Dlaczego Andrzej Dobrzyniecki, występujący także jako Joanna Dobrzyniecka oraz Joanna Plewczyńska, może od przynajmniej 11 lat oszukiwać ludzi? Czy stoją za nim – jak utrzymuje – ważni ludzie? A może to raczej kwestia tumiwisizmu służb?
Magazyn DGP 9 sierpnia 2019 r. / Dziennik Gazeta Prawna
Ósmy sierpnia. Wieś Niemce koło Lublina, teren Europejskiego Ośrodka Integracyjnego. Taki typowy obiekt konferencyjno-weselny. Wraz z panem Kazimierzem, mężem właścicielki ośrodka – pani Grażyny Ręby, czekamy na przyjazd potencjalnego partnera biznesowego. Polecił go stary znajomy jako świetnego zarządcę, który zdjąłby im z pleców ciężar prowadzenia interesu. Ale Joanna Plewczyńska nie przyjeżdża.
Tak, ta sama Joanna Plewczyńska, która doprowadziła do ruiny hotel Pałac Tarnowskich w Ostrowcu Świętokrzyskim, a jego właścicielkę, Irenę Tarnowską, niemal do bankructwa. A raczej nie Joanna, tylko Andrzej Dobrzyniecki, oszust, którego śladem podążam od kilku lat.

Niełatwo nadążyć

Andrzej Dobrzyniecki (przybrał też światowo brzmiące nazwisko: Cartier) to były policjant. Jego wyczyny po raz pierwszy opisywałam w Magazynie DGP 17 października 2014 r. w artykule „Andrzej czyli Joanna. Jako fikcyjny prawnik naciągnął pokrzywdzonych przez Amber Gold”. Udawał wtedy adwokata, przedstawiciela międzynarodowej kancelarii prawnej, który obiecywał ofiarom afery finansowej pomoc prawną w odzyskaniu pieniędzy. Pobrał zaliczki i na tym się skończyła działalność „mecenasa” po zawodowej szkole średniej.
Dobrzyniecki dwukrotnie zmieniał płeć przed sądem. Najpierw z Andrzeja stał się Joanną, a potem znów Andrzejem. Ten prawny galimatias pozwala mu działać raz jako mężczyzna, a raz jako kobieta – w zależności od potrzeb. Kiedy Andrzej był adwokatem, Joanna stała się radcą prawnym i obsługiwała innych klientów. Andrzej był też lobbystą, specjalistą od antyterroryzmu, promował polsko-ukraińską współpracę. W Magazynie DGP z 28 czerwca 2019 r. w tekście „Andrzej, Joanna, znów Andrzej i znów Joanna” opisałam, jak Andrzej Dobrzyniecki, tym razem jako Joanna Plewczyńska (używa dwóch numerów PESEL) został zarządcą obiektu hotelowego Pałac Tarnowskich w Ostrowcu Świętokrzyskim. Efektem jego niespełna rocznej działalności było to, że zadłużył obiekt na poważne kwoty, nie zapłacił pracownikom ani właścicielce, od której pałac dzierżawił. O sprawie została zawiadomiona prokuratura, zaalarmowano również inspekcję pracy, która – wobec niemożności skontaktowania się z Dobrzynieckim i wyegzekwowania od niego stosownych dokumentów – także zgłosiła sprawę prokuraturze.
Jednak – zdaniem osób oszukanych przez Andrzeja/Joannę – działania organów ścigania można uznać za opieszałe. – Nawet nie zostałem przesłuchany – irytuje się Patryk Stępień, który był inicjatorem zgłoszenia zaistnienia przestępstwa. Nie rozmawiano też z właścicielką obiektu, która została zaproszona na policję dopiero na 21 sierpnia – czyli dwa miesiące po złożeniu zawiadomienia (19 czerwca).
