Amerykanie pozytywnie oceniają działania administracji w czasie huraganów. Potężne huragany „Harvey” oraz „Irma”, które w ostatnich dniach uderzyły w wybrzeże USA, były pierwszym testem tego, jak Donald Trump w kryzysowych sytuacjach radzi sobie w roli przywódcy kraju. Choć amerykański prezydent nie uniknął wