Przypadek spółki ZM Kania, która znalazła się na krawędzi bankructwa, to ostrzeżenie także dla całej branży spożywczej.
Zakłady Mięsne Henryk Kania, jeden z najbardziej rozpoznawalnych polskich producentów żywności, są w opałach. Od kilku dni jego nazwa nie schodzi z czołówek ekonomicznych mediów: okazało się, że firma straciła płynność finansową i zabiega o przyspieszone postępowanie układowe z wierzycielami i znacząco ogranicza produkcję z ryzykiem jej całkowitego wstrzymania.
Notowana na głównym rynku Giełdy Papierów Wartościowych i warta dziś 35 mln zł spółka ma prawie 636,7 mln zł długu. I jest to tylko dług finansowy, w większości (472,1 mln zł) zobowiązania wobec trzech banków: Banku Handlowego, Aliora i Santandera. I już 22 maja nie spłaciła 13 mln zł kredytu obrotowego, jaki zaciągnęła w Banku Handlowym. Wczoraj mijał termin spłaty części kredytu, jaki firma ma w Alior Banku (30 mln zł w linii kredytowej w rachunku bieżącym oraz 30 mln zł kredytu odnawialnego w rachunku kredytowym).
Wczoraj też ZM Kania próbowały przekonać właścicieli swoich obligacji do zmiany warunków spłaty tego długu. Normalnie powinno to nastąpić 24 czerwca, ale firma proponuje obligatariuszom zamianę posiadanych już przez nich papierów na nowe siedmioletnie obligacje restrukturyzacyjne, oprocentowane na 3,5 proc. rocznie – przy czym pierwsze naliczenie odsetek dłużnik przewiduje dopiero po czterech latach. Kolejne spotkanie z obligatariuszami wyznaczono na 12 czerwca.
Przygniatający spółkę dług finansowany to nie wszystkie zobowiązania. Firma ma też niezapłacone faktury wobec kontrahentów. O jakiej wartości? Według danych tylko z jednego biura informacji gospodarczej – Krajowego Rejestru Długów – to prawie 2,7 mln zł. I nie muszą to być wszystkie zaległe faktury zgłoszone przez wierzycieli do BIG-ów. Z rejestru KRD wynika, że rekordzista wystawił ZM Kania 42 faktury na łączną kwotę 766 tys. zł. Najstarsza zaległa płatność jest z maja zeszłego roku, a jej przeterminowanie to 212 dni.

