jest jeszcze większym problemem, którego nie da się rozwiązać, dosypując pieniądze. Mamy statystycznie 2,5 lekarza na 1000 mieszkańców przy średniej unijnej 3,5. Z pielęgniarkami jest jeszcze gorzej. Nieudana reforma obecnej władzy, wprowadzająca tzw. sieć szpitali, spowodowała, że samorządowe szpitale są w katastrofalnej sytuacji finansowej. Nawet jeśli dzisiaj trzymamy się zasady „wszystkie ręce na pokład” i kierujemy wszystkie zasoby na walkę z wirusem, to zaraz wrócimy do normalnego życia, a fatalne wskaźniki czasu oczekiwania na zabiegi i konsultacje czy kiepskie wskaźniki wyleczalności jeszcze się pogorszą. Państwa ze zdrowym systemem opieki zdrowotnej również odczują efekty epidemii, ale w dużo mniejszym stopniu.
A sprawy poza służbą zdrowia?
Najsłabszą, najgorzej wyposażoną i fatalnie opłacaną częścią polskiej administracji jest ta zajmująca się bezpieczeństwem epidemicznym. A to w gruncie rzeczy jej najważniejsza część, bo odpowiada za nasze bezpieczeństwo w najbardziej podstawowym zakresie. A mimo wszystko instytucje takie jak sanepid czy nadzór budowlany, są na samym dole. Tam zarabia się najmniej, infrastruktura jest na najgorszym poziomie. Ten sektor administracji, dzisiaj najbardziej potrzebny, był kompletnie zapomniany przez kolejne ekipy rządzące. A my w tym czasie lekką ręką wydajemy 10 mln zł na niedawno utworzony Polski Instytut Ekonomiczny, którego szef jeszcze niedawno mówił, że epidemia koronawirusa może przynieść Polsce korzyści gospodarcze. Nie mówiąc już o szybko rosnących w ostatnich latach budżetach takich instytucji jak Instytut Pamięci Narodowej, kancelarie Sejmu, Senatu, prezydenta czy premiera. Wolałbym te pieniądze przeznaczyć na doposażenie sanepidów.
Jak jesteśmy przygotowani na kryzys na rynku pracy? Czy są jeszcze jakieś obszary, w których kryzys potrwa o wiele dłużej niż sama epidemia?
Wysoki wskaźnik zatrudnienia na umowach cywilnoprawnych nie był problemem w dobrych czasach, ale w kryzysie widzimy, jak bardzo – z dnia na dzień – podciął ekonomiczne bezpieczeństwo Polaków. Muszę też wspomnieć o sytuacji w mieszkalnictwie, bardzo nam niesprzyjającej. Mamy teraz powszechną akcję #zostańwdomu, tymczasem polskie mieszkania są niemal najbardziej przeludnione w Europie. Czterdzieści procent Polaków żyje w mieszkaniach, gdzie domownicy nie mają dla siebie wystarczającej przestrzeni, przy średniej unijnej 16 proc. Mamy też stan zawieszenia w sądach. Słusznie zawieszono teraz procesy, ale pamiętajmy, że obecna władza od kilku lat zwleka z obsadzeniem kilkuset wakatów na stanowiskach sędziowskich, co już wydłużyło czas trwania postępowań sądowych. Teraz ten efekt się zmultiplikuje.