Jednak prokuratura uspokaja, że wszystko jest w porządku. Prokurator Daniel Prokopowicz, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Kielcach, informuje, że w stosunku do Dobrzynieckiego toczą się w Prokuraturze Rejonowej w Ostrowcu Świętokrzyskim dwa postępowania – pierwsze, pod sygnaturą PR 1 Ds. 1243.2019, z doniesienia pracowników, oraz drugie, PR2 Ds. 261.2019, w sprawie utrudniania pracy inspektorom PIP. Jak zapewnia Prokopowicz – czynności są wykonywane niezwłocznie.
Nieoficjalnie słyszymy, że jest okres urlopowy i nie bardzo jest komu biegać za Andrzejem/Joanną. A trzeba przyznać, że niełatwo za nimi nadążyć.

Dokumenty, jakie zostawiła Joanna

Po ukazaniu się ostatniego artykułu w DGP Andrzej Dobrzyniecki ulotnił się z Pałacu Tarnowskich. Na koniec mamił właścicielkę rychłą spłatą zadłużenia – jak mówi Irena Tarnowska to kwota 120 tys. zł z tytułu czynszu dzierżawnego, nie licząc niezapłaconych mediów (ok. 17 tys. zł) czy wynagrodzeń pracowniczych (nie do ustalenia, bo dokumenty zniknęły), ale na obietnicach się skończyło.
Już po jego zniknięciu na adres pałacu przyszła przesyłka z Nowej Zelandii, a w niej dwa brytyjskie prawa jazdy wystawione na Joannę Plewczyńską. Oba o tym samym numerze. Można wątpić, czy prawdziwe. Nie sposób tego zweryfikować, gdyż niespodziewanie pojawił się Dobrzyniecki – w osobie Joanny – i zabrał dokumenty. Musiał ich oczekiwać, gdyż, jak ustaliliśmy, poprzedniego dnia zatrzymał się w położonym pod Ostrowcem hotelu Rudka. Zdaniem jego obsługi Joanna Plewczyńska legitymowała się paszportem, w którym rubryki były zapisane cyrylicą. Za to kilka dni po ucieczce Andrzeja/Joanny w Pałacu Tarnowskich rozdzwoniły się telefony. Ponoć dżentelmeni o wschodnim akcencie dopytywali o Joannę Plewczyńską i pieniądze, jakie jest im winna.
Dotarliśmy do dokumentów, które Dobrzyniecki/Plewczyńska zostawił/a w hotelu. To m.in. VIP-owskie karty kredytowe kilku polskich i zagranicznych banków, legitymacja prasowa, w której Plewczyńska występuje jako zastępca redaktora naczelnego niewymienionego z tytułu medium (falsyfikat, ale dla osób bez doświadczenia wygląda wiarygodnie). Dużo bardziej interesujące są dokumenty finansowe pokazujące przepływ pieniędzy przez konto Instytutu Szkoleniowego Wymiaru Sprawiedliwości (ISWS to fundacja założona przez Dobrzynieckiego, który był jej prezesem, pełnomocnikiem zaś Joanna Plewczyńska – formalnie to instytut był dzierżawcą pałacu). I tak 5 czerwca 2019 r. na koncie pojawiła się kwota 15 971,20 euro (63 820 zł). Dzień wcześniej suma była większa: ponad 85 tys. w złotych oraz ponad 12 tys. w euro (43,6 tys. zł). 3 czerwca wpłynęły dolary w kwocie niemal 12 tys. (ok. 42 tys. zł).
Banki, zgodnie z ustawą o przeciwdziałaniu praniu pieniędzy i finansowaniu terroryzmu, są zobowiązane do czasowego blokowania podejrzanych operacji, jeśli ich wartość przekracza 10 tys. euro. Tak się też stało w tym przypadku: Bank Pekao SA poprosił o udokumentowanie źródła pochodzenia środków. I otrzymał stosowne dokumenty. Były to zawarte w imieniu ISWS umowy kupna-sprzedaży trzech należących do pałacu obrazów. Chodzi o reprodukcje dzieł przypisywanych włoskiemu malarzowi Giovanniemu Bragolinowi pt. „Płaczący chłopiec” (dwa obrazy) i „Płacząca dziewczynka”, niemające większej wartości. Pierwszy „Chłopiec” miał zostać sprzedany 3 czerwca 2019 r. obywatelowi Ukrainy za 63 820 zł. Drugiego „Chłopca” miał 2 czerwca kupić także obywatel tego kraju za 39 583,33 zł (transakcja w dolarach). Jemu też miała przypaść „Dziewczynka” – za 43 600 zł. Można zakładać, że umowy były podkładką mającą „wyprać” pieniądze. Ale faktem jest, że dzieła zniknęły z pałacu. A więc zostały skradzione. Zdaniem właścicielki, Ireny Tarnowskiej, zaginął także stary gobelin.