Problemy Kani to nie problemy branży

Firma swoje kłopoty tłumaczy gwałtownym wzrostem cen surowca. W I kw. miały one podskoczyć o 30 proc., co przełożyło się na utrudniony dostęp do kapitału obrotowego i w efekcie spółka musiała zmniejszyć zaopatrzenie. To zaś spowodowało spadek przychodów i stratę: prawie 10 mln zł. Rok wcześniej ZM Kania chwaliły się ponad 10 mln zł zysku w I kw.
Zdaniem ekspertów wywrócenie się ZM Henryk Kania nie jest początkiem lawiny bankructw w sektorze. To raczej jednostkowy przypadek, do tego mówiło się o tym już od trzech lat. Jak zauważa Łukasz Czech, analityk sektora rolno-spożywczego BNP Paribas Bank Polska, obroty firm zatrudniających powyżej dziewięć osób, a specjalizujących się w produkcji wyrobów z mięsa wzrosły w ubiegłym roku o 3,6 proc. Zwiększyła się też stopa zysku netto (z 3,33 proc. do 3,89 proc.) oraz stopa zysku brutto (z 3,65 proc. do 4,34 proc.). Co więcej, był to już trzeci dobry rok dla branży. To zasługa m.in. rosnącego popytu na mięso. Według szacunków Instytutu Ekonomiki i Gospodarki Żywnościowej, spożycie na jednego mieszkańca wzrosło z 74,6kg do 76,5kg, głównie za sprawą wieprzowiny, której statystyczny Polak zjada już 40 kg wobec 38,2 kg w 2017 r.
Nie oznacza to, że kłopoty ZM Henryk Kania pozostaną bez wpływu na rynek. Zdaniem ekspertów należy liczyć się ze wzrostem kosztów finansowania działalności. Upadłość w branży to dla zewnętrznych podmiotów udzielających wsparcia sygnał, że zwiększyło się ryzyko. Kolejną konsekwencją będzie przyspieszenie konsolidacji. Dziś w branży działa 1 tys. firm, dla porównania za czasów wejścia Polski do UE było ich około 2 tys. – Można oczekiwać, że zwłaszcza średniej wielkości podmioty będą poszukiwały partnera strategicznego czy finansowego, w obawie przed tym, by nie podzielić losu konkurencji – mówi Witold Choiński, prezes zarządu Związku Polskie Mięso.
Zwłaszcza że ten rok będzie wyzwaniem dla spółek. Ceny surowca wieprzowego od lutego idą w górę – średnio o około 20 proc. na miesiąc. Co więcej, zdaniem analityków w kolejnych miesiącach trend się utrzyma.
– To może mieć poważne konsekwencje dla firm dostarczających produkty do sieci handlowych. Warunki kontraktu trudno zmieniać w trakcie ich trwania. Praktycznie jest to niemożliwe. A to oznacza, że firmy mogą być zmuszone dokładać do biznesu. To mogło mieć miejsce w przypadku Kani, co przyczyniło się do jego kłopotów – zauważa Witold Choiński. Dodając, że firmy w sektorze operują na niskich marżach wynoszących maksymalnie 2 proc. – Dlatego każda zmiana ceny surowca, w ślad za którą nie idzie podwyżka kosztów gotowego wyrobu, może mieć negatywne konsekwencje – dodaje.
Eksperci podkreślają, że te niskie marże to efekt m.in. tego, że rynek chiński, na którym można najlepiej zarobić, jest zamknięty dla naszych producentów. Nie dostarczamy tam mięsa od 2014 r. Zostaje tylko Europa i USA, gdzie zwiększamy eksport, ale musimy walczyć o klienta z ogromną konkurencją. W 2018 r. eksport mięsa wyniósł ponad 600 tys. ton, czyli o około 15 proc. więcej niż rok wcześniej.

Giełda też płacze

Sprawa ma jeszcze jeden, bardziej rynkowy wymiar. Na wieść o kłopotach spółki jej akcje w ciągu tygodnia staniały o połowę. Co oznacza, że inwestorzy, którzy jeszcze w połowie maja kupowali papiery po około 70 gr za sztukę, stracili już dużą część zainwestowanego kapitału. Wczoraj w trakcie sesji za akcję ZM Kania płacono 32–33 gr.
Piotr Cieślak, wiceprezes Stowarzyszenia Inwestorów Indywidualnych, mówi, że tak naprawdę pierwszą czerwoną lampką dla giełdowych graczy były uwagi audytora do raportu za pierwsze półrocze 2018 r. Z kolei przed kilkoma tygodniami audytorzy odmówili wydania opinii do sprawozdania z ubiegłego roku, podnosząc liczne uwagi do sprawozdania spółki za 2018 r.
– To zapoczątkowało silną falę przeceny akcji. Wątpliwości stawiane przez audytorów powinny być jednoznacznie wyjaśnione przez zarząd. Co prawda firma deklaruje powołanie niezależnego audytora, który miałby zbadać sprawę, ale akcjonariusze mniejszościowi powinni sami jak najszybciej podjąć działania zmierzające do powołania rewidenta do spraw szczególnych celem wyjaśnienia sytuacji w spółce. Tylko wtedy będą mieli pełną wiedzę, co się tak naprawdę tam dzieje i co się wydarzyło w ostatnich kilkunastu miesiącach. Jeśli akcjonariusz większościowy nie ma nic do ukrycia, to powinien poprzeć podczas WZA taki wniosek akcjonariatu mniejszościowego – mówi Piotr Cieślak.
Jego zdaniem historia ZM Kania to kolejny przypadek, który podważa zaufanie do rynku kapitałowego wśród drobnych inwestorów. Po takich aferach, jak sprawa obligacji GetBacku, i tak jest ono już poważnie nadszarpnięte.