Prawdopodobieństwo śmierci w wyniku zamachu jest w Polsce niemal zerowe, a w wyniku zabójstwa wyjątkowo niskie. Ale inne wskaźniki śmiertelności są u nas kilka razy wyższe niż na Zachodzie. Twierdzenie, że w Polsce jest bezpieczniej niż w krajach zachodniej UE, oderwane jest od rzeczywistości.
ikona lupy />
Magazyn DGP z 8 grudnia 2017 r. / DGP
Seria ataków terrorystycznych, która przeszła przez Zachód, sprawiła, że pojawiła się u nas teoria, według której Polska – dzięki nieugiętej polityce rządu, który sprzeciwia się unijnej polityce imigracyjnej – stała się oazą bezpieczeństwa w Europie.
Według tej narracji Belgia, Francja, Niemcy i Wielka Brytania poddają się najeźdźcom z Bliskiego Wschodu, zabijającym córki i synów dumnej niegdyś cywilizacji łacińskiej, a tymczasem Polska jest opoką zapewniającą swoim obywatelom spokój i wolność od wszelkich zagrożeń. Stanisław Janecki w tygodniku „Sieci prawdy” napisał już nawet tekst pod jakże wymownym tytułem „Azyl Polska”, w którym prognozował napływ do naszego kraju obywateli Zachodu mających szukać schronienia przed islamistami.
Skoro Polska ma stać się (albo już jest) przystanią dla przerażonych Europejczyków, to ogólny poziom bezpieczeństwa powinien być w naszym kraju wyższy niż gdzie indziej. Bez wątpienia brak zamachów przemawia właśnie za taką tezą. Ale to tylko jeden z wielu czynników.
Margines marginesu
Na nasze poczucie niezagrożenia składa się nie tylko bezpieczeństwo na ulicy, lecz także sprawne instytucje chroniące przed zdarzeniami losowymi, infrastruktura niegrożąca katastrofą czy przyjazny porządek społeczny. By postawić tezę, że Polska rzeczywiście jest oazą spokoju, trzeba wziąć pod uwagę wszystkie te czynniki, nie tylko ten jeden, który akurat pasuje do lansowanej tezy. Trudno wymagać głębszej analizy sytuacji od autorów internetowych memów, ale od publicystów – trzeba. Warto sprawdzić, czy lansowana przez niektórych zawodowych komentatorów narracja jest w jakikolwiek sposób zbieżna z rzeczywistością.
Wskaźnik śmiertelności to liczba przypadków danego rodzaju śmierci (np. zabójstw, wypadków drogowych etc.) na 100 tys. mieszkańców. W 2016 r. w zamachach we Francji, Belgii i Niemczech zginęły 143 osoby – łącznie z napastnikami. Wskaźnik śmiertelności wynosi niecały 0,1. Inaczej mówiąc – w zamachu terrorystycznym zginęła jedna osoba na milion. To margines marginesu, prawdopodobnie łatwiej jest udławić się kęsem przeżuwanego jedzenia niż zginąć w wyniku aktu terroryzmu.
Zobaczmy, jak kształtuje się inna kategoria – zabójstw, do której także należą ofiary terrorystów. W wyniku morderstw giną w Belgii dwie osoby na 100 tys. mieszkańców. To jeden z najwyższych wyników w UE – gorzej jest tylko w krajach bałtyckich (rocznie zabijanych jest niemal sześciu Litwinów na 100 tys. obywateli). We Francji ten wskaźnik wynosi półtorej osoby, w Szwecji ginie w ten sposób nieco ponad jedna, w Niemczech i Wielkiej Brytanii niecała jedna. W Polsce – 0,75 na 100 tys. obywateli. To jeden z najniższych wskaźników śmiertelności w UE.
Jak na razie wygląda więc na to, że zwolennicy teorii bezpiecznej przystani nad Wisłą mogą mieć rację.
