Dublin nie chce powrotu posterunków granicznych. Może zablokować przejście do kolejnego etapu rozmów Londynu z Unią Europejską.
Porozumienie o warunkach wystąpienia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej może się rozbić o sprawę granicy irlandzkiej. To temat, na który początkowo zwracano najmniej uwagi. Dublin grozi wetem wobec rozmów o przyszłych relacjach handlowych Londynu z Unią, jeśli nie dostanie gwarancji, że pomiędzy obydwiema częściami Irlandii nie powrócą posterunki graniczne i kontrole.
Licząca 499 km granica lądowa między wchodzącą w skład Zjednoczonego Królestwa Irlandią Północną a Republiką Irlandii jest obecnie praktycznie niewidoczna. W prawie 300 miejscach można ją przejechać bez żadnej kontroli. Jedynym jej śladem są drogowe tablice informacyjne. Po 29 marca 2019 r. stanie się ona jedyną lądową granicą między Wielką Brytanią a Unią Europejską. Wskutek tego, że rząd Theresy May zdecydował się na opuszczenie jednolitego unijnego rynku, będzie też granicą między dwoma różnymi obszarami celnymi. A w takiej sytuacji powinna być traktowana jak każda inna zewnętrzna granica Unii.
Ani Wielka Brytania, ani Irlandia nie chcą przywrócenia fizycznych punktów kontrolnych, zwłaszcza że swobodny ruch osób pomiędzy obydwoma państwami ma historię dłuższą niż UE, zaś swoboda przekraczania granicy przyczyniła się do zakończenia konfliktu w Irlandii Północnej. – Brytyjczycy jako pozycję wyjściową do negocjacji zaproponowali pozostawienie istniejącego od powstania niepodległej Irlandii porozumienia Common Travel Area, które jest czymś więcej niż wspólnym obszarem podróży. Daje ono obywatelom obu państw prawo do swobodnego wjazdu, osiedlania się, podejmowania pracy, a także, po określonym czasie zamieszkania, do nabywania praw obywatelskich bez konieczności zmiany paszportu – mówi Przemysław Biskup, ekspert ds. brexitu w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych.
W przedstawionym latem dokumencie brytyjski rząd zaproponował, by granica pozostała niewidzialna. Chodziło o wprowadzenie wielu udogodnień dla małego ruchu granicznego oraz dla małych i średnich przedsiębiorstw prowadzących lokalny handel transgraniczny. Miałyby one prawo np. do dokonywania odpraw celnych w uproszczonej formie, elektronicznie albo w swojej siedzibie.
– Twarda granica i Common Travel Area niekoniecznie muszą się wykluczać. Istnienie granicy jest zupełnie inną sprawą od tego, kto może ją przekraczać. Możliwe jest np. wprowadzenie selektywnych kontroli, czyli sprawdzanie, kto ma jaki paszport, po czym osoby z paszportami brytyjskimi i irlandzkimi przechodzą dalej, zaś pozostałe poddawane są kontroli. Także gospodarczo nie ma tam problemów nie do przezwyciężenia. Wprawdzie Wielka Brytania jest najważniejszym partnerem handlowym Irlandii, a Irlandia jednym z głównych partnerów Wielkiej Brytanii, ale tylko niewielka część brytyjsko-irlandzkiego handlu odbywa się z Irlandią Północną. Ta prowincja jest marginalną częścią brytyjskiej gospodarki – mówi Biskup.
Bruksela uznała jednak te propozycje za zbyt mało konkretne i zbyt mało realne. Według niej „miękka” granica mogłaby istnieć tylko, jeżeli Zjednoczone Królestwo, a przynajmniej Irlandia Północna, pozostałyby w jednolitym rynku i unii celnej. Szczególnie to drugie rozwiązanie byłoby dobrze przyjęte przez Dublin. Pierwsze jednak nie wchodzi w grę ze względu na wybraną przez Londyn formę brexitu. A drugie dlatego, że brytyjski rząd stoi na stanowisku, iż cały kraj musi wyjść na takich samych warunkach, a taki wyjątek dla Irlandii Północnej byłby podważeniem jej przynależności do Zjednoczonego Królestwa. Z kolei Dublin nie chce się zgodzić na powrót do fizycznej granicy, bo byłoby to postrzegane jako regres w irlandzkich marzeniach o zjednoczeniu wyspy.
Jeśli w grudniu nie zostanie osiągnięte porozumienie, negocjacje nie będą mogły przejść do następnego etapu, czyli rozmów o przyszłym układzie handlowym. To grozi, że nie zakończą się w terminie. Wtedy doszłoby do „chaotycznego” wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii.