Debata publiczna powinna towarzyszyć wydarzeniom. One się zmieniają, powinna zmieniać się i ona. Raz zaproponowane wyjaśnienia powinny ewoluować, ulepszać się, zmieniać. Nic bardziej człowieka nie denerwuje (to oczywiście nieprawda, jest wiele bardziej denerwujących rzeczy, od szerszeni po sequele „Seksu w wielkim mieście”, ale na potrzeby wywodu…) niż debata publiczna, w której wyjaśnienia zatrzymują się w czasie, powtarzają się, kostnieją i nie dojrzewają.
Nic bardziej irytującego, niż marnotrawienie hektolitrów atramentu na ciągłe powtarzanie tego samego – i to w taki sposób, jakby za każdym razem było to niezwykle odkrywcze. Idźmy do przodu, ludu komentatorski, nie poddawajmy się samozadowoleniu, nie róbmy karier na trzymaniu się jednej obserwacji jak pijany płotu.
Stąd mój dzisiejszy projekt, skazany oczywiście na niepowodzenie, bo sprawa w gruncie rzeczy beznadziejna: spiszmy raz a porządnie Wielką Opowieść o tym, co doprowadziło nas do obecnego światowego politycznego bałaganu (Trump i słabsze NATO, Unia Europejska nadwyrężona brexitem i polskim czy węgierskim nacjonalizmem itd.) i przestańmy ją ciągle powtarzać z przenikliwą miną – a może debata pójdzie wprzód, może posunie się dalej nasze rozumienie świata. Ustalmy, że poniższa Wielka Opowieść stanowi już wiedzę powszechną. Że była ciekawa i odkrywcza kilka lat temu, a teraz domaga się dodatków i korekt. I że raz spisana, nie może zostać już powtórzona jak znienacka objawiona komentatorska ewangelia.
Oto Wielka Opowieść: dawno, dawno temu, może nawet przed trzema lub czterema laty, był na Zachodzie wszędzie liberalizm, a dokładniej liberalna demokracja. Państwa Zachodu trwały w zgodzie i w silnych sojuszach obronnych i gospodarczych, rządzili nimi ludzie mniej więcej nie do końca makabrycznie niekompetentni, elity szkoliły się, rosły w siłę i stawały się coraz bogatsze, międzynarodowe i bardziej merytokratyczne. Korzystały z globalnej wymiany idei i pochłaniającego planetę kapitalizmu. Elity te miały nadzieję, że ich szczęściem cieszą się wszyscy; one po prostu czuły, że ich szczęście, jak deszcz, nawadnia najgłębsze zakamarki ich narodów.
Ale podczas gdy jutrzenka swobody świeciła nad owym mlekiem i miodem płynącym regionem świata i elity ogrzewała, w załomach skalnych, w ciemnych jaskiniach, pod pagórkami i za murami, z dala od życiodajnego światła, trwał sobie w zimnym cieniu Zwykły Człowiek.
Ów Zwykły Człowiek nie dbał o międzynarodowe sojusze. Nie interesował go produkt krajowy brutto, nawet gdy rósł równie szybko, co jego wyrastające z kolejnych spodni dzieci. Zwykły Człowiek uporczywie chciał mieć spodnie, bo, po pierwsze, spodnie się bardzo przydają, a po drugie, wstydził się, jak mu dzieci latały w samych majtach. Zwykły Człowiek za nic miał sukcesy rodzimych banków i coraz bardziej progresywne sztuki w teatrach w stolicy. Ba, Zwykłego Człowieka niewiele interesowały nawet prawa człowieka. Mimo że odnosiły się teoretycznie także do niego, Człowieka Zwykłego, to on, Zwykły Człowiek, widział jedynie, jak pergaminy z owymi prawami zwijane są przez elity w rulon, którym wali się go po głowie zawsze, gdy ośmieli się pisnąć, że bardziej go obchodzi nabycie nowych spodni dla dzieci niż reprezentacja osób LGBT+ w parlamencie i ich dostęp do zgodnych z odczuwaną płcią toalet.
