Tyle państw UE nie włączyło się do dyplomatycznego odwetu przeciwko Rosji. To wyłom w transatlantyckiej fasadzie. Z 25 państw, w tym 17 unijnych, łącznie zostanie wydalonych prawie 150 rosyjskich dyplomatów. To odpowiedź na atak z użyciem broni chemicznej na byłego rosyjskiego agenta Siergieja Skripala i jego córkę w Wielkiej Brytanii.
To więcej, niż się spodziewał szef Rady Europejskiej Donald Tusk, który przedwczoraj zapowiadał, że w bojkocie weźmie udział 14 państw. Są jednak kraje w Unii, które dały znać jednoznacznie, że nie dołączą do dyplomatycznego odwetu.
Wśród nich prym wiedzie Austria, która chce pozostać neutralna i – jak oświadczył kanclerz tego państwa Sebastian Kurz – budować mosty pomiędzy Wschodem a Zachodem, utrzymując otwarte kanały komunikacji z Moskwą. O zgodę na taki ruch byłoby trudno w austriackiej koalicji rządzącej, bo wchodząca w jej skład Wolnościowa Partia Austrii współpracuje z Jedną Rosją, stanowiącą polityczne zaplecze Władimira Putina. Podobnie wygląda sytuacja w Bułgarii, gdzie rząd współtworzy prorosyjska partia Ataka. Premier Bojko Borisow przyznał w zeszłym tygodniu, że nie ma szans na porozumienie w rządzie w tej sprawie.
Do sankcji dyplomatycznych zapewne nie dołączy też Grecja, która od kilku lat zacieśnia współpracę z Moskwą. Także Portugalia oficjalnie wykluczyła podjęcie działań dwustronnych, bo – jak twierdzą jej przedstawiciele – woli działać na poziomie całej UE. Do akcji nie dołączą Cypr i Malta, słynące z przyznawania obywatelstwa bogatym Rosjanom. Dla Słowenii jest jeszcze za wcześnie na taką odpowiedź. Jednomyślności zabrakło nawet w Grupie Wyszehradzkiej, bo inicjatywy nie podjęła Słowacja. Poza Polską i Czechami nawet najbardziej sprzyjające Rosji w V4 Węgry zdecydowały się na wydalenie jednego dyplomaty. Słowackie MSZ wezwało w poniedziałek rosyjskiego ambasadora, ale potem nie podjęło dalszych kroków.
W ramach NATO w akcję wydalania rosyjskich dyplomatów włączyły się też Albania, Kanada i Norwegia. Inicjatywę wsparły państwa spoza Sojuszu, jak Australia, Macedonia, Mołdawia (decyzję rządu ostro zganił wczoraj prorosyjski prezydent Igor Dodon) i Ukraina. Sekretarz generalny NATO cofnął wczoraj akredytacje siedmiu rosyjskim dyplomatom działającym przy organizacji. Liczebność przedstawicielstwa Moskwy zostanie ograniczona o jedną trzecią.
– Taki ruch pozwoli na pozbycie się pracowników służb dyplomatycznych, którzy pozyskiwali informacje nielegalnie i niejawnie – mówi nam prof. Artur Nowak-Far ze Szkoły Głównej Handlowej. – Wyrzucenie 60 osób z USA wprowadzi spore zamieszanie, ale nie będzie końcem świata – mówi ekspert. Inne państwa na taką liczbę nie mogłyby sobie pozwolić, niektóre z nich nie mają nawet tylu dyplomatów na swoim terenie. Dlatego większość zdecydowała się na usunięcie pojedynczych pracowników ambasad. – Oczekiwana teraz symetryczna odpowiedź ze strony Moskwy – wydalenie takiej samej liczby dyplomatów – jest naturalną koleją rzeczy, należącą do zwyczaju w dyplomacji – dodaje Nowak-Far.
O ile jednak kraje UE i NATO nakazały powrót do Rosji wielu pracownikom rosyjskich służb, o tyle można przewidzieć, że z Rosji w ramach odwetu zostanie wyrzuconych wielu rzeczywistych dyplomatów, i to zapewne tych najlepszych – zauważył dr Łukasz Adamski, wicedyrektor Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia. Skoordynowana odpowiedź zachodnich krajów to sukces brytyjskiej dyplomacji, która od trzech tygodni apelowała o solidarność. Pytanie, jak wpłynie to na relacje poszczególnych państw z Rosją.
Adamski przewiduje eskalację nieprzyjaznych działań wobec Rosji ze strony Londynu, np. w sektorze finansowym. – W innych krajach UE wyrzucenie dyplomatów samo w sobie raczej nie będzie miało większego znaczenia. Znaczenie ma natomiast sprawa Skripalów, która powinna przyczynić się do wzrostu znaczenia tych sił politycznych i tych polityków, którzy ostrzegają przed rosyjskim niebezpieczeństwem – podkreślił ekspert. Małe są za to szanse, by napięcie mogło się przełożyć na decyzję w sprawie budowy drugiej nitki gazociągu Nord Stream. Wczoraj niemiecki urząd wydał ostatnie z pozwoleń, które projekt musiał uzyskać. Berlin nie podzielił zdania Danii, Polski, Ukrainy i państw bałtyckich, że jest to projekt polityczny.