Ledwie dwa dni temu pisałem, że zmiany w rządzie nie będą głębokie, a testem jest prawdopodobne pozostawienie w nim Antoniego Macierewicza. Personalne przepychanki trwały do ostatniej chwili.



To jest w finale nowe otwarcie, nawet jeśli kilku ministrów ocenianych nie najlepiej zostawiono – w nagrodę za partyjne zasługi (Krzysztof Jurgiel – rolnictwo). Okazuje się jednak, że porządek państwowy może ze starymi zasługami wygrać, a prawicowa wyrazistość nie jest gwarancją automatycznej bezkarności. Jeśli nowy rząd ma być rządem wizerunkowego wyciszenia, nie było lepszej okazji, aby to zademonstrować, niż zmiana szefa MON.
Z pewnością trwa szukanie symbolicznej rekompensaty dla Macierewicza, ale ten uważa swoją dymisję za dotkliwą porażkę. Zaryzykowano frondę na prawym skrzydle, uznając ją za mniej groźną niż zamęt w rządzie przeszkadzający dobremu rządzeniu.
W tym sensie jest to potwierdzenie autorskiej roli Mateusza Morawieckiego. Ale nie twórzmy fikcji – choć nieobecny na końcowej uroczystości, co najmniej współautorem decyzji był Jarosław Kaczyński. To on postawił na kilka strategicznych rozstrzygnięć. Na pozbycie się ludzi najbardziej kontrowersyjnych, więc w jakiejś mierze ustąpienie opinii publicznej – mowa tu także o Janie Szyszce, w mniejszym stopniu też o Witoldzie Waszczykowskim. I na wygaszenie podziału w samym obozie rządzącym.
Ledwie przedwczoraj prezydent Andrzej Duda był prawie dysydentem. Teraz ukontentowany pozbyciem się z rządu człowieka, który go upokarzał, wygłaszał peany na cześć dobrej zmiany. Jest w tej historii co najmniej wizerunkowym zwycięzcą. Nawet jeśli PiS próbuje pozbycie się Macierewicza, przeszkadzającego już wszystkim, zwalić tylko na prezydenta, on to z ochotą przyjmie.
Zarazem warto podkreślić: to nie jest tylko kwestia politycznej „liberalizacji”. To także krok ku rządowi sprawniejszemu i spójniejszemu. Antoni Macierewicz prowadził własną politykę, zarazem chaotyczną i w wielu wypadkach nieskuteczną. Dysponując potężnymi środkami, co musiało boleć menedżera Morawieckiego. Także Jan Szyszko stał się symbolem linii nie tylko co najmniej dyskusyjnej, ale też nieuzgadnianej z kolegami z rządu – że przypomnę lobbystyczną ustawę pozwalającą na wycinki drzew. Wystarczyło wsparcie Radia Maryja. Już nie wystarczy. To może być początek nie tylko nowego rządu, ale i nowego PiS, czemu kibicuję.
Kaczyński, bardziej dalekowzroczny niż jego zaplecze, autoryzuje te zmiany, a ich gwarantami stają się jego najbardziej zaufani ludzie: Mariusz Błaszczak w nowej roli szefa MON i Joachim Brudziński jako szef MSW. Nie tylko oddaje gospodarkę już całkiem pod kontrolę ludzi Morawieckiego, a po części i Jarosława Gowina (Jadwiga Emilewicz), ale akceptuje nowy, „łagodniejszy” wizerunek rządu.
Czy nie ma wątpliwości? Można pytać, dlaczego zapłacić musiała także dobrze oceniana jako menadżer minister cyfryzacji Anna Streżyńska? Czy w ramach swoistego, wizerunkowego cięcia po skrzydłach?
Ważniejsza wydaje mi się wątpliwość wokół polityki zagranicznej. Waszczykowski, polityk PiS, ale z dość słabą pozycją, traktowany był jako kandydat do dymisji niemal od pierwszej chwili, stąd jego nerwowe wypowiedzi na użytek krajowego rynku politycznego. Teraz zastępuje go Jacek Czaputowicz, człowiek z partyjną polityką niekojarzony, choć od dawna współpracujący z PiS, dawny opozycjonista, zmieniony po roku 1989 w urzędnika czy eksperta. Czy będzie miał ochotę na ostre, „pisowskie” wystąpienia? A może ich czas się kończy? Może Morawiecki, który sam ma ambicje uprawiania dyplomacji, traktuje to jako część polityki łagodzenia relacji z Unią Europejską i Zachodem?
Tyle że nie wydaje się, aby to łagodzenie mogło się skończyć samym lepszym „objaśnianiem” za granicą rozmaitych posunięć rządu i PiS, choćby wobec wymiaru sprawiedliwości. Czy istnieje tu spójny pomysł, poza grą na czas? A może ceną nowego premiera za zgodę Zachodu na odrębność polskich rozwiązań prawnych czy polityki imigracyjnej staną się nasze ustępstwa w relacjach ekonomicznych, w polityce klimatycznej?
Można też odnieść wrażenie, że Waszczykowski stał się trochę kozłem ofiarnym niezdecydowania obozu rządowego na różnych dyplomatycznych kierunkach. Jaka jest realna linia tego obozu, choćby wobec Ukrainy? Czy nowy minister zna odpowiedź na te pytania? A nowy premier?
Złagodzenie kursu, rezygnacja z kolejnych „rewolucyjnych” kroków, jak dekoncentracja mediów, to nowa linia. Zmiany w rządzie stają się jej zwieńczeniem. Czy będzie spójna, to się okaże. Nie obawiałbym się spadku poparcia dla „nowego PiS”, nawet jeśli krzyczeć będą prawicowi radykałowie. Macierewicz był potrawą dla smakoszy.
Niemniej wróżę nowe problemy. Niedawny powrót do negocjacji z lekarzami rezydentami to zapowiedź. Płaci za to swoim odejściem minister Konstanty Radziwiłł. Nie okazał się negocjatorem zręcznym. Ale trochę jak Waszczykowski, on też jest odwoływany, aby zamaskować porażkę całego obozu. Kolejki do lekarzy się nie skróciły, zdymisjonowany minister sam to przyznał, proponując na odchodnym ustawowe regulowanie tej kwestii. Kłania się nierozwiązany problem finansowania służby zdrowia.
Możliwe, że to tylko jeden z problemów społecznych, jakie wypełzną spod dywanu. Problemów niezauważanych przez Polaków z powodu ożywienia gospodarczego i śmiałych ruchów, takich jak 500 plus. Także z powodu sprowadzenia polityki do starć z elitami, choćby przy okazji „naprawiania” sądownictwa. Teraz gdy 500 plus się utrwala, a wojna wygasza, potrzebne będzie nowe paliwo.
Możliwe, że receptą okaże się restrukturyzacja rządowych wydatków. Do tego potrzeba narzędzi, łącznie z wpływem Kancelarii Premiera na budżet, wzmocnieniem eksperckiego zaplecza, prowadzeniem jednej polityki na wszystkich szczeblach. Sygnałem, że premier to rozumie, była zapowiedź budowy Centrum Analiz Strategicznych. Potrzebne są dalsze kroki, aby rząd przestał być federacją bezradnych ministerstw. Drogą niekoniecznie najlepszą musi być ekspansja w dół, odbieranie uprawnień samorządom. Raczej już przebudowa rządowego centrum dowodzenia.