Jeśli inne kraje nie wezmą odpowiedzialności za migrantów, jego kraj opuści strefę Schengen, grozi Salvini.
Wojna Matteo Salviniego z organizacjami humanitarnymi działającymi na Morzu Śródziemnym przybiera na sile. To do włoskich portów najczęściej kierują się okręty z osobami uratowanymi w trakcie przeprawy z afrykańskiego wybrzeża do Europy. Jak tłumaczą aktywiści, nie mają wyjścia. Libia jest zbyt niebezpieczna, by z powrotem skierować tam migrantów, a sytuacja na pokładzie bywa na tyle kryzysowa, że okręty muszą zawinąć do najbliższego portu.
Wicepremier Włoch i minister spraw wewnętrznych uważa jednak inaczej. Jak zwrócił uwagę w jednym ze swoich tweetów, statek „Sea Watch 3” pływający pod holenderską banderą pozostawał na morzu przez dwa tygodnie. – To wystarczająco dużo, by dopłynąć do Holandii – zauważył. Przez 14 dni okrętowi zarządzanemu przez niemiecką organizację pozarządową Włosi odmawiali zawinięcia do portu. W końcu kapitan statku, Niemka Carola Rackete, zdesperowana złym stanem zdrowia 42 osób na pokładzie, zdecydowała się wpłynąć do portu na włoskiej wyspie Lampedusa. Za złamanie zakazu trafiła na kilka dni do aresztu, co wywołało poruszenie w Niemczech. Było ono tak duże, że niemiecki minister spraw wewnętrznych Horst Seehofer, sam znany jako zażarty przeciwnik niekontrolowanej migracji, zwrócił się w liście do Salviniego o otwarcie portów dla statków ratunkowych. Z kolei niemiecki minister rozwoju Gerd Müller, kolega Seehofera z bawarskiego ugrupowania CSU, wezwał Unię Europejską do zorganizowania operacji ratowniczej dla migrantów na Morzu Śródziemnym oraz „libijskiej ziemi”. Operacja miałaby zostać wdrożona przez nową Komisję Europejską nawet bez jednomyślnej zgody wszystkich krajów członkowskich. Wezwanie Müllera do działania również na terenie ogarniętej konfliktem wewnętrznym Libii to reakcja na niedawny atak na ośrodek detencyjny dla uchodźców i migrantów na przedmieściach Trypolisu, który według ONZ mógł być zbrodnią wojenną.
Niecały tydzień po „Sea Watch 3” statek „Alex” prowadzony przez włoską organizację pozarządową sforsował blokadę włoskich władz, również wpływając do portu na Lampedusie. Ministerstwo Salviniego ogłosiłorozpoczęcie śledztwa w tej sprawie.
By zniechęcić statki, rząd w Rzymie dekretem nadzwyczajnym podwyższył w zeszłym miesiącu karę za łamanie zakazu do 50 tys. euro. Organizacje ignorują grzywny, dlatego kierowana przez Salviniego Liga proponuje, by ich wysokość podnieść do 1 mln euro.
O ile walka z okrętami wywołała wzburzenie wśród Niemców, o tyle działania Rzymu akceptują sami Włosi. Według badania przeprowadzonego przez dziennik „Corriere della Sera” 59 proc. respondentów aprobuje decyzję Salviniego, by zamykać porty dla statków z uratowanymi migrantami.
Dlatego Salvini pozostaje nieugięty. Na apele Niemców odpowiedział stanowcze „nie”, a wczoraj spełnił swoją wyborczą obietnicę, oficjalnie zamykając ośrodek dla migrantów w Mineo na Sycylii, w którym przebywało w pewnych momentach nawet do 4 tys. migrantów.
Polityk nieraz już zwracał się z apelami do innych krajów członkowskich o solidarność. Jeśli inne państwa nie wezmą współodpowiedzialności za problem migrantów, to Włochy – jak zapowiedział niedawno Salvini – wyjdą ze strefy Schengen. Chociaż niektóre kraje członkowskie (obecnie sześć) przywracają tymczasowo kontrole na granicach, wyjście ze strefy wolnego ruchu przez Włochy byłoby bez precedensu.
Od trzech lat liczba migrantów przybywających do Włoch z Afryki stale maleje. Ten tzw. centralny szlak był najintensywniej uczęszczany w 2016 r. po tym, gdy Turcja w porozumieniu z Unią Europejską zamknęła drogę na wyspy greckie. Wówczas z wybrzeży Afryki Północnej do Europy centralnym odcinkiem przez Morze Śródziemne przedostała się rekordowa liczba ponad 180 tys. osób. W 2017 r. liczba ta obniżyła się do niecałych 120 tys., by w 2018 r. spaść do zaledwie 23 tys. przybyszów. W tym roku do Włoch przybyło jeszcze mniej migrantów. W pierwszym półroczu było to 3 tys. osób, co oznacza spadek o ponad 80 proc. w stosunku do analogicznego okresu w zeszłym roku – podało włoskie MSW.
Malejąca liczba nielegalnych przyjazdów do Włoch nie rozwiązuje jednak problemu migrantów, którzy już tam są. Nie jest do końca jasne, ilu przybyszów przebywa dzisiaj w tym kraju, ale w ciągu ostatnich pięciu lat nielegalnie dostało się tam 650 tys. osób.
Włoskiemu rządowi zależy na tym, by Unia Europejska przeprowadziła zmianę w prawie azylowym, znosząc odpowiedzialność opieki nad uchodźcami wobec pierwszego kraju europejskiego, do którego przyjeżdżają. Na to jednak nie ma w UE zgody, a niektóre kraje chętnie korzystają z obecnego prawa, zawracając azylantów z powrotem do Włoch. Liczba ta według włoskiego MSW w zeszłym roku wyniosła 6,5 tys. osób. Chociaż nie jest to oficjalna strategia włoskiego rządu, wnioski azylantów w ostatnim czasie są masowo odrzucane przez włoskie MSW. Od października do stycznia nie przyjęto prawie 25 tys. aplikacji, rekordowo dużo.
Ale w tym roku to nie szlak do Włoch jest najczęściej obieranym przez tych, którzy nielegalnie próbują dostać się do Europy. Według danych unijnej agencji Frontex za pierwszych pięć miesięcy tego roku migranci najczęściej podróżują szlakiem z tureckiego wybrzeża na wyspy greckie – do maja przybyło tą drogą 16,7 tys. osób (szlakiem centralnym w tym czasie – a więc de facto do Włoch – według Frontexu 2 tys.). Na Półwysep Iberyjski dostało się nielegalnie 7,9 tys., na Bałkany Zachodnie – 4,2 tys. osób.