Zapytałam, czy Pekao SA przyjęło za dobrą monetę umowy z ukraińskimi miłośnikami sztuki, ale usłyszałam, że instytucje finansowe nie udzielają informacji na temat kont klientów, bo obowiązuje je tajemnica bankowa.

Śladem firm i fundacji Andrzeja

Kuriozalna kariera Andrzeja Dobrzynieckiego vel Joanny Dobrzynieckiej vel Joanny Plewczyńskiej – dla niektórych zabawna – obnaża jednak słabość państwa i nieudolność urzędników. Oraz kłopoty z egzekwowaniem prawa. Bo Andrzej/Joanna założył/a liczne fundacje, przez konta których można przepuszczać podejrzane pieniądze.
Weźmy jako przykład Instytut Szkoleniowy Wymiaru Sprawiedliwości (ISWS) z siedzibą w Warszawie. Tak naprawdę to fundacja zapisana w KRS pod numerem 0000307386, zarządzaną przez Andrzeja Dobrzynieckiego-Cartier. Jako że ISWS wysyłał do urzędów państwowych oferty szkoleń na drukach sugerujących, że jest jednostką podległą Ministerstwu Sprawiedliwości, resort zainteresował się jego działalnością i skierował sprawę do prokuratury. Sprawa została umorzona w zeszłym roku. Jak wynika z informacji dostępnych w KRS – instytut nie składał sprawozdań z działalności.
Ale ISWS nie jest jedyną organizacją pozarządową założoną przez Andrzeja/ Joannę. Jest Ogólnopolskie Stowarzyszenie Pracowników Służb Mundurowych zarejestrowane w 2005 r. przez Sąd Okręgowy we Wrocławiu – jego celem jest integracja środowisk służb mundurowych oraz inwalidów wojennych i wojskowych. I ta organizacja nie składała sprawozdań ze swojej działalności. Organem sprawującym nad nim nadzór jest prezydent miasta Wrocławia. Jak ten nadzór wygląda? „Ogólnopolskie Stowarzyszenie Pracowników Służb Mundurowych z siedzibą we Wrocławiu jest stowarzyszeniem zarejestrowanym w Krajowym Rejestrze Sądowym pod nr 0000223815. Zgodnie z obowiązującymi regulacjami organizacja nie ma obowiązku składania sprawozdania finansowego organowi nadzoru. Sprawozdanie finansowe powinno zostać złożone przez podmiot jedynie do właściwego urzędu skarbowego. W związku z tym nie posiadamy umocowania do podjęcia działań nadzorczych dotyczących kwestii złożenia sprawozdania finansowego przez organizację. Kompetencje te przysługują właściwej administracji skarbowej” – odpowiedziały służby prasowe wrocławskiego magistratu.
Rok wcześniej, w 2004 r., Sąd Rejonowy dla Wrocławia-Fabrycznej zarejestrował (KRS 0000209662) fundację Europejski Trybunał Arbitrażowy (ETA). Organem uprawnionym do reprezentacji (prezesem) podmiotu została Joanna Dorota Dobrzyniecka, natomiast w radzie fundacji zasiadł Andrzej Dobrzyniecki, ta sama osoba. Joanna ma numer PESEL 69061214461, Andrzej – 69061202695. Resort cyfryzacji uważa, że to niemożliwe, aby jedna osoba posiadała dwa różne numery Powszechnego Elektronicznego Systemu Ewidencji Ludności. A jednak tak się dzieje. Organem sprawującym nadzór nad ETA – podobnie jak w przypadku ISWS – jest Ministerstwo Sprawiedliwości. Tydzień temu zapytaliśmy resort, w jaki sposób nadzorował ów trybunał. Odpowiedź: „Ministerstwo zwróciło się do właściwego sądu rejestrowego z prośbą o rozważenie wszczęcia z urzędu postępowania przymuszającego”.
