Wraz z zaprzysiężeniem nowego rządu w Niemczech dyskusja nad reformą unii walutowej i gospodarczej wchodzi w decydującą fazę.
Dziś Angela Merkel po raz czwarty zostanie powołana na stanowisko kanclerz Niemiec. Po głosowaniu w Bundestagu na stanowisko powoła ją prezydent Frank-Walter Steinmeier. Ta procedura zakończy trwający prawie pół roku pat w rozmowach o utworzeniu rządu w Niemczech, w którym na różnych etapach brali udział zieloni, liberałowie i współtworzący rząd socjaldemokraci.
W ten sposób została usunięta najważniejsza przeszkoda dla rozmów o reformie strefy euro, która jest oczkiem w głowie prezydenta Emmanuela Macrona. Francuski przywódca podczas grudniowego szczytu Rady Europejskiej odbył w tej sprawie nawet wspólną konferencję prasową z kanclerz Angelą Merkel. Duet zapowiedział, że francusko-niemieckie stanowisko w tej sprawie będzie gotowe do marcowego spotkania szefów rządów UE.
Przedłużające się rozmowy koalicyjne w Berlinie sprawiły, że termin ten stał się nierealny. – Po prostu nie mamy nic do ogłoszenia – cytuje anonimowego niemieckiego dyplomatę w ostatnim numerze tygodnik „Der Spiegel”. To oznacza, że Francji i Niemcom na uzgodnienie stanowiska zostały trzy miesiące – tak, żeby zdążyć na szczyt Rady Europejskiej 28–29 czerwca.
Czy taki termin jest realny? – Jeśli nie jesteśmy w stanie osiągnąć czegoś w trzy miesiące, to znaczy, że nie zależy nam na tym, żeby w ogóle posunąć się do przodu – mówił w styczniowym wywiadzie dla portalu Politico francuski minister finansów Bruno Le Maire. Jednocześnie zdradził, jak wygląda plan negocjacji: najpierw Paryż i Berlin uzgodnią wspólne stanowisko, potem przedyskutują je z dwoma innymi dużymi krajami strefy euro – Włochami i Hiszpanią – a na końcu zaprezentują swoje propozycje reszcie krajów jako punkt wyjścia do dyskusji.
Takie postawienie sprawy nie podoba się jednak pozostałym krajom strefy euro. – Europa nie jest francusko-niemiecka – grzmiał na początku miesiąca w Berlinie premier Holandii Mark Rutte, dodając, że takie decyzje powinny być podejmowane w gronie wszystkich państw UE. I żeby nie pozostać gołosłownym, skrzyknął premierów z innych państw – Danii, Szwecji, Finlandii, Litwy, Łotwy, Estonii oraz Irlandii – do napisania wspólnego listu w sprawie reformy unii gospodarczo-walutowej.
Grupa ta, nazywana w Brukseli „nową Hanzą” (w nawiązaniu do średniowiecznego związku miast z wybrzeży Bałtyku i Morza Północnego), opowiada się przede wszystkim za wbudowaniem w strefę euro mechanizmów, które będą wymuszać w jej obrębie więcej odpowiedzialności budżetowej. Najważniejsza z nich: obowiązkowa restrukturyzacja długu wszystkich krajów, które w przyszłości staną się niewypłacalne. Znaczy to tyle, że jeśli jakiś kraj eurozony znów ogłosi bankructwo, z automatu straty poniosą wszyscy jego pożyczkodawcy – także prywatni.
Chodzi o to, żeby podatnicy nie musieli składać się na spłacanie długów banków, które bezmyślnie pożyczały pieniądze krajom ze słabą dyscypliną budżetową. Tak się stało w przypadku Grecji, gdzie według wyliczeń znakomita większość środków w ramach programów ratunkowych poszła na spłatę wcześniejszych pożyczek – a nie realne ratowanie gospodarki (chociaż bailout z 2012 r. zakładał również jednorazowe umorzenie połowy długów).
Stanowisko to cieszy się cichym poparciem Niemiec (od dawna rzecznika większej dyscypliny finansowej w strefie euro). Dla Paryża to jednak „czerwona linia”, której Francuzi nie chcą przekraczać. Zgadzają się z nimi przygnieceni własnym długiem publicznym Włosi – tym bardziej, że eurosceptyczne ugrupowania, które wygrały niedawne wybory parlamentarne, nie doszły do władzy pod hasłem oszczędności budżetowych.
Kolejnym drażliwym punktem jest dokończenie unii bankowej, w tym wprowadzenie europejskiego ubezpieczenia dla depozytów do wysokości 100 tys. euro. Unia bankowa została pomyślana tak, aby na wypadek upadłości dużej instytucji żaden kraj nie musiał na własną rękę walczyć z jej skutkami (a przecież w największych bankach konta mają także mieszkańcy innych krajów). Berlin stoi jednak na stanowisku, że nie może być mowy o wprowadzeniu tego rozwiązania bez wcześniejszych porządków w niespłacanych kredytach w europejskich bankach. To z kolei blokuje dyskusję ze strony Włoch, które mają z tym największy problem.
Otwarte pozostaje pytanie, na ile presja ze strony „nowej Hanzy” może wpłynąć na francusko-niemieckie porozumienie. W przeszłości Angeli Merkel zdarzało się bowiem w ostatniej chwili ustępować w najważniejszych punktach, aby osiągnąć porozumienie. Przykładem analogiczna dyskusja, jaka mała miejsce w 2010 r., kiedy Europa zastanawiała się, jak wymusić dyscyplinę budżetową na członkach eurozony. Kanclerz na szczycie z Nicolasem Sarkozym w Deauville porzuciła wtedy pomysł nakładania kar na maruderów w zamian za stworzenie stałego mechanizmu ratunkowego dla państw w tarapatach – dzisiaj znanego jako Europejski Mechanizm Stabilizacyjny.