Morderstwo dziennikarza śledczego, który pisał o związkach polityków z włoską mafią, może doprowadzić do upadku rządu Roberta Fico. Zajmowali się m.in. wyłudzaniem dopłat z UE.
Premier Słowacji Robert Fico ugiął się po fali demonstracji, największych od odzyskania przez ten kraj niepodległości w 1989 r. I co prawda sam nie zrezygnował, ale przyjął dymisję ministra spraw wewnętrznych Roberta Kaliňáka. Zdaniem komentatorów na tym się nie skończy. Na przedterminowe wybory naciskają koalicjanci rządzącej partii Smer, a także prezydent Andrej Kiska. Los koalicji miał być jasny do wczorajszego wieczora. Przed zamknięciem tego wydania DGP przyszłość rządu Ficy wisiała na włosku.
Słowacja zmaga się z największym kryzysem od 1989 r. Zapalnikiem stało się niedawne morderstwo słowackiego dziennikarza śledczego Jána Kuciaka i jego narzeczonej. Dziennikarz w swoich tekstach ujawniał afery finansowe, w które zaangażowane były osoby bezpośrednio z otoczenia premiera. Wielokrotnie pojawiało się również nazwisko obecnego ministra spraw wewnętrznych. Ostatni tekst Kuciaka, który opublikowano już po jego śmierci, dotyczył powiązań mafii włoskiej działającej na Słowacji z ludźmi z otoczenia premiera Ficy. Mafia zajmowała się m.in. wyłudzaniem dopłat unijnych.
– Kaliňák odszedł, bo musiał. To była jedyna szansa dla Roberta Ficy, żeby uratować rząd. Choć nawet tego nie chciał zrobić, ale po piątkowych demonstracjach zrozumiał, że jest to absolutne minimum – mówi DGP Roman Pataj, publicysta związany ze słowackim pismem „Denník N”. Wczoraj trwały koalicyjne negocjacje. Nie wiadomo, czy dymisja szefa MSW wystarczy, by uratować rząd.
Politycy są w tej sprawie podzieleni. Media sugerują, że minister sprawiedliwości Lucia Žitňanská z koalicyjnej partii Most-Híd miała zażądać dymisji premiera, a gdyby do tego nie doszło, sama groziła rezygnacją z pełnionej funkcji. – Przeciwni zmianom, oprócz premiera, są głównie politycy regionalni, którzy mogą na tym najwięcej stracić – tłumaczy Pataj. Z kolei Andrej Danko, szef Słowackiej Partii Narodowej wspierającej rząd, mówił wczoraj, że „jest gotowy do debaty o przedterminowych wyborach”.
Robert Kaliňák to jeden z najbogatszych, a przy tym najbardziej kontrowersyjnych słowackich polityków. Jego nazwisko pojawiło się przy kilku głośnych aferach. Już w 2006 r. znalazł się w kręgu podejrzeń przy jednym z przetargów, który wygrała należąca do niego firma. Kaliňák kupił zadłużoną firmę za 25 mln ówczesnych koron (obecnie to 3,5 mln zł), choć jego konkurenci ofiarowywali o 5 mln koron (700 tys. zł) więcej. Dzięki transakcji jego spółka weszła w posiadanie terenów wartych 57 mln koron (7,9 mln zł). Minister miał też oferować jednej z dziennikarek pieniądze w zamian za cztery teksty oczerniające jego przeciwników politycznych.
Jednak najgłośniejsza afera, którą ostatnio zajmował się również Ján Kuciak, dotyczyła przekrętów podatkowych przy zakupie luksusowych apartamentów w centrum Bratysławy. Jak przypomina czeski portal Aktualne.cz, nieruchomości w stolicy Słowacji kupił biznesmen Ladislav Bašternák. Jak przekonywał, zapłacił za mieszkania 12 mln euro, z czego udało mu się otrzymać zwrot podatku w wysokości 2 mln euro. Podejrzenia wzbudził fakt, że cena rynkowa była o wiele niższa. Śledztwo wykazało, że tak naprawdę kupił je za 1,5 mln euro.
Policja jednak zajęła się sprawą dopiero po serii artykułów demaskujących działania biznesmena. W trakcie analizowania sprawy Kaliňák przyznawał, że łączyły go z Bašternákiem wspólne interesy. Śledztwo prowadził prokurator Vasiľ Špirko, jednak zostało mu ono odebrane. Špirko przekonuje, że były naciski na odsunięcie go od sprawy. W zeszłym tygodniu prokurator wyznał mediom, że Kaliňák próbował go dyskredytować, gdy badał jeszcze inną sprawę – podejrzenie o przyjęcie przez ministra łapówki w wysokości kilkuset tysięcy euro w zamian za wybór konkretnej firmy jako dostawcy oprogramowania.