Kandydatura Małgorzaty-Kidawy Błońskiej ma większe szanse na wygraną z obecnym prezydentem Andrzejem Dudą, niż ja - powiedział w środę b. premier i b. przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk, który w Europejskim Centrum Solidarności uczestniczył w promocji swojej książki pt. „Szczerze”.

"Witaj w domu" - takimi słowami zwróciła się do Tuska prezydent Gdańska Aleksandra Dulkiewicz. W prezencie wręczyła mu album Chrisa Niedenthala ze zdjęciami Gdańska.

"Kiedy podjąłem decyzję o nie kandydowaniu w przyszłorocznych wyborach prezydenckich powiedziałem może nawet za szczerze, jakie powody składają się na tę decyzję. Uważam, że kandydatura Małgorzaty Kidawy-Błońskiej – nawet, jeśli niektórzy będą kręcili nosami – jest kandydaturą z większymi szansami na końcową wygraną. I mówię o tym bez satysfakcji, bo mam wysokie mniemanie o sobie – nie dlatego, żeby mi odbiło – ale ja naprawdę nie mam kompleksu wobec Andrzeja Dudy" - podkreślił Tusk.

Jak dodał, już ponad dwa lata temu podczas spotkania w Brukseli wyznał szefowi Platformy Obywatelskiej Grzegorzowi Schetynie, że nie będzie ubiegać się o urząd prezydenta RP.

"Ja mu wtedy powiedziałem: +słuchaj, ja obserwuję dość pilnie to, co się dzieje w Polsce, jak wygląda cała ta negatywna kampania, jak wyczuwam nastrój społeczny+. I ponad dwa lata temu powiedziałem mu: +szukaj kandydatury, która nie będzie tak łatwa do atakowania, bo na 99 procent nie będę kandydował+. I nie dlatego, że mi się nie chce. To nie ma też nic wspólnego z odwagą czy brakiem pewności siebie. Nauczyłem się przez te 5 lat w Europie, że w polityce takie wartości jak kalkulacja, kompromis czasami z własnymi ambicjami mają sens" - opowiadał Tusk.

Pytany o swoje plany polityczne odpowiedział: "Ja bardzo bym chciał, żebyśmy w Polsce przygotowali się dobrze do zwycięstwa, a nie po raz kolejny z okrzykami +hurra, hurra+ biegli na zatracenie. Ja jeszcze potrzebuję trochę czasu, żeby przygotować grono ludzi, żeby pomóc w tym zwycięstwie za trzy lata".

Zaapelował też do zebranych, aby precyzyjnie określać sytuację związaną z rządami Prawa i Sprawiedliwości. "Unikałbym słów, które nie są adekwatne do rzeczywistości. Bo za chwilę zabraknie wam słów, a oni będą robili jeszcze gorsze rzeczy. Bardzo bym chciał, żebyśmy umieli używać języka w taki sposób, który nie sparaliżuje nas wtedy, kiedy zaczną się już dziać rzeczy, które trzeba będzie naprawdę mocno i ostro nazywać. Oni już wystarczająco dużo przesadzają z tym swoimi złymi zamiarami, żebyśmy jeszcze my przesadzali z opisywaniem tego, co oni robią. To bywa demobilizujące i zniechęcające. Jeśli kradną, to mówmy, że +kradną+, a nie, że +mordują i kradną+” - podkreślił były premier.

Jego zdaniem, to, co naprawdę "złego dzieje się w Polsce dzieje się z ludźmi, a nie to, co się dzieje z władzą".

"Ja się w ogóle nie boję PiS-u i Kaczyńskiego. Przyjrzyjcie się z bliska tym ludziom. Czego tu się bać? To, co naprawdę złego się dzieje i na czym oni bazują to, że dzieje się coś w ludzkich głowach i sercach. Bo my jesteśmy dość pasywni. Mówię +my+ o ludziach, którzy uwierzyli kiedyś w liberalną demokrację, a później uwierzyli, że jest ona dana raz na zawsze. Za chwilę pójdziemy pod sąd (manifestacja przeciwko projektowi PiS zmian w ustawie o ustroju sądów powszechnych oraz o Sądzie Najwyższym). Wiecie ile tam będzie ludzi? Ja wam powiem: to będzie zawsze o dziesięć razy za mało, żeby ktoś nas poważnie traktował" - zaznaczył Tusk.

Jako przykład rzeczywistej mobilizacji obywateli Tusk podał Włochy, gdzie od pewnego czasu trwają masowe, wielotysięczne demonstracje ruchu tzw. "sardynek" przeciwko liderowi włoskiej Ligi Matteo Salviniego, formacji politycznej, która obecnie jest w opozycji.(PAP)

autor: Robert Pietrzak