To nie koniec. Jest stowarzyszenie pod nazwą Europejska Izba Arbitrażowa (KRS 0000009606) założone w 2001 r. we Wrocławiu (Sąd Rejonowy dla Wrocławia-Fabrycznej). Urzędnicy starostwa powiatu wrocławskiego, wskazanego we wpisie jako organ nadzorczy, poinformowali, że niczego nie wiedzą na temat tego stowarzyszenia, a potem z ulgą przekazali, że sprawa ich nie dotyczy, gdyż EIA przeniosła siedzibę do Warszawy. W 2004 r. stowarzyszenie zostało zlikwidowane. Nic nie wiadomo o sprawozdaniach z jego działalności.
Ciekawym przypadkiem jest fundacja PRO-EKO-MED-UTILITAS zarejestrowana 26 marca 2004 r. – oczywiście – przed Sądem Rejonowym dla Wrocławia-Fabrycznej. Andrzej Dobrzyniecki-Cartier był w jej zarządzie, uwagę zwracają numery PESEL innych członków zarządu czy rady nadzorczej: Jerzy Zwoliński – 26030102873, Tadeusz Sulimy – 19111501759, Zbigniew Wieczorek – 26010109472. Nadzór nad tą fundacją sprawuje Ministerstwo Środowiska. Zapytane o to, w jaki sposób piecza się odbywa, odpowiedziało, że z powodu braku sprawozdań minister złożył w 2015 r. wniosek o zawieszenie zarządu i wyznaczenie zarządcy przymusowego. Syndykiem został radca prawny Piotr Habuda, który powysyłał stosowne pisma z wezwaniem do członków zarządu o przedstawienie dokumentów finansowych, ale nie dostał odpowiedzi. Habuda zarekomendował więc sądowi wykreślenie fundacji bez przeprowadzania postępowania likwidacyjnego.
Z kolei w 2008 r. przed Sądem Rejonowym dla Wrocławia-Fabrycznej pod numerem KRS 0000301435 zarejestrowano spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością pod nazwą Stare Miasto. Jej prokurentem została Joanna Dorota Dobrzyniecka. Z danych udostępnianych przez KRS dowiadujemy się, że w 2016 r. przeciwko temu podmiotowi została umorzona egzekucja komornicza z uwagi na to, że „z egzekucji nie uzyska się sumy wyższej od kosztów egzekucyjnych” (sygn. akt KM 2387/17). Ale spółka nadal figuruje jako aktywna.
Mamy jeszcze coś, co zasługuje na uwagę. A mianowicie zarejestrowaną we wrześniu 2004 r. Grupę Kapitałową Axa, sp. z o.o., której częścią jest będąca obecnie w stanie likwidacji Twin Pol sp. z o.o. (KRS 0000216348).
Dobrzyniecki nadaje swoim przedsięwzięciom takie nazwy, żeby kojarzyły się z podmiotami cieszącymi się dobrą sławą. Wymiar sprawiedliwości, Europejska Izba Arbitrażowa, Europejski Trybunał Arbitrażowy. Axa to międzynarodowy ubezpieczyciel. Zresztą przybrane przez Dobrzynieckiego nazwisko Cartier też ma się kojarzyć z wielkim światem. I dobrze wygląda w nazwach kolejnych spółek, jakie założył – jak CARTIER Investment czy Hotele Cartier. Ta ostatnia, jako miejsce swojej działalności, wskazuje adres w Niemcach, przy ul. Lubelskiej 160, tam gdzie stoi Europejski Ośrodek Integracyjny.