Zwykły Człowiek, łypiąc z cienia, dusił w sobie złość, gdy widział, jak Niezwykli Ludzie wjeżdżają na teren swoich zamkniętych osiedli swoimi niezwykłymi samochodami, które na parkingach sąsiadują z samochodami innych Niezwykłych Ludzi, których ci znają z elitarnych uniwersytetów. Zwykłego Człowieka zastanawiało, dlaczego Niezwykłym Dzieciom nigdy nie brakowało spodni. Widział, że Niezwykłe Dzieci czuły się jak u siebie w domu na całym świecie, podczas gdy jego Dzieci Zwykłe miały niewiele i dobrze czuły się tylko w cieniu. A już najbardziej denerwowały Zwykłego Człowieka podejmowane przez elity próby restrukturyzacji jego cienia, które zawsze kończyły się tym, że kazano mu się posunąć, zrobić miejsce, grzecznie ustąpić, bowiem do jego jaskini czy załomu skalnego zamierzano wprowadzić innych, dziwnie wyglądających ludzi, którzy mówili innymi językami i pili inne piwa, co do których wmawiano mu, że też są Zwykli, a poza tym są w większej potrzebie niż on sam. Dlaczego Zwykły Człowiek nigdy nie widywał ich na owych zamkniętych osiedlach Niezwykłych Ludzi?
Zwykły Człowiek zaczął więc podejrzewać, że ktoś go robi w balona. Że jutrzenka swobody dla niego nigdy nie zaświeci, a szczęście w jego jaskinię raczej nie przecieknie. Był też coraz bardziej nerwowy, bo każda jego opinia okazywała się niefajna, zacofana, niemoralna albo niemądra. To, z czego był dumny, było podobno złe i brzydkie. Zwykły Człowiek niby jakoś tam rozumiał, że jest niepostępowym głupim dziadem, ale wciąż w głębi duszy tęsknił za tym, by ktoś poklepał go po głowie i powiedział: jesteś, jaki jesteś, i właśnie taki jesteś w porządku.
Magazyn z 3 sierpnia 2018 / Dziennik Gazeta Prawna
Albo tak: twoje spodnie są ważniejsze od produktu krajowego brutto. Twój brak sukcesu to klęska elity, a nie twoja własna wina. Twoje poglądy są ważne, najważniejsze. Nie musisz się siebie wstydzić. Nie musisz za siebie przepraszać. To ty, Zwykły Człowiek, jesteś prawdziwy, a oni, Ludzie Niezwykli, to albo banda zwykłych złodziei, albo skonfundowanych pseudointelektualistów o mózgu godnym kija od szczotki. Zróbmy Zwykłego Człowieka znów wielkim.
I tak też powiedziano Zwykłemu Człowiekowi, a Zwykły Człowiek wziął i zagłosował. Na Trumpa, Orbána, Partię Niepodległości Zjednoczonego Królestwa, Kaczyńskiego. Nie bardzo wiadomo, dlaczego zagłosował np. na Macrona, ale opowieść to opowieść i pewne nieścisłości trzeba jej wybaczyć.
Spisane? Spisane. I teraz jak mi ktoś jeszcze raz z miną Krzysztofa Kolumba powie, że przyczyną europejskich populizmów jest arogancja elit, które zapomniały o zwykłych ludziach, to strzelę w niego pestką ze śliwki. Jak powie, że elity były głupie, bo się zachłysnęły neoliberalizmem, to powiem „No dobra, ale co jeszcze?”. Jeśli zacznie narzekać, że elity nie doceniły znaczenia nierówności społecznych i oderwały się od Zwykłego Człowieka, to wzruszę ramionami. Bo to nie tyle, że się nie zgadzam, ja się zgadzam, ja sama tak mówiłam dwa czy trzy lata temu, ale powiedz człecze coś więcej, rozszerz nasze horyzonty, dodaj na boga coś, co nas oświeci, albo na zawsze zamilknij. Bo oto Wielka Opowieść już została spisana na łamach piątkowego wydania DGP i teraz trzeba na niej budować, trzeba ją teraz ulepszać, trzeba się zastanawiać nad remedium na bałagan, a nie się wiecznie powtarzać. Nasze opowieści bowiem to narzędzia rozumienia – nieostrzone się tępią i powoli stają się bezużyteczne. Ostrzmy więc, nie tępmy. Tak nam dopomóż Zwykły Człowiek.