W przyszłym roku Etiopia uruchomi instalację, która zmieni układ sił w dolinie Nilu.
DGP
Dziś w stolicy Sudanu rozpoczyna się kolejna tura rozmów, które mogą określić nowe zasady dostępu do wody w Rogu Afryki. Dorzecze Nilu od dawna jest wymieniane jako możliwa sceneria jednej z wojen o wodę, które według wielu prognoz miałyby być charakterystyczne dla XXI w. Na trwającą od ponad ośmiu lat kolejną odsłonę sporu o zasoby tej rzeki eksperci spoglądają z mieszaniną obaw i nadziei.
Warta blisko 5 mld dol. Wielka Tama Etiopskiego Odrodzenia, której rozpoczęta w 2011 r. budowa jest w dużej mierze finansowana z wpłat obywateli, ma uczynić ze zmagającego się z niestabilnością dostaw prądu kraju potentata energetycznego. Sercem projektu jest największa na kontynencie elektrownia wodna. Ma generować ponad 6 tys. MW mocy, ponad dwa razy więcej niż wynoszą obecne zdolności wszystkich etiopskich elektrowni razem wziętych.
Według planów Addis Abeby budowa tamy ma zaspokoić potrzeby rozwijającego się przemysłu Etiopii i zapewnić dochody z eksportu energii. Skutków jej użytkowania boi się Egipt, dla którego Nil jest właściwie jedynym źródłem wody. Życie tego kraju koncentruje się wokół rzeki od starożytności, a jej wody pochodzą przede wszystkim z mającego swe źródło w Etiopii Nilu Błękitnego. Egipt już dziś zmaga się z niedoborami wody i żywności. Zjawiska te będą się nasilały wraz ze zmianami klimatycznymi i demograficznymi.
Sprawa wody jest dla Kairu drażliwa nie od dzisiaj. O tym, że dostęp do tego surowca jest jedyną sprawą, która mogłaby popchnąć Egipt do wojny, mówił jeszcze w latach 70. ówczesny prezydent Anwar as-Sadat. Obecnie to w Egipcie znajduje się największa instalacja na Nilu – Tama Asuańska. Generuje ponad 2 tys. MW mocy i tworzy przecinające granicę z Sudanem Jezioro Nasera, zapewniając krajowi rezerwę wody. Uruchomienie etiopskiej tamy może oznaczać ograniczenie jej zasilania i konieczność koordynacji z etiopskimi partnerami. A to Kairowi nie w smak.
Sercem projektu jest największa na kontynencie elektrownia wodna
Pozycję hegemona na Nilu Egipt zawdzięcza porozumieniom zawieranym jeszcze w okresie kolonialnym. Niewielką pulę praw do jego wód otrzymał jeszcze Sudan, ale kraje górnego biegu rzeki nie zostały w nich uwzględnione. Traktaty przyznały też Kairowi prawo weta wobec wszelkich instalacji na Nilu i jego głównych dopływach. Wobec przemian na kontynencie i rosnących aspiracji państw Rogu Afryki te zasady były nie do utrzymania. Jednak Egipt długo nie chciał słyszeć o rezygnacji z przywilejów.
Z materiałów ujawnionych przez Wikileaks wynika, że jeszcze przed ogłoszeniem przez Etiopię projektu wielkiej tamy Kair przygotowywał z sąsiednim Sudanem scenariusz pozwalający na zbombardowanie etiopskich instalacji na Nilu. Dlatego Addis Abeba ogłosiła swoją inicjatywę w 2011 r., wykorzystując moment, gdy Egipt pogrążony był w rewolucyjnym chaosie arabskiej wiosny. Groźba rozwiązania siłowego wróciła jeszcze za prezydentury Muhammada Mursiego, który deklarował, że Egipt jest gotów płacić krwią za każdą kroplę należnej mu wody.
Dziś – jak ocenia w rozmowie z DGP Sara Nowacka z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych – zagrożenie konfliktem zbrojnym nie jest duże. – Widzimy raczej próby współpracy między zainteresowanymi państwami i szukanie kompromisu niż działania, które zmierzałyby w stronę otwartego konfliktu – mówi analityczka. Paradoksalnie uspokojenie w relacjach Kairu z Etiopią przyniosło przejęcie władzy w Egipcie przez wojskowych. Do poprawy klimatu rozmów przyczyniła się też zmiana postawy trzeciego interesariusza w sprawie etiopskiej tamy, Sudanu, który zaczął dostrzegać w projekcie korzyści.
