Rosja zachowuje się tak, jakby jej w ogóle nie zależało na wiarygodności. To czyni dziś partnerstwo niemożliwym - mówi w wywiadzie dla DGP Robert Pszczel, były dyrektor Biura Informacyjnego NATO w Moskwie, pracuje w siedzibie głównej Sojuszu od 1999 r.
Jak pan ocenia obecne relacje NATO – Rosja?
Nie jest to partnerstwo. Nie jest to nawet trudne partnerstwo, tak jak to było kiedyś. Mamy zamrożoną współpracę z powodu aneksji Krymu przez Rosję i destabilizację na wschodzie Ukrainy. Ale problemów jest znacznie więcej, np. rozmieszczenie systemów rakietowych Iskander w obwodzie kaliningradzkim, prowokacyjne zachowania Rosji w powietrzu czy na morzu, czy wreszcie działania hybrydowe. To wygląda tak, jakby Rosja rzuciła wyzwanie europejskiej architekturze bezpieczeństwa. Jest to o tyle smutne, że nasze partnerstwo było oparte na pewnych zasadach. Fundamentem relacji Rosja – Sojusz Północnoatlantycki jest Akt Stanowiący podpisany w 1997 r. Jego podstawą jest nieużywanie siły czy gróźb użycia siły, poszanowanie granic innych krajów. To przez lata działało. Tymczasem teraz na Ukrainie czy w Gruzji stacjonują rosyjskie wojska bez zgody rządów tych państw. To jawne pogwałcenie tego aktu.
Tak się dziwnie składa, że od momentu obowiązywania Dokumentu wiedeńskiego z 1999 r., który mówi o tym, że na ćwiczeniach wojskowych, w których bierze udział więcej niż 13 tys. żołnierzy, mają prawo być zagraniczni obserwatorzy, w Rosji na żadnych ćwiczeniach wojskowych ta liczba jakoby nie została przekroczona. Oczywiście to zasłona dymna, na Wschodzie te ćwiczenia są rozbijane na mniejsze. W jednych z ostatnich ćwiczeń według różnych szacunków udział brało nawet 60–70 tys. żołnierzy. Rosja zachowuje się tak, jakby jej w ogóle nie zależało na wiarygodności. To czyni dzisiaj partnerstwo niemożliwym.
W Rosji słychać, że to Sojusz Północnoatlantycki jest agresorem.
Tego typu retoryka jest stosowana od lat. Kraje NATO są od lat przedstawiane w czarnych barwach, widocznie to jest potrzebne na użytek wewnętrzny w Rosji, komuś jest to na rękę. My jesteśmy organizacją, która ma charakter czysto obronny. Nie jesteśmy zainteresowani żadnymi incydentami.
Ale Moskwa mówi, że jednostki sojusznicze, np. batalionowe grupy bojowe w Polsce czy na Litwie, Łotwie bądź w Estonii, są coraz bliżej jej granic.
Na te argumenty odpowiedź jest bardzo prosta: nie było planów NATO rozmieszczenia tych sił na wschodniej flance do 2014 r., gdy Rosja zaatakowała Ukrainę. Nasze działanie jest konsekwencją, reakcją na to, co robi Rosja, a nie na odwrót. Każdy, kto się interesuje sprawami obronności, wie, że siły natowskie, które się pojawiły na wschodniej flance w ostatnim czasie, to 4,5 tys. żołnierzy. W tym samym czasie Rosja zwiększyła liczebność swoich żołnierzy na swojej zachodniej flance o kilka dywizji, czyli znacznie więcej niż siły sojuszników! W państwach bałtyckich stacjonuje rotacyjnie mniej niż 10 myśliwców sojuszniczych, a po drugiej stronie mamy ich dobrze ponad tysiąc. Żaden rozsądny rosyjski ekspert wojskowy nie może powiedzieć, że działania NATO jakkolwiek zagrażają Rosji. To absurd. Te siły nie mogą być traktowane jak siły ofensywne. Podobnie jest z tarczą przeciwrakietową – to jest uzbrojenie czysto defensywne. Mówienie o agresywnym zachowaniu NATO jest czystą propagandą.
Jak pan ocenia inspirowaną przez Rosję próbę przewrotu w kraju członkowskim NATO, w Czarnogórze?
W Czarnogórze prowadzone wciąż jest postępowanie i proces sądowy, ale nie ulega wątpliwości, że puczyści mieli silne związki z Rosją. To pokazuje, jak daleko Rosja może się dziś posunąć. Ale środki podjęte przez Zachód (m.in. sankcje), choćby przez Kongres USA, są znakiem, że to nie jest niezauważone. Nawet Szwecja i Finlandia, kraje tradycyjnie mające dobre relacje z Rosją, raczej neutralne, zmieniają swoje podejście do obronności, m.in. prowadzą szkolenia, czym jest dezinformacja. Obecna polityka Rosji jest nastawiona na destabilizację. Fakty są nieubłagane – to nie ma nic wspólnego z rusofobią. Przez lata pracowaliśmy nad tym, by Rosja była kluczowym obiektem architektury bezpieczeństwa, i to się udawało. Współdziałaliśmy m.in. w walce z terroryzmem, piractwem czy w Afganistanie. Czasem to było trudne. Oczywiście każdy kraj inaczej rozkładał akcenty, ale ogólny kierunek był wspólny. Teraz jest inaczej.
Jak pan widzi relacje NATO – Rosja za trzy lata?
Świat dawno nie był w procesie takich zmian i tak poważnej destabilizacji. Jest obecnie dużo ognisk zapalnych, choćby nielegalna migracja czy bardziej tradycyjne zagrożenia, jak po prostu agresja między państwami. Świat się radykalnie skomplikował i nic nie zapowiada, by to się zaraz miało uspokoić. Ważne, by skoncentrować się na tym, na co mamy wpływ. NATO zdaje sobie sprawę z tej odpowiedzialności, chcemy współpracować ze wszystkimi, by ten świat stabilizować. Trudno przewidzieć, jak to będzie wyglądać za trzy lata. Na pewno byśmy chcieli, żeby uległ zmianie kurs polityki rosyjskiej, który dziś nie służy bezpieczeństwu Europy. Chcielibyśmy widzieć Rosję znów jako część rozwiązania, a nie część problemu.
A najbliższe spotkanie Trump – Putin?
Proszę pamiętać, że wobec Rosji mamy uzgodnioną politykę 29 krajów NATO. Obejmuje ona zarówno silną obronę i odstraszanie, jak i dialog. Dialog z Rosją, również dwustronny, jest czymś naturalnym. Jako przedstawiciel Sojuszu nie będę komentował spotkań bilateralnych.