Słoneczna, ale bardzo mroźna pogoda i wysoki stopień zagrożenia lawinowego. W takich warunkach ruszyło – w naj wyżej położonym mieście w Europie – Światowe Forum Ekonomiczne. Teoretycy spisków uważają, że tutaj – w Davos – podczas zakulisowych spotkań polityczno-gospodarczych elit ważą się losy świata.

W tym roku polityczna ranga wydarzenia jest jednak osłabiona brakiem najważniejszych światowych decydentów, przede wszystkim prezydenta USA Donalda Trumpa, pochłoniętego próbą rozwiązania kryzysu rządowego u siebie. Z tych względów wizyta polskiego prezydenta, premiera i ministra spraw zagranicznych znaczenie ma raczej tylko symboliczne. Krótka przemowa, zaznaczenie swojej obecności i do domu.
Poza politycznym jest jednak jeszcze wymiar gospodarczy Davos. Na malutkim przysypanym śniegiem lotnisku dla helikopterów nieopodal hotelu Intercontinental nieustannie lądują maszyny z pasażerami, których nie spotkasz w zwykłej kolejce po chleb. Wystarczająco cierpliwy obserwator dostrzeże wśród nich prezesa Ubera Darę Khosrowshahi, szefa Banku Centralnego Argentyny Guido Sandlerisa, szefa Goldman Sachs Davida Solomona czy Sheryl Sandberg, jedną z głównych menedżerek Facebooka. Nawet jeśli w Davos nie pojawi się sam Mark Zuckerberg, Bill Gates czy Elon Musk, nie znaczy to, że także w gospodarczym sensie szczyt traci na znaczeniu. Przeciwnie – wśród 3 tys. gości z całego świata jest wystarczająco dużo osób o wysokiej mocy sprawczej, by w trakcie owych zakulisowych i zakrapianych winem spotkań podejmowano różne go typu decyzje, nawiązywano współ prace i wypracowywano nowe idee. W tym roku główną tematyką forum są wyzwania związane z rewolucją cyfrową i jej wpływem na procesy globalizacji. To ważne sprawy dotyczące również Polaków. Problem w tym, że Polaków wśród osób, które je w Davos przedyskutują, właściwie nie ma.
Kogoś, kto spaceruje po Davos ulicą Promenade, może to zdziwić. W końcu mijał przed chwilą polski pawilon i widział na fasadzie „Polish House” duży baner z napisem „Poland – The Can-Do Nation”, prawda? Prawda. Pawilon wynajęły wspólnie dwie firmy, które połączyła niedawno idea repolonizacji sektora bankowego – Bank Pekao SA i PZU (państwowy ubezpieczyciel odkupił udziały w banku od Włochów z UniCredit w 2017 r.). Jeśli doliczyć Pelion SA, przedsiębiorstwo sektora medyczynego, i kilku gości, których ta trójca zaprosiła do Davos na własną rękę, wyczerpie się lista polskich firm odwiedzających to miejsce. Nie ma (przynajmniej oficjalnie) rekinów polskiego e-biznesu czy IT pokroju CD Projekt czy Comarch, nie ma polskich firm przemysłowych. Jak na ironię, najbardziej polscy przedsiębiorcy w Davos to przedstawiciele rodu Dos Santos, szefowie koncernu Jeronimo Martins, do których należy Biedronka, jego główne źródło przychodów. W Davos nie ma też zbyt wielu polskich ekonomistów i naukowców. Jest, owszem, prof. Krystian Jażdżewski, znany polski genetyk, ale on jeden to trochę za mało na reprezentację polskiej nauki, od której przecież oczekuje się, że będzie coraz bardziej zainteresowana potrzebami wielkiego biznesu i będzie z nim współpracować.
Czy jest lepsze miejsce na sondowanie tych potrzeb niż Davos?
Wróćmy jednak do polskich firm. Dlaczego naszego sektora prywatnego Davos nie interesuje? Możliwych wyjaśnień jest kilka. Ja obstawiam następujące: bo to one nikogo nie interesują. Są za małe i za biedne. To smutne wyjaśnienie, jednak wiele wskazuje na to, że prawdziwe. Forum w Davos ma charakter komercyjny. Jesteś tu nie tylko dlatego, że chcesz. Jesteś tu, jeśli zapłacisz. Klaus Schwab, twórca forum, umiejętnie monetyzuje ideę corocznego spotkania elit już od 1971 r. Światowe Forum Ekonomiczne to fundacja, której udziałowcami są globalne firmy o rocznych obrotach powyżej 20 mld zł. W Polsce – poza państwowymi molochami w rodzaju PKN Orlen – takich obrotów nikt nie notuje. Ponadto członkostwo w fundacji kosztuje. W zależności od statusu (można być członkiem zwykłym albo np. partnerem strategicznym czy przemysłowym) nawet do ponad 2 mln zł rocznie. Nasi biznesmeni nie wyłożą takiej gotówki.
Nieobecność polskich firm sektora prywatnego w Davos nie wynika więc z tego, że nas tu nie lubią, ani z tego, że polskie firmy nie chciałyby się tu pojawić. Davos jest jak papierek lakmusowy gospodarczego znaczenia, a w tym szczególnym, polskim przypadku, jak zimny prysznic. Na liście najcenniejszych marek świata Global 500 nie ma żadnej polskiej i ta nieobecność jest odczuwalna także tutaj. Na globalnej scenie polska gospodarka – nawet jeśli rośnie w tempie 5 proc. PKB rocznie – to wciąż aktor tła. I jeszcze długo tak pozostanie.