Libańczycy wyszli na ulice jeszcze w 2019 r., by domagać się poprawy sytuacji gospodarczej. Ta jednak nie nastąpi szybko, nawet jeśli premierowi Hasanowi Dijabowi uda się wykonać przyjęty wczoraj przez rząd plan naprawczy (a także budżet na 2020 r.).
Zakłada on m.in. poprawę ściągalności podatków, większą przejrzystość finansów publicznych, walkę z marnotrawstwem i korupcją. Kroki te to niezbędne minimum w kraju, w którym wprowadzono limity na wypłaty z bankomatów, aby nie dopuścić do upadku banków, i gdzie wielogodzinne przerwy w dostawie prądu są na porządku dziennym.
Do tego dochodzą powszechne klientelizm i nepotyzm. Libański think tank Triangle nazwał gospodarkę kraju wielką piramidą finansową. Rząd nie ukrywa, że dla ratowania sytuacji potrzebna będzie pomoc międzynarodowa mimo i tak rekordowych zobowiązań bud żetu państwa. Liban jest czwartym najbardziej zadłużonym krajem na świecie, jeśli chodzi o relację długu do PKB (za Japonią, Sudanem i Grecją). Na skutek protestów w Libanie upadł już jeden rząd. Sprzeciw ulicy odczuł też Dijab, kiedy w ubiegłym tygodniu protestujący sforsowali bramę siedziby jego biura.