Problemem dla Theresy May może być to, że procedura wyjścia stanie się kolejnym argumentem na rzecz secesji Szkocji.
Brytyjski rząd musi uzyskać zgodę parlamentu na złożenie wniosku w sprawie wystąpienia kraju z Unii Europejskiej, ale nie potrzebuje do tego aprobaty zgromadzeń Szkocji, Walii i Irlandii Północnej. Wczorajszy wyrok Sądu Najwyższego nie zatrzyma ani raczej nie opóźni brexitu, tym niemniej jest pewnym problemem dla premier Theresy May.
– Sąd Najwyższy zdecydował dziś większością 8:3, że rząd nie może aktywować art. 50 (traktatu lizbońskiego) bez autoryzującego to aktu parlamentu – oświadczył jego przewodniczący Lord Neuberger. Był to pierwszy przypadek w historii Sądu Najwyższego – niezbyt długiej, bo powstał on w 2009 r. – że rozstrzygał on jakąś sprawę w pełnym składzie sędziowskim. Sędziowie uznali, że skoro za stanowienie prawa w Zjednoczonym Królestwie odpowiada parlament, a wyjście z UE zmienia porządek prawny kraju, to do dokonania tak fundamentalnej zmiany potrzebna jest zgoda posłów. Orzeczenie nie było zaskoczeniem. Nawet rząd, który uważał, że parlament, przyjmując w zeszłym roku ustawę o referendum ws. członkostwa w UE, automatycznie dał zgodę na uruchomienie art. 50, spodziewał się tego. Świadczy o tym chociażby fakt, że już wcześniej przygotował cztery wersje rezolucji, która ma zostać przyjęta przez parlament.
No problem!
Mimo że przed czerwcowym referendum ponad połowa członków Izby Gmin – włącznie z May – opowiadała się za pozostaniem w UE, uzyskanie zgody na złożenie wniosku w sprawie wyjścia z niej nie będzie problemem. – Ufam, że nikt nie będzie używał tego jako mechanizmu do podważenia woli narodu ani utrudniania czy opóźniania procesu – mówił David Davis, minister ds. brexitu. Spośród mających bezwzględną większość w Izbie Gmin konserwatystów zbuntować się zamierza tylko zawsze bardzo proeuropejski były minister Kenneth Clarke, co już gwarantuje, że wniosek przejdzie. Ale nawet lider opozycyjnej Partii Pracy Jeremy Corbyn apelował do posłów, by udzielili zgody na uruchomienie art. 50, choć laburzyści są w tej sprawie podzieleni. Z tego punktu widzenia orzeczenie sądu jest dla May korzystne, bo o ile konserwatyści stoją za nią jednomyślnie, to dla Partii Pracy, której posłowie buntują się przeciw własnemu liderowi, będzie to jeszcze jeden powód do podziałów.
Dzień niepodległości
Kłopotem dla brytyjskiej premier może być natomiast druga część orzeczenia – ta dotycząca parlamentów Szkocji, Walii i Irlandii Płn. Tu jednak z jej punktu widzenia nie było dobrego rozwiązania. Gdyby sąd uznał, że potrzebna jest także ich zgoda, istniałoby ryzyko opóźnienia lub nawet zablokowania brexitu. W Irlandii Płn. kilka dni temu rozwiązano parlament, a przedterminowe wybory odbędą się dopiero pod koniec marca, czyli wtedy, gdy May chciała składać wniosek o wyjście z UE. Z kolei parlament Szkocji – która wyraźną większością zagłosowała za pozostaniem – mógłby w ogóle się temu sprzeciwić lub postawić szefowej rządu warunki niemożliwe do spełnienia. Orzeczenie zatem te sprawy zdejmuje jej z głowy.
Ale jest też druga strona medalu. Skoro sąd uznał, że relacje z UE są wyłączną kompetencją rządu w Londynie i nie musi się on konsultować z władzami w Edynburgu, Cardiff i Belfaście, to w Szkocji może to zostać podnoszone jako argument za niepodległością. – Czy jesteśmy zadowoleni z tego, że pozwalamy, by nasza przyszłość była dyktowana przez Zjednoczone Królestwo, czy też czas, aby wziąć naszą przyszłość we własne ręce? – pytała premier szkockiego rządu Nicola Sturgeon, a jej poprzednik Alex Salmond wspomniał nawet o jeszcze jednym referendum niepodległościowym. May już w zeszłym tygodniu, gdy przedstawiała cele w negocjacjach z UE, zapowiedziała, że zamierza konsultować się z władzami trzech mniejszych części składowych Zjednoczonego Królestwa, ale pogodzenie oczekiwań Anglików i Szkotów będzie nie lada wyzwaniem.
Gospodarka skrzeczy
Z pomocą brytyjskiej premier może przyjść gospodarka. Gdy jesienią 2014 r. Szkoci po raz pierwszy głosowali nad secesją, jednym z głównych argumentów na rzecz niepodległości było to, że kraj może się uwolnić od narzucanej przez Londyn polityki oszczędności, a dzięki dochodom z ropy naftowej i gazu ziemnego będzie żyć dostatniej niż dziś. Ale po referendum cena ropy poszła w dół i wizja prosperity mocno się oddaliła. Pokazały to opublikowane w zeszłym tygodniu dane gospodarcze – w trzecim kwartale 2016 r. PKB całej Wielkiej Brytanii wzrósł o 0,6 proc., podczas gdy Szkocji tylko o 0,2 proc., zaś w ciągu 12 miesięcy do końca września włącznie brytyjski wzrost wyniósł 2,2 proc., a szkocki – 0,7 proc. Na dodatek w Szkocji, w odróżnieniu od reszty kraju, rośnie bezrobocie. Gdy okazało się, że Brytyjczycy zagłosowali za wyjściem z UE, szkoccy politycy mówili, że nowe referendum jest właściwie kwestią czasu. Ale teraz, nawet mimo potwierdzenia przez May, że wyjście z UE oznacza także opuszczenie unijnego wspólnego rynku, mniej się palą do secesji.