Do połowy XXI w. Afrykę będzie zamieszkiwać blisko dwa razy więcej mieszkańców niż obecnie, czyli ok. 2,5 mld osób.
Magazyn DGP 27.09.19 / Dziennik Gazeta Prawna
Przekazywanie pieniędzy Afryce nie jest rozwiązaniem – stwierdził prezydent Francji Emmanuel Macron ponad dwa lata temu na szczycie państw G20. – To kwestia bardziej rygorystycznego zarządzania, walki z korupcją, walki o sprawne rządy, kwestia sukcesu przekształceń demograficznych w krajach, w których na jedną kobietę przypada siedmioro lub ośmioro dzieci – sprecyzował. Była to odpowiedź na pytanie dziennikarza z Wybrzeża Kości Słoniowej o możliwość stworzenia dla Afryki programu pomocowego na wzór planu Marshalla dla zniszczonej wojną Europy. Liczni komentatorzy oskarżyli prezydenta Republiki Francuskiej o rasizm i imperialną postawę.

Bez złudzeń

Prognozy demograficzne dla Afryki wskazują, że do połowy XXI w. kontynent ten będzie zamieszkiwać blisko dwa razy więcej mieszkańców niż obecnie, czyli ok. 2,5 mld osób. – Wspieramy niewielki szpital w Ugandzie przy granicy z Kongiem. W liczącym 30 tys. mieszkańców Koboko rodzi się miesięcznie 450 dzieci, tyle, ile w największym szpitalu położniczym w Warszawie – mówi DGP szef Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej (PCPM) Wojciech Wilk.
Błyskawiczna eksplozja demograficzna to niejedyne wyzwanie stojące przed Afryką. Dochodzą do tego zmiany klimatyczne i rozwój gospodarczy, który nie przekłada się na poprawę jakości życia. – Szczególnie niepewna przyszłość rysuje się dla Sahelu, czyli krajów od Senegalu po Sudan, leżących na południe od Sahary, która zabiera kolejne hektary ziemi uprawnej. Niger liczy 20 mln mieszkańców, a ziemia nadająca się pod uprawy to 11 proc. powierzchni kraju. W 2100 r., przy utrzymaniu się obecnego tempa wzrostu ludności, Niger będzie liczył 200 mln mieszkańców – mówi Wilk.
Tygodnik „The Economist” poświęcił niedawno artykuł Malawi, jednemu z najbiedniejszych krajów afrykańskich – 71 proc. jego obywateli zarabia poniżej 2 dol. dziennie. W szczególnie trudnej sytuacji znaleźli się teraz drobni rolnicy: susze oraz powodzie znacznie obniżają zbiory. – Kiedyś z hektara mieliśmy 20 worków kukurydzy, teraz udaje się nam zebrać siedem. To za mało, by się utrzymać – mówi gazecie Wema Kaloti.
Wojciech Wilk zaznacza, że we wschodniej Afryce bardzo widać zmiany klimatu – zmianie ulega czas nadejścia pory deszczowej oraz intensywność opadów. – Rolnicy nie nawadniają tu pól z systemów irygacyjnych, bo ich nie ma. Jeśli nie pada deszcz, nie ma produkcji żywności. Niepewność klimatyczna i szybko rosnąca liczba ludności sprawiają, że trudno być optymistą i zakładać, że przy obecnym stanie gospodarczym te kraje będą mogły się wyżywić. Spowoduje to masową imigrację ze wsi do miast. Powstaną gigantyczne skupiska liczące nawet po kilkadziesiąt milionów mieszkańców – prognozuje prezes PCPM.
Złudzeń, że nie jest aż tak źle, pozbawia lipcowy raport ONZ o „Stanie bezpieczeństwa żywnościowego i żywności na świecie”: liczba osób, które cierpią głód, rośnie już trzeci rok z rzędu. A najgorsza sytuacja panuje w Afryce – w jej wschodniej części blisko jedna trzecia populacji (30,8 proc.) jest niedożywiona. W dodatku wzrost gospodarczy na kontynencie spowalnia.

