Parlament na Białorusi zdegradowano do pozbawionej znaczenia politycznego instytucji. Dlatego niedzielne wybory nie wywoływały większych emocji.
Pełne wyniki wczorajszych wyborów poznamy najpewniej dopiero dzisiaj. Wybierano 110 deputowanych w okręgach jednomandatowych. Białorusini od wtorku mogli głosować przedterminowo. Według władz z tego prawa skorzystało rekordowe 35,8 proc. obywateli, co miałoby świadczyć o wielkiej aktywności wyborców.
W rzeczywistości lokale świeciły pustkami, a według opozycyjnych obserwatorów z kampanii Prawo Wyboru do urn do soboty poszło dwu trzykrotnie mniej ludzi, niż ogłoszono. Władzom zależało na frekwencji. Studenci, z którymi rozmawialiśmy, przyznawali, że mieszkańcy akademików byli naciskani, by oddać głos przed terminem. Władze odrzucały zarzuty.
W dotychczasowej kadencji była jedna przedstawicielka partii opozycyjnej i druga niezależna – po raz pierwszy od 2008 r. Żadnej z nich nie pozwolono ponownie kandydować. – Cechą systemu autorytarnego jest brak konkurencji. Nie zarejestrowali ich, żeby nie budowały popularności. Co nie znaczy, że nie dadzą kilku mandatów jakimś innym opozycjonistom, żeby zaczynali od zera – mówi DGP analityk agencji BiełaPAN Alaksandr Kłaskouski.
Państwowe media starały się odpolitycznić proces wyborczy. Prezydent Alaksandr Łukaszenka, wchodząc do lokalu wyborczego, pozdrowił członków komisji z okazji święta. W lokalach organizowano koncerty, sprzedawano tanią żywność i alkohol. Agitacja była ograniczona do słupów ogłoszeniowych i pikiet. Andrej Dzmitryjeu z umiarkowanie opozycyjnego ruchu Mów Prawdę!, który kandydował z Dzierżyńska, opowiadał nam, że władze zabroniły reklamy politycznej na billboardach i przystankach.
Opozycyjne pikiety były obserwowane przez służby specjalne. Wiec Alaksieja Łazaraua z Bloku Młodzieżowego (MB) na kampusie mińskiej politechniki, na którym byliśmy, był filmowany z granatowego forda – takimi samochodami poruszają się funkcjonariusze po cywilnemu. Na półlegalnym marszu zorganizowanym w sobotę przez radykalną część opozycji pojawili się prowokatorzy. Ekipie Radia Swaboda, która go relacjonowała, uszkodzono sprzęt.
Wiece kandydatów prorządowych były bezpieczniejsze. W sobotę nieopodal wejścia na Kamaroukę, rynek spożywczy w centrum Mińska, łukaszenkowska młodzieżówka BRSM zorganizowała koncert młodych gwiazd estrady. Powiewały flagi prorządowych komunistów, związkowców, stowarzyszenia Biała Ruś, przygotowywanego, by w przyszłości stać się partią władzy. Nieopodal rozlokowali się opozycjoniści z kilku ugrupowań. Pozory pokojowego współistnienia.
Propaganda podkreślała rolę młodzieży. Pojawiło się więcej kandydatów wywodzących się z BRSM. „Wybierając między doświadczeniem a młodością, stawiam na to drugie. To nasza przyszłość” – cytowała artystę Dzmitryja Karpinczyka „Biełaruś Siegodnia”, organ administracji prezydenta. Analitycy spekulują, że prezydent szykuje się do przekazania władzy w połowie lat 20. najstarszemu synowi Wiktarowi.
Zmiana pokoleń dojrzewa też po drugiej stronie. Dwudziestokilkulatkowie z MB, walczący o złagodzenie drakońskiego prawa antynarkotykowego, liberalizację poboru do wojska i zniesienie przymusu pracy po bezpłatnych studiach, przeprowadzili bardziej kreatywną kampanię niż tradycyjni opozycjoniści. – Nie wierzymy w zwycięstwo, ale w przebudzenie młodzieży. Pora zmienić starą nomenklaturę – mówił nam Daniła Łaurecki z MB.

ROZMOWA

Łukaszence nikt niczego nie może zabronić

Alaksandr Łukaszenka, prezydent Białorusi od 1994 r.
Jakie dostrzega pan sukcesy i porażki w relacjach polsko-białoruskich?
Polska to jedno z najbliższych nam państw na Zachodzie. Jako historyk mógłbym wspomnieć o historii, pan ją dobrze zna. Jeśli coś nam się nie udało – a wiele nam się nie udało – to nie jest to pytanie do mnie, lecz do waszych polityków. Jeśli chcecie mieć z nami bliższe, przyjazne relacje, jesteśmy gotowi. Zawsze byliśmy. Pamiętam, że nawiązywaliśmy relacje. Potem zaczęliście podgrywać Unii Europejskiej, Amerykanie coś podpowiedzieli. Wie pan, pod czyją muzykę tańczy Polska – czasami. Ale to mocne państwo, mające już swoją pozycję w Unii Europejskiej. Cenimy to. Jeśli chcecie z nami współpracować, proszę bardzo. Tylko niech pan nie kłamie Polakom, że my tu z Rosją tworzymy jakiś sojusz, żeby wysłać na was czołgi. Nigdy się tak nie stanie. Ani na was, ani na Ukrainę. Mówiłem o tym na spotkaniu z Wołodią Zełenskim. Wojna trwa tam już pięć lat. Ale powiedziałem: nigdy nie będziemy wam zagrażać z północy. Dotrzymałem słowa. Bali się tego już za czasów Poroszenki. Nam to niepotrzebne. Dlatego mamy fundament, żeby współpracować. Wyjdźmy sobie na spotkanie.
Dlaczego nie było pana w Polsce na obchodach rocznicy wybuchu II wojny światowej?
Nie ma tu żadnego spisku. Przywiązywaliście do tego Rosję, że ktoś dał mi rozkaz, żebym nie jechał. Całkowita bzdura. Jeśli chcecie znać moje zdanie na temat tego, że nie zaprosiliście prezydenta Rosji, powinienem łagodnie odpowiedzieć, że to wasz poważny błąd. Poważny! Nie zaprosić Rosjanina, prezydenta Rosji… A Rosja, Białoruś, Ukraina, inne republiki, Polacy – wszyscy odegrali kolosalną rolę w wyzwoleniu Polski od nazizmu. I nagle nie zaprosić… postąpiliście niewłaściwie. Ale mój nieprzyjazd absolutnie nie jest z tym związany. Przecież nie krytykujecie Trumpa, że nie przyjechał. Obiecał, a nie przyjechał. Ja nie przyjechałem nie dlatego, że Trumpa nie było, bo decyzja zapadła przed nim. Szczerze mówiąc, uważam, że nie powinno się zbierać z tej okazji głów państw, nabijać sobie na tym punktów politycznych. To świętość! Nie bardzo lubię takie uroczystości. Ale nie mogliśmy w nich nie uczestniczyć. Uczestniczyliśmy godnie. To nasze wspólne zwycięstwo, dla którego Polacy poświęcili wiele tysięcy osób. Dlatego proszę się nie doszukiwać, że ktoś mi zabronił. Łukaszence nikt niczego nie może zabronić. A jeśli zechce, ja postąpię odwrotnie.