Pracownik ochrony gdańskiego finału WOŚP z 13 stycznia br., oskarżony m.in. o składanie fałszywych zeznań i podżeganie do tego innej osoby, przyznał się w środę w sądzie do winy. Wyjaśniał, że spanikował, leczy się psychiatrycznie i ma kłopoty z koncentracją.

W środę, przed Sądem Rejonowym Gdańsk–Południe ruszył proces 34-letniego pracownika ochrony finału WOŚP w Gdańsku, podczas którego doszło do śmiertelnego w skutkach ataku na prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza. Dariusz S. - pracownik Agencji Ochrony Tajfun, która 13 stycznia br. zabezpieczała imprezę, tuż po zdarzeniu zeznał, że nożownik, który zaatakował Adamowicza, wszedł na scenę posługując się plakietką z napisem "Media". Ochroniarz przekazał policjantom identyfikator, którym rzekomo miał się posłużyć napastnik. Funkcjonariusze ustalili jednak, że ochroniarz kłamał, a próbując podtrzymać swoją wersję, nakłaniał też do kłamstwa kolegę z agencji.

W środę przed sądem Dariusz S. przyznał się do winy. Odmówił składania wyjaśnień i sąd odczytał jego wcześniejsze zeznania, złożone jeszcze w prokuraturze. Wynika z nich, że S. od wielu lat cierpi na liczne przewlekłe schorzenia, w tym neurologiczne, kardiologiczne, pulmonologiczne oraz bezdech senny. "Na co dzień korzystam z respiratora, który oddycha za mnie podczas snu" – mówił w odczytanych zeznaniach mężczyzna.

Wyjaśniał, że od 2010 r. leczy się też psychiatrycznie. "Mam naprawdę kłopoty z pamięcią, wynika to z mojej choroby" – mówił w zeznaniach dodając, że "nie pamięta, jak się nazywa ta choroba". Wyjaśniał, że często – aby czegoś nie zapomnieć, zapisuje na kartkach to, co ma robić w danym dniu. Twierdził, że zdarza się, iż nie pamięta kiedy, z kim się spotkał i "często nie rejestruje różnych zdarzeń". "Lekarz mi mówił, że to jest brak koncentracji" – zeznawał.

Z kolejnych jego wyjaśnień wynikało, że w dniu, kiedy doszło do zabójstwa, "spanikował". Powiedział, że "trzymał na rękach prezydenta, który umierał". "Dzwoniła do mnie córka z pytaniem, czy to ja zabiłem prezydenta" – mówił dodając, że tego wieczora "ludzie bili się z nami (ochroniarzami), krzyczeli". "To wszystko było dla mnie bardzo stresujące. (…) Ta sytuacja mnie przerosła" – powiedział w odczytanych zeznaniach, w których dodał, że dzień po zabójstwie "wylądował w szpitalu". "Mówiono, że dostałem ataku paniki".

W odczytywanych wyjaśnieniach zaznaczał, że gdy kolega z agencji, w czasie rozmowy uświadomił mu, że nie widział u napastnika identyfikatora, sam prosił o ponowne przesłuchanie, w trakcie którego zmienił zeznania.

Gdy sąd odczytywał wcześniejsze zeznania S., oskarżony płakał.

W środę w sądzie przesłuchiwany była także kolega S., który potwierdził, że mężczyzna poprosił go o zeznania potwierdzające przedstawioną przez oskarżonego wersję. Po zeznaniach kolegi, S. przeprosił go za to, że zwrócił się do niego z prośbą o nieprawdziwe zeznania.

W środę przed sądem zeznania składali też inni pracownicy agencji Tajfun. Ich wyjaśnienia zostały utajnione. Stało się tak na prośbę prokuratora, który argumentował, że ich upublicznienie mogłoby zaszkodzić prowadzonemu ciągle śledztwu, w sprawie zabójstwa prezydenta Gdańska.

Zdaniem prokuratury Dariusz S., kłamiąc w sprawie identyfikatora, chciał "ukryć zaniedbania w zakresie zabezpieczenia imprezy". Oszustwo wykryto m.in. dzięki badaniom DNA: na plakietce z napisem "Media" nie znaleziono materiału genetycznego należącego do nożownika.

W śledztwie S. początkowo nie przyznawał się do oszustwa, na dalszym etapie postępowania przyznał jednak, że złożył fałszywe zeznania i nakłaniał do tego kolegę. Oskarżonemu grozi do 8 lat więzienia.

S. został zatrzymany 21 stycznia. Decyzją sądu S. został tymczasowo aresztowany. Nadal przebywa w areszcie. Poza przestępstwami związanymi ze zdarzeniami z 13 stycznia, prokuratura oskarżyła też S. o posiadanie bez wymaganego zezwolenia broni gazowej oraz 9 sztuk naboi alarmowych. Przedmioty te znaleziono w miejscu zamieszkania mężczyzny.

Z informacji, jakie PAP uzyskała od obrońcy Dariusza S. wynika, że oskarżony, przed zatrudnieniem w agencji Tajfun, służył w policji. Pracował m.in. w wydziałach kryminalnym, ds. przestępczości narkotykowej, samochodowej, a także ubezpieczeniowej, Komendy Miejskiej Policji w Gdańsku. Przebieg jego służby był nienaganny. Wielokrotnie był też wyróżniany przez Komendanta Miejskiego Policji w Gdańsku, a w październiku 2009 r. otrzymał wyróżnienie Komendanta Wojewódzkiego Policji w Gdańsku dla najlepszego funkcjonariusza policji garnizonu województwa pomorskiego. S. odszedł ze służby w 2018 r., przeszedł na rentę.

13 stycznia wieczorem Pawła Adamowicza zaatakował nożem 27-letni Stefan W., który wtargnął na scenę podczas koncertu - gdańskiego finału WOŚP. Napastnik został ujęty, a samorządowiec w bardzo ciężkim stanie trafił do Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego w Gdańsku, gdzie następnego dnia zmarł.