Rodzimi przedsiębiorcy nie doceniają znaczenia decyzji podejmowanych na forum unijnym. Jesteśmy w ogonie Europy w walce o swoje interesy – wynika z raportu Polskiego Instytutu Ekonomicznego.
„Lobbing polskich przedsiębiorstw jest ciągle mało skuteczny, a spraw zakończonych sukcesem – stosunkowo niewiele. Przedsiębiorstwa i ich stowarzyszenia, zrzeszenia lub związki monitorują wprawdzie unijny proces legislacyjny w interesujących je dziedzinach, ale motywowane jest to często zamiarem podjęcia wyprzedzających działań dostosowawczych, a nie chęcią wywierania wpływu na proces tworzenia prawa” – to kluczowy fragment opracowania, które zostanie dziś opublikowane (stworzono je na zlecenie Ministerstwa Przedsiębiorczości i Technologii).
– Niestety bardzo prawdziwy. Polacy – zarówno biznes, jak i rząd – zaczynają interesować się prawem unijnym, gdy jest już za późno na zmiany – przyznaje Cezary Kaźmierczak, prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców, który jako jedna z dwóch polskich organizacji pracodawców ma swoje biuro w Brukseli.
Analitycy PIE wskazują, że zasoby ludzkie i finansowe wykorzystywane przez polskie podmioty lobbujące w instytucjach unijnych są skromne. Składa się na nie zatrudnienie 522 osób (na 266 etatach). Roczne koszty lobbingu wynoszą ok. 12 mln euro. Najliczniejsze są jednak podmioty, które wydają mniej niż 10 tys. euro w skali roku.
Polscy przedsiębiorcy zatrudniają o połowę mniej lobbystów, niż wynosi średnia unijna. A gdy spojrzymy na udział reprezentujących rodzimy biznes firm konsultingowych i kancelarii prawnych, to zatrudniamy jedną dziesiątą profesjonalistów w porównaniu do innych państw UE.
– Świadomość w polskim biznesie co do ogromnego znaczenia decyzji zapadających w strukturach unijnych dopiero się rodzi. Od 3–4 lat dostrzegam poprawę, ale w tak krótkim czasie nie sposób dogonić peletonu – uważa Arkadiusz Pączka, ekspert Pracodawców RP i członek Rady Dialogu Społecznego.
Niedostatki w polskiej aktywności w Brukseli dostrzega również Marcin Ociepa, wiceminister przedsiębiorczości.
– 15-lecie obecności naszego kraju w UE to odpowiedni moment na krytyczną i dojrzałą refleksję nad sposobem reprezentacji interesów polskiego biznesu na forum Wspólnoty. Kształt, w jakim obecnie te interesy są reprezentowane, nie jest ani na miarę naszych ambicji, ani też na miarę potencjału gospodarczego Polski, czyli szóstej co do wielkości gospodarki w UE – twierdzi. I dodaje, że skuteczność polskiej praktyki lobbingowej w zabieganiu w Brukseli o pomyślne rozwiązania dla polskich przedsiębiorców osłabiana jest nie tylko przez małą reprezentację i niedostateczne zasoby finansowe. Przyczyn należy szukać także w braku tradycji zrzeszania się, niedostatecznej liczbie dużych, silnych firm z polskim kapitałem, które byłyby liderami i przyciągnęły mniejsze przedsiębiorstwa, czy też w ciągle pokutującym braku zaufania do partnerów biznesowych i instytucji publicznych.
– Do tego dochodzi słaba widoczność biznesu, brak rozwiniętej sieci kontaktów i doświadczenia, często spóźnione działania lobbingowe w stosunku do biegu unijnych procesów decyzyjnych oraz niedostateczna wiedza ekspercka – spostrzega.
Sukcesy polskiego lobbingu w Brukseli można niestety policzyć na palcach jednej ręki. Największym była aktywność Poczty Polskiej w 2008 r., której udało się przeforsować przedłużenie monopolu na przesyłanie listów do 50 g na arenie krajowej o trzy lata w stosunku do propozycji Komisji Europejskiej. Co ciekawe, stanowisko poczty było sprzeczne z wolą polskiego rządu. Udało się jej jednak znaleźć sojuszników, m.in. we Francji, Włoszech i w Hiszpanii. Stanęło na rozwiązaniu kompromisowym, które polskiego operatora satysfakcjonowało.
Wielkim sukcesem – i rządu, i przedsiębiorców – była walka stoczona w 2007 r. o nałożenie ceł na mrożone truskawki sprowadzane z Chin. Polska była wówczas głównym eksporterem mrożonych truskawek w Europie, więc to w naszych przedsiębiorców uderzało ściąganie tanich owoców z Azji. W sprawę włączył się osobiście ówczesny premier Jarosław Kaczyński. Skutecznie. Polska wówczas za poparcie obiecała głosować po myśli naszych popleczników w mniej istotnych dla nas sprawach.
Trzeci sukces to przyjęcie kilka tygodni temu przepisów ograniczających ochronę patentową dla leków oryginalnych. Tym samym wzmocniono producentów tzw. generyków, czyli głównie polski biznes. Na nowych przepisach stracą przede wszystkim korporacje niemieckie i francuskie.
– Nadal jednak o wiele więcej jest porażek niż sukcesów. To efekt z jednej strony tego, że rząd w ogóle nie potrafi poruszać się na unijnej arenie, a z drugiej – niechęci przedsiębiorców do płacenia za coś, czego efektów natychmiast nie widzą – zauważa Cezary Kaźmierczak. Arkadiusz Pączka zaś dodaje, że nadal dla większości rodzimego biznesu dyskusja o dobrej lub złej legislacji zaczyna się dopiero, gdy rozpoczynają się prace w Polsce nad projektem ustawy, który często stanowi implementację unijnej dyrektywy, zatem na istotne zmiany jest już za późno.
Największa klęska to przegrana w 2016 r. batalia o definicję wódki z producentami alkoholi z Francji i południa Europy. Chodziło o to, czy za wódkę będzie mógł uchodzić produkt m.in. z kukurydzy lub trzciny cukrowej.
„Wśród przyczyn niepowodzenia w tym przypadku można wymienić zbyt duże oczekiwania polskiego sektora prywatnego wobec rządu, koncentrację na kanale narodowym, zaniedbanie oddziaływania na wczesnym etapie tworzenia projektu, a także przynależność większości rodzimych producentów do międzynarodowych grup kapitałowych, które miały interes we wprowadzeniu definicji szerokiej” – wskazują autorzy raportu PIE. Cezary Kaźmierczak podkreśla, że Polska nadal zbyt często chce występować w Brukseli pod biało-czerwoną flagą.
– A prawda jest taka, że w UE mało kogo interesuje to, co będzie dobre dla Polski. Trzeba przekonywać do swych racji, rozgrywać grę, w której istotne są interesy, a nie barwy narodowe – zaznacza prezes ZPP.
16 maja w Brukseli rozpocznie działalność Business Poland House, o którego powstaniu DGP pisał jako pierwszy. Będzie to związek pracodawców, skupiający na razie przede wszystkim spółki Skarbu Państwa. Projekt jest wspierany przez rząd. Wiceminister Marcin Ociepa osobiście zachęcał prywatne organizacje do przystąpienia. Te w większości nie skorzystały. Uznały, że rząd chce stworzyć konkurencyjną wobec nich organizację biznesu. Marcin Ociepa tłumaczy, że chodzi jedynie o to, by za kilka lat Polska uchodziła za wzór skutecznego brukselskiego lobbingu.
Trzeba rozgrywać grę, w której istotne są interesy, a nie barwy narodowe