W 2015 r. trzy kraje podpisały deklarację, która potwierdziła odejście Kairu i Chartumu od negowania prawa innych krajów do korzystania z Nilu. Z kolei Etiopia, uwzględniając obawy Egiptu, obiecała unikać działań, które groziłyby poważnymi szkodami dla państw położonych w dole rzeki. Kolejnym etapem miały być konkretne uzgodnienia dotyczące zasad działania tamy. W praktyce okazało się jednak, że nie jest to łatwe.
Etiopia od lat niechętnie dzieli się informacjami, które umożliwiłyby pełną analizę skutków projektu. Nie pomaga też utrzymująca się w regionie niestabilność polityczna. W Egipcie trwa fala zatrzymań po ostatnich antyrządowych protestach, a na Półwyspie Synaj toczą się walki z islamistami. Z kolei w Sudanie dopiero w tym miesiącu udało się powołać pierwszy rząd od kwietnia, kiedy armia obaliła wieloletniego dyktatora Umara al-Baszira.
W zeszłym tygodniu pierwsze od ponad roku rozmowy zakończyły się fiaskiem. Etiopia odrzuciła propozycje Kairu, który chciał gwarancji wypuszczania do koryta Nilu 40 mld m sześc. wody rocznie, choć – jak wskazuje Nowacka – wcześniejsze ustalenia mówiły o 35 mld. Kolejna tura negocjacji rozpoczyna się dziś w Chartumie: najpierw cztery dni spotkań roboczych z ekspertami, a w piątek i sobotę rozmowy polityczne ministrów.
Ostateczne zakończenie prac przy tamie ma nastąpić w 2022 r., ale uruchomienie generatorów i wypełnianie jej mierzącego ponad 70 mld m sześc. zbiornika planowane są już w przyszłym roku. To ten zbiornik budzi największy niepokój Egiptu, ponieważ rezerwy wody mogą być potężnym narzędziem kontroli nad Nilem. Dlatego kluczowe jest ustalenie harmonogramu procesu jego napełniania, gwarantowanego minimum wody wypuszczanej z tamy oraz zasad regulowania Nilu w okresach suszy.
Eksperci podkreślają, że wstrząsy gospodarcze i ekologiczne dla państw dolnego Nilu w razie nierozważnego eksploatowania rzeki grożą konfliktem i poważnym kryzysem humanitarnym w regionie. Postulują również zapewnienie międzynarodowych gwarancji na wypadek zagrożenia bezpieczeństwa żywnościowego tych krajów, np. przez susze. Ewentualne porozumienie może stać się wzorem do rozwiązywania podobnych konfliktów w innych regionach świata. Dość wspomnieć, że dostęp do wody jest jednym z kluczowych wymiarów konfliktu bliskowschodniego.
– Jeśli jednak impas w rozmowach będzie się przedłużał i Etiopia zacznie korzystać z tamy bez porozumienia, Róg Afryki może się pogrążyć w kryzysie na wiele lat – ostrzega Sara Nowacka.
Uniknięcie takiego scenariusza jest także w interesie Europy, która chce uniknąć niekontrolowanej migracji z Afryki. – Obecnie nie ma wielu przypadków nieregularnej migracji z Egiptu do UE. Egipskiej armii udaje się też skutecznie pilnować wybrzeża, żeby nie stało się portem wysyłkowym dla całego regionu. Ostatecznie Europa może być jednak dla uciekających przed polityczną niestabilnością i głodem jedynym możliwym kierunkiem – wskazuje analityczka PISM.
Pięć lat temu projekt tamy przeanalizowali eksperci ds. bezpieczeństwa wodnego i żywnościowego z MIT. Ocenili, że większość negatywnych konsekwencji uruchomienia instalacji – m.in. degradację gleb w delcie Nilu – można złagodzić poprzez odpowiednie przygotowania. Jak zauważa Nowacka, Kair podjął pewne kroki w tym kierunku: stara się inwestować w odsalanie gleb oraz wprowadzać regulacje, które ograniczą uprawy roślin wymagających dużych ilości wody, takich jak ryż.
Także wydany w tym roku raport Międzynarodowej Grupy Kryzysowej podchodzi do sporu o tamę z ostrożnym optymizmem, przekonując, że warto potraktować ten projekt jako szansę na wypracowanie metod dzielenia się zasobami i odpowiedzi na wyzwania stojące przed regionem. Według raportu rozbieżności między etiopskimi postulatami a tym, co jest do zaakceptowania dla Kairu pozostają znaczne, ale nie są nie do przezwyciężenia.