Kiedy jego właścicielka dowiedziała się od DGP, że ktoś „zalągł się” u niej bez jej wiedzy, o mało nie dostała zawału. Jak to możliwe, że oszust, który powinien tłumaczyć się przed wymiarem sprawiedliwości, robi kolejne rajdy po kraju i szuka nowych ofiar?

Kto zna Joannę, kto zna Andrzeja

Jak wynika z ustaleń DGP Andrzej Dobrzyniecki, występujący także pod postacią Joanny Plewczyńskiej (vel Dobrzynieckiej), wielokrotnie deklarował, że „mogą mu/jej skoczyć wszystkie służby” i „że nikt go/jej nie ruszy”, gdyż zna ważne osoby. I tu wymieniał premiera Mateusza Morawieckiego, prezesa PKO BP Zbigniewa Jagiełłę i Grzegorza Oszasta, także zatrudnionego w tym banku, zasiadającego w radach nadzorczych jego spółek córek. Według Andrzeja/Joanny, to on z Jagiełłą i Oszastem sprawili, że Morawiecki dostał pracę w finansach, choć „do niczego się nie nadawał”. Na pierwszy rzut oka brzmi to jak konfabulacja, aby się uwiarygodnić i zrobić wrażenie na maluczkich. Jest tylko jedno ale… Cofnijmy się prawie trzy dekady. Dobrzyniecki był wtedy policjantem (zaczynał za PRL). Gdyby sam nie odszedł ze służby, zostałby pewnie zwolniony za szemrane interesy, jakie robił do spółki z prywatnym detektywem Krzysztofem Rutkowskim. 16 lipca 1999 r. został zatrudniony w Urzędzie Miejskim Wrocławia jako szef wydziału bezpieczeństwa. Pracował tam do września 1999 r. Jak dziś twierdzi urząd miasta – wniosek o zatrudnienie został podpisany przez ówczesnego członka zarządu miasta Grzegorza Oszasta.
Biuro prasowe kancelarii premiera odpowiedziało nam: „Informujemy, że Pan Premier Mateusz Morawiecki nie zna zarówno Pana Andrzeja Dobrzynieckiego, jak i Pani Joanny Dobrzynieckiej oraz Pani Joanny Plewczyńskiej. Pan Premier nigdy nie współpracował w tymi osobami i nie był też członkiem Ruchu Stu. Natomiast od czasu studiów Pan Premier zna Pana Grzegorza Oszasta, z którym ma sporadyczny kontakt”.
Zapytałam o znajomość z Andrzejem Dobrzynieckim biuro prasowe banku PKO BP. Odpowiedź: „Zbigniew Jagiełło nie zna Andrzeja Dobrzynieckiego ani tym bardziej nie utrzymuje z nim kontaktów. Nie ma również wiedzy, aby ta osoba powoływała się na znajomość z nim. Grzegorz Oszast poznał Andrzeja Dobrzynieckiego ok. 20 lat temu, w okolicznościach niezwiązanych z sugerowanym w pytaniu pełnieniem funkcji w zarządzie miasta Wrocławia. Grzegorz Oszast nie pamięta, aby Andrzej Dobrzyniecki kiedykolwiek pracował w Urzędzie Miasta Wrocław, nie utrzymuje z nim obecnie żadnych kontaktów, ani nie ma wiedzy, aby Andrzej Dobrzyniecki powoływał się na znajomość z nim”. O tym, że Morawiecki, Jagiełło i Oszast się znają wiadomo – piszą o tym Maria Wanke-Jerie oraz Małgorzata Wanke-Jakubowska w „Mateusz Morawiecki. Ku chwale Ojczyzny!”). Dobrzyniecki w swoim lipnym CV umieści wszystkie szkoły, które kończył przyszły premier.