Bo byliśmy kolonistami

Czy i w jaki sposób na tę kryzysową sytuację powinien zareagować Zachód? Ci, do których nie przemawiają kwestie humanitarne, muszą sobie zacząć zdawać sprawę z coraz większej presji migracyjnej. Sara Nowacka z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (PISM) przypomina, że liczba ludności Egiptu przekroczy wkrótce 100 mln – populacja tego kraju w ostatnim półwieczu zwiększyła się aż o 65 mln. „Państwo nie jest w stanie zapewnić wszystkim pracy oraz dostępu do podstawowych usług. (…) Zasoby wody przestają wystarczać dla zaspokojenia potrzeb mieszkańców. Rząd obawia się kryzysu i kolejnej rewolucji” – dodaje. Nowacka przypomina, że osiem lat temu to m.in. niewydolność gospodarki wyprowadziła ludzi na ulice, a w konsekwencji doprowadziła do obalenia władz kraju.
PISM ostrzega także przed instrumentalizacją kwestii migracji. „Rząd Egiptu może liczyć na podobne korzyści finansowe, jakie otrzymała Turcja dzięki podpisaniu z Unią Europejską porozumienia w marcu 2016 r.” – czytamy w analizie. Po przekazaniu 6 mld euro władze w Ankarze zablokowały jeden z głównych szlaków migracji wiodący przez Morze Egejskie do Grecji – liczba uchodźców spadła w ciągu roku z 2 tys. dziennie do mniej niż stu.
Egipt prowadzi program „Dwoje wystarczy”, zachęcający do ograniczenia liczby dzieci w najbiedniejszych regionach kraju. Pieniądze wysyłają Unia Europejska i Stany Zjednoczone – środki są przeznaczane przede wszystkim na promowanie planowania rodziny, środków antykoncepcyjnych, aktywizację zawodową kobiet, która wpływa na ograniczenie dzietności. Ale chociaż w interesie Europy leży ograniczenie dzietności w Afryce, żaden polityk nie odważy się powiedzieć tego głośno.
Adam Leszczyński, profesor Uniwersytetu SWPS, opisuje, że Afryka doświadcza przełomu demograficznego, który Europa przeżyła w XIX w. – Na ziemiach polskich liczba ludności wzrosła wówczas trzykrotnie w ciągu jednego stulecia. Nie mamy żadnych praw do tego, by mówić Afrykańczykom, ile mają mieć dzieci – podkreśla. W ocenie socjologa Europa ma też mało skuteczne narzędzia. – Państwa kolonialne bardzo ingerowały w struktury rodzinne, tryb zawierania małżeństw albo wpływały na praktyki dotyczące wychowywania dzieci. Afrykanie to pamiętają. W związku z tym, pomijając kwestie moralne, jakakolwiek ingerencja w te sprawy ze strony Europejczyków jest niemożliwa i nie do pomyślenia. Macron, który powiedział to, co pewnie wielu polityków europejskich myśli, dostał za to bardzo mocno po głowie. I słusznie – zaznacza.
Także Wojciech Wilk ocenia, że kampanie mające na celu ograniczenie dzietności w Afryce są mało skuteczne. – Duża liczba dzieci jest tu polisą ubezpieczeniową na starość. To jedyna emerytura, na którą ci ludzie mogą liczyć. Praktycznie w żadnym kraju afrykańskim nie ma powszechnego systemu emerytalnego – mówi prezes PCPM. – Dlatego do ograniczenia liczby dzieci powinny skłaniać zachęty ekonomiczne, takie jak ubezpieczenie emerytalne – podkreśla.

Jaki język

Socjolog i publicysta Grzegorz Lindenberg w książce „Wzbierająca fala. Europa wobec eksplozji demograficznej w Afryce” przedstawił kilka scenariuszy migracji do Europy. W zależności od założeń przewiduje, że z Afryki do Europy do 2030 r. trafi od 6 mln do 27 mln osób. Wobec takich liczb trudno nie zauważać wyzwań, które za sobą niosą.
Wydaje się, że u podstaw europejskich działań i reakcji należałoby postawić pytanie o język, którym mamy je opisywać. Jak więc mówić o afrykańskiej demografii? – Językiem, który nie wywołuje ksenofobii. Używanie metafor – fali, zalewu, tsunami – to stygmatyzowanie ludzi, którzy przyjeżdżają, bo nie mają za co żyć. Język związany z napływem, inwazją, to język europejskiej, ksenofobicznej prawicy, która wykorzystuje ten problem do celów politycznych – mówi Leszczyński. Z drugiej strony – jak zaznacza – należy używać języka, który nie jest protekcjonalny, bo to też kalka myślenia kolonialnego: że mądra, dobra Europa rozwiąże za was problem. – Migracja to też problem Afryki. Sama też musi pracować nad jego rozwiązaniem – wyjaśnia.