To, że Trump i Kim Dzong-un, zamiast grozić bronią jądrową, chcą rozmawiać, jest dobrym sygnałem, ale ich cele są odmienne.
Spotkanie Donalda Trumpa i Kim Dzong-una samo w sobie będzie wielkim wydarzeniem, ale nie znaczy to, że przyniesie przełomowe efekty. Jest wiele niewiadomych odnośnie do szczytu i mało czasu na jego przygotowanie, a cele obu stron pozostają zasadniczo odmienne.
W piątek władze Korei Południowej poinformowały, że amerykański prezydent zgodził się na złożoną przez przywódcę komunistycznej Północny propozycję bezpośrednich rozmów. Miałyby się one odbyć nie później niż w maju. Biorąc pod uwagę, że jeszcze kilka tygodni temu obaj politycy grozili wzajemnie swoim krajom nuklearnym zniszczeniem, jest to radykalna zmiana na plus. Tego, jak wielkim dyplomatycznym przełomem byłoby to spotkanie, dowodzi choćby to, że jeszcze nigdy urzędujący prezydent Stanów Zjednoczonych nie spotkał się z żadnym przywódcą Korei Północnej, a rządzący tym krajem od końca 2011 r. Kim Dzong-un jeszcze nigdy nie spotkał się z żadnym zagranicznym liderem, chociaż w kwietniu ma on rozmawiać w Panmundżomie w strefie zdemilitaryzowanej z prezydentem Korei Południowej Moon Jae-inem.
Ale droga do rozwiązania kryzysu wokół programu nuklearnego Pjongjangu wciąż jest bardzo daleka. Zaczynając od tego, że nie wiadomo na razie, gdzie takie spotkanie miałoby się odbyć – jako potencjalne miejsca wymieniane są Panmundżom w strefie zdemilitaryzowanej między Koreami, Pekin oraz południowokoreańska wyspa Dzedzu – oraz czy jeszcze ktoś miałby w nim uczestniczyć. Ponieważ do maja czasu pozostało niewiele, szczyt może się rozbić nawet o sprawy stricte techniczne. Zakładając, że pod względem organizacyjnym wszystko pójdzie dobrze, pozostają sprawy merytoryczne, w których osiągnięcie porozumienia może być – a raczej zapewne będzie – trudne. Celem Stanów Zjednoczonych jest rezygnacja przez Koreę Północną z broni jądrowej, ta jednak jest traktowana przez reżim w Pjongjangu jako gwarancja przetrwania, więc pozycje obu stron są niemożliwe do pogodzenia. Głównymi niewiadomymi jest to, dlaczego Kim Dzong-un zdecydował się na rozmowy z Trumpem, na jakie ustępstwa jest gotowy i czego oczekuje w zamian.
– Korea Północna już posiada broń jądrową, więc nie musi się starać o dokończenie programu jądrowego i może teraz przerwać próby rakietowe. Prawdopodobnie chce rozmawiać po to, by złagodzić sankcje gospodarcze – mówi DGP dr Nicolas Levi, ekspert ds. Korei Północnej w Centrum Studiów Polska-Azja (CSPA) i autor kilku książek na temat reżimu w Pjongjangu. Według południowokoreańskich szacunków północnokoreański eksport spadł w zeszłym roku o 30 proc., a eksport do Chin, będących najważniejszym partnerem handlowym KRL-D, nawet o 35 proc., a w noworocznym przemówieniu Kim Dzong-un przyznał, że sankcje są odczuwalne. Jeśli doszłoby do załamania się tamtejszej gospodarki, jest to równie niebezpieczne dla jego rządów, jak groźby Donalda Trumpa. Nie znaczy to jednak, że północnokoreański przywódca zamierza podczas szczytu odgrywać rolę petenta proszącego o cokolwiek – ewentualne ustępstwa z jego strony będą miały swoją cenę. Oprócz złagodzenia sankcji Korea Północna może się domagać formalnego uznania jej za państwo nuklearne, a także zawarcia traktatu pokojowego (formalnie oba państwa koreańskie pozostają w stanie wojny), a konsekwencją tego byłoby żądanie wycofania w ciągu kilku lat amerykańskich wojsk z Korei Południowej.
Warto zwrócić uwagę, że w przesłaniu od Kim Dzong-una na temat rozmów była mowa jedynie o „zaangażowaniu w denuklearyzację” oraz wstrzymaniu wszystkich testów nuklearnych oraz prób rakietowych, a nie o wyrzeknięciu się broni jądrowej. Realistycznie oceniając, szczyt Trumpa z Kim Dzong-unem można będzie uznać za sukces, jeśli ten drugi zgodzi się na zamrożenie programu jądrowego oraz wpuszczenie do kraju międzynarodowych obserwatorów, którzy stale nadzorowaliby, czy nie są prowadzone żadne prace nad nim.
Ale wcale nie jest powiedziane, że porozumienie zostanie osiągnięte. Obaj przywódcy są dość nieprzewidywalni, więc nie można wykluczyć scenariusza, że któryś z nich po prostu zerwie spotkanie, nie widząc postępów. Albo nie zostanie osiągnięte dlatego, że po prostu stanowiska obu stron są zbyt odległe. Wreszcie pozostaje kwestia, czy jeśli jakieś porozumienie uda się zawrzeć, będzie ono przestrzegane. Trzeba pamiętać, że Trump wciąż jest nowicjuszem na arenie międzynarodowej, a reżim w Pjongjangu od lat skutecznie zwodzi świat, łamiąc obietnice i unikając sankcji. – Wątpliwe jest, czy Korea Północna jest gotowa na dotrzymanie porozumienia. Już poprzednio, w 2004 r., złożyła obietnice, ale po paru latach się z nich wycofała – przypomina dr Nicolas Levi. Jeśli Korea Północna ponownie tylko pozoruje chęć rozmów, nie mając zamiaru dokonywać żadnych ustępstw, byłby to bardzo niebezpieczny scenariusz, bo za kilka lat może się okazać, że ma już dziesiątki gotowych do użycia ładunków nuklearnych.