Za to samego Dobrzynieckiego we Wrocławiu dziś już nikt nie pamięta. Rzecznik komendy wojewódzkiej policji podinspektor Krzysztof Zaporowski rozkłada ręce – jego byli szefowie lub podwładni są już na emeryturach, a z tych, którzy służą dziś, nikt o nim nie słyszał. Nie pamięta też byłego szefa ds. bezpieczeństwa w Urzędzie Miejskim Wrocławia Bogdan Zdrojewski, który był prezydentem wtedy, kiedy Dobrzynieckiego zatrudniono. – Może dlatego, że pracował tak krótko? – przyznaje Zdrojewski, który dodaje, że za to Grzegorza Oszasta pamięta doskonale. Tak jak jego, nieszczęśliwą – łagodnie mówiąc – rękę do zatrudnianych przez niego ludzi bądź też rekomendowanych do zatrudnienia.
– To było całe pasmo decyzji personalnych, które doprowadziło do rozwiązania z nim umowy o pracę – mówi Zdrojewski. – Kiedy sytuacja stała się nie do zaakceptowania, poszedłem do ówczesnego szefa dolnośląskiej Solidarności, nieżyjącego już Janusza Łaznowskiego, bo Oszast w zarządzie miasta reprezentował AWS. Opisałem mu historie związane z osobami, które z jego rekomendacji znalazły się w straży miejskiej, biurze bezpieczeństwa i zarządach gospodarki komunalnej. Opisałem gigantyczną niefrasobliwość i brak odpowiedzialności za skutki decyzji. W efekcie Janusz Łaznowski kilka dni później, jak sam sprawdził to, co mu przekazałem, to wyraził akceptację i powiedział wprost: „AWS nie będzie bronić Grzegorza Oszasta”. I Oszast pożegnał się z urzędem – opowiada.
Grzegorz Oszast, który w Akcji Wyborczej Solidarność reprezentował Ruch Stu, do dymisji podał się 1 lutego 2001 r. Jedną z przyczyn dymisji była nagłośniona przez media afera Ganta – deweloper, który miał wybudować 100 mieszkań komunalnych, otrzymał z kasy miasta 5 mln zł, choć nie wbito nawet łopaty pod inwestycję. Oszast został potem prawomocnie skazany na rok więzienia w zawieszeniu na dwa lata za działanie na szkodę miasta.
Andrzej Łoś, który był wiceprezydentem Wrocławia w czasie, kiedy w urzędzie pracował Andrzej Dobrzyniecki, pamięta Grzegorza Oszasta, odpowiadającego w mieście m.in. za gospodarkę mieszkaniową. – Był moim studentem, niezłym. Gorzej było w zarządzie miasta. Był podwładnym Bogdana Zdrojewskiego, ale wciąż go atakował. No i podjął fatalną w skutkach decyzję o reformie zarządzania zasobem komunalnym, co się potem miastu długo odbijało czkawką – opowiada.
Na reformie komunalnej administracji mieszkaniowej, na której mieli skorzystać mieszkańcy i miasto – miało być taniej i sprawniej – skorzystali głównie dawni pracownicy Zarządów Gospodarki Komunalnej i Rejonów Obsługi Mieszkańców. Choć w wyniku zmian zaproponowanych przez Oszasta stracili pracę w mieście, to większość trafiła do spółek zarządzających jako właściciele i pracownicy. Urząd miejski oddał im w gospodarowanie majątek – na dwa lata i jak podkreślano, na próbę. Po dwóch latach ujawniono, że osoby, które zakładały spółki zarządzające mieniem komunalnym, inwestowały w nie zwykle po kilka-kilkanaście tysięcy złotych, by po ledwie dziewięciu miesiącach liczyć zyski w dziesiątkach i setkach tysięcy. Monopolista, spółka Zarządca, która bez przetargu otrzymała od gminy do nadzorowania nie tylko mieszkania, ale też wszystkie lokale usługowe, w 2000 r. miała prawie 2 mln zł zysku. Pieniądze podzieli między siebie czterej członkowie zarządu spółki – po 460 tys. zł na głowę.