Śmierć czyha gdzie indziej
O ile więc na ulicach możemy czuć się bezpiecznie, o tyle na przejściach dla pieszych czy poboczach wręcz przeciwnie. W Polsce w wypadkach samochodowych ginie 3,2 pieszych na 100 tys. mieszkańców. W Belgii ten wskaźnik jest ponad trzy razy mniejszy, a w Szwecji aż sześć razy mniejszy. W Niemczech i Wielkiej Brytanii ginie 0,7 pieszego na 100 tys. mieszkańców, a we Francji – 0,8. Tak więc wszystko, co Polska zyskuje na niższym wskaźniku zabójstw, trwoni na śmiertelności pieszych.
A przecież piesi to nie jedyne ofiary wypadków samochodowych. Według European Transport Safety Council w kraksach drogowych ginie niemal ośmiu Polaków na 100 tys., niemal czterech Niemców, nieco ponad pięciu Francuzów, prawie sześciu Belgów i niecałych trzech Brytyjczyków. W Szwecji ten wskaźnik wynosi zaledwie 2,7. Jak widać, polskie ulice i drogi na pewno nie są bezpieczniejszym miejscem niż na Zachodzie. A liczbę ofiar porównywalną z dużym zamachem mamy w każdy długi weekend. Oczywiście na Zachodzie również ludzie giną w wypadkach – tylko że proporcjonalnie nawet kilka razy rzadziej.
W naszym kraju śmierć czai się nie tylko na drodze, ale też w powietrzu. Więcej niż co trzeci mieszkaniec miast jest narażony na pyły zawieszone PM10, tymczasem w miastach belgijskich, niemieckich i francuskich jedynie co piąty. W Szwecji zaledwie 14 proc. mieszkańców obszarów miejskich wdycha PM10, a w Wielkiej Brytanii – 18 proc. Oczywiście odbija się to na naszym zdrowiu, a więc też statystykach śmierci. Wskaźnik śmiertelności dla raka płuc wynosi nad Wisłą 69 przypadków na 100 tys., w Szwecji niemal dwa razy mniej. Na raka płuc umiera 51 Niemców na 100 tys. i 61 Brytyjczyków oraz Belgów. Śmiertelność z powodu raka płuc jest w Polsce trzecią najwyższą w UE (na niechlubnym pierwszym miejscu są Węgrzy – aż 90 przypadków na 100 tys.). A trzeba zaznaczyć, że tu już mówimy o naprawdę poważnych liczbach, a nie marginalnych, jak w przypadku morderstw. Przy raku płuc różnica prawie dwukrotna, taka jak między Polską a Szwecją, to wręcz przepaść.
Nie tylko jakość powietrza jest w naszym kraju fatalna. Także służba zdrowia pozostawia, oględnie mówiąc, wiele do życzenia. I nie jest to zarzut w stosunku do lekarzy czy pielęgniarek, którzy robią wszystko, co mogą, a zwykle nawet więcej. Problem w tym, że publiczna opieka medyczna jest tak niedofinansowana, że w wielu obszarach nie ma możliwości poprawy. Według European Health Consumer Index polska służba zdrowia zajmuje dopiero 31. miejsce na kontynencie. Wyprzedzamy, licząc od końca, Rumunię, Czarnogórę, Bułgarię i Albanię. Z powodu długich kolejek wielu Polaków macha ręką na różne dolegliwości, co nieraz kończy się tragicznie. Brak powszechnie stosowanych badań profilaktycznych powoduje, że wiele chorób zaczynamy leczyć, gdy jest za późno. To widać w statystykach zgonów, szczególnie w chorobach kobiecych, gdzie profilaktyka i diagnostyka jest niezwykle istotna. Na raka szyjki macicy umiera rocznie ponad osiem Polek na 100 tys., we Francji wskaźnik ten jest aż cztery razy niższy, a w Szwecji – trzy razy. Na ten nowotwór umiera proporcjonalnie trzy razy mniej Brytyjek oraz Belgijek i 2,5 raza mniej Niemek. Gdzie ten wskaźnik jest najwyższy? W Rumunii, będącej na ostatnim miejscu w zestawieniu EHCI – wynosi aż 16,4.
Rak szyjki macicy jest mimo wszystko rzadką przyczyną śmierci. Zły stan naszej służby zdrowia widać także w danych dotyczących najczęstszej przyczyny przedwczesnego zgonu – chorób układu krążenia. W Polsce ten wskaźnik śmiertelności wynosi aż 591 przypadków na 100 tys., tymczasem w Niemczech – 403, a w Szwecji – 338. W Belgii i Wielkiej Brytanii na choroby krążenia umiera proporcjonalnie ponad dwa razy mniej osób niż nad Wisłą, a we Francji nawet trzy razy. To ogromne różnice, tym bardziej że śmierć w wyniku chorób układu krążenia w większości krajów Europy jest mniej więcej sto razy bardziej prawdopodobna niż śmierć w wypadku samochodowym.
Polski system ekonomiczno-społeczny nie jest specjalnie przyjazny dla obywateli. Niskie płace, słaby poziom usług publicznych i zabezpieczenia socjalnego oraz niestabilność zatrudnienia powodują, że wielu naszych rodaków wpada w tarapaty, w których pozostawieni są sami sobie. Sprawę pogarszają jeszcze często fatalne relacje na linii podwładny–przełożony oraz kultura rywalizacji zamiast kultury współpracy. O ile oficjalny wskaźnik zdiagnozowanych depresji jest przyzwoity (cierpi na nią 4,2 proc. społeczeństwa, ponad dwa razy mniej niż w Niemczech, Szwecji czy Wielkiej Brytanii), o tyle szacuje się, że prawdziwy odsetek chorych na depresję jest nawet trzy razy wyższy. Nic dziwnego, że oficjalne szacunki tak rozmijają się z rzeczywistością – bo kto miałby tę depresję diagnozować? W Polsce mamy zaledwie 38 psychiatrów na 100 tys. mieszkańców, w Szwecji jest ich dwa razy więcej, a w Belgii – trzy razy. W Niemczech jest aż 170 psychiatrów na 100 tys., a we Francji – 153.
Nieprzyjazny model ekonomiczno-społeczny oraz niski poziom leczenia chorób psychicznych powodują, że w Polsce mamy jeden z największych wskaźników samobójstw na świecie. Życie odbierają sobie głównie mężczyźni, niemal w każdym kraju rozwiniętym wskaźnik samobójstw kobiet jest kilka razy niższy. W Polsce zabija się 33 mężczyzn na 100 tys. i zaledwie pięć kobiet. W Niemczech wskaźnik samobójstw kobiet jest podobny (4,5), jednak wśród mężczyzn wynosi już tylko 14. W Szwecji samobójstwo popełnia dwa razy mniej mężczyzn niż w Polsce, podobnie jest we Francji, a w Wielkiej Brytanii zabija się tylko 11 mężczyzn. Nawet w Japonii taką śmierć wybiera 22 mężczyzn na 100 tys.
Znaj proporcje
To prawda, że w Polsce prawdopodobieństwo śmierci w zamachu jest niemal zerowe. Także prawdopodobieństwo śmierci w wyniku zabójstwa jest u nas niskie. Problem w tym, że nawet w Belgii, w której wskaźnik morderstw jest dwa i pół raza wyższy, to nadal margines. Tymczasem wskaźniki śmiertelności najpowszechniejszych rodzajów przedwczesnej śmierci są w Polsce nawet kilka razy wyższe, co w przypadku raka, zawału czy nawet samobójstwa robi ogromną różnicę. Francuz, który przyjedzie do Polski, może mieć pewność, że nie rozjedzie go na deptaku terrorysta. Problem w tym, że ryzykuje śmierć na przejściu dla pieszych, co w jego kraju niemal się nie zdarza. Wątpliwe więc, by szukał u nas schronienia.
Nie piszę tego, żebyśmy się samobiczowali. Powinniśmy być dumni z faktu, że liczba zabójstw czy innego rodzaju przestępstw kryminalnych jest w naszym kraju niska. Chodzi o to, byśmy przykładali odpowiednią miarę do zagrożenia terrorystycznego mającego miejsce w Europie. Oczywiście każda śmierć w zamachu to dramat konkretnych ludzi, ale w reakcjach zachowujmy proporcje. Terrorystom chodzi właśnie o to, byśmy wyolbrzymiali skutki ich działań.