– Pamiętam, że Grzegorz Oszast, który był związany politycznie z Ruchem Stu, mawiał, że są oni nieliczną grupą, ale bardzo się wspierającą – dodaje Andrzej Łoś. I przyznaje, że Ruch miał we Wrocławiu związki z Solidarnością Walczącą. – Choćby dlatego, że pierwszy marszałek województwa, Jan Waszkiewicz z AWS, był przed 1989 r. sympatykiem SW, no i radnym z ramienia Akcji był wtedy Mateusz Morawiecki – dopowiada.

Co dalej z Andrzejem?

Kiedy odkryliśmy, że Dobrzyniecki założył firmę pod nazwą Hotele Cartier pod cudzym adresem, zapytaliśmy Ministerstwo Przedsiębiorczości, jak to możliwe. Możliwe – i to w prosty sposób. „Podczas rejestracji weryfikacji podlegają dane identyfikacyjne osoby składającej wpis w rejestrze PESEL (prawidłowość numeru, imię i nazwisko) oraz ważność podpisu elektronicznego. Zgodnie z art. 16 ust. 1 ustawy o Centralnej Ewidencji i Informacji o Działalności Gospodarczej (CEIDG), domniemywa się, że dane wpisane do CEIDG są prawdziwe” – odpowiedziały służby prasowe resortu. I dalej: „Jeżeli przedsiębiorca poda do CEIDG nieprawdziwe dane, które podlegały obowiązkowi wpisu do CEIDG (np. adres miejsca wykonywania działalności, kod PKD), to będzie ponosił odpowiedzialność za szkodę wyrządzoną takim zgłoszeniem (chyba że szkoda nastąpiła wskutek siły wyższej albo wyłącznie z winy poszkodowanego lub osoby trzeciej)”.
W przypadku wskazywania we wpisie nieprawdziwych danych adresowych, do odpowiedzialności odszkodowawczej dochodzi odpowiedzialność karna. Zgodnie z art. 7 ustawy o CEIDG każda osoba, składając wniosek o wpis do CEIDG, składa oświadczenie o posiadaniu tytułu prawnego do nieruchomości, których adresy są wpisywane do CEIDG. Oświadczenie to składa się pod rygorem odpowiedzialności karnej. Dodatkowo przedsiębiorcy, który posiada we wpisie adres nieruchomości, do której nie ma tytułu prawnego, grozi wykreślenie z rejestru.
Właściciele obiektu w Niemcach byli nam bardzo wdzięczni za ostrzeżenie przed oszustem. Pani Grażyna opowiadała, jak to mąż był zachwycony osobą Joanny, która do ośrodka przyjechała z pieskiem. Tak mu się spodobało to, co miała do zaoferowania, że zaprosił ją na darmowy nocleg w hotelu. – Ja byłam od początku przeciwna, żeby w obce ręce oddawać ośrodek, który prowadzę od 18 lat – przekonywała. Joannie było śpieszno, chciała zawrzeć umowę natychmiast. Wkrótce po ich spotkaniu przysłała e-mailem umowę, która jednak nie usatysfakcjonowała małżonków. Ale Andrzej/Joanna był/a tak pewna swego, że już założył/a Hotele Cartier pod ich adresem.
Poprosiliśmy pana Kazimierza, aby zadzwonił do Joanny i zaprosił na rozmowy biznesowe. My ze swojej strony zawiadomiliśmy prokuraturę w Kielcach, że osoba, której miejsca pobytu nie są w stanie ustalić od dwóch miesięcy, ma się stawić w Niemcach w czwartek w samo południe. Pułapka nie zadziałała – Joanna nie przyjechała. Ktoś musiał ją ostrzec. Ale w sumie nic się nie stało, że Andrzej/Joanna nie zawitał/a tego dnia do Niemiec. Bowiem policji także tam nie było. Cóż, sezon urlopowy.
A to oznacza, że za kilka-kilkanaście miesięcy damy znać, co znów wymyślił Andrzej/Joanna. Bo jest świetny w swoim fachu. W przeciwieństwie do tych, którzy powinni przed takimi jak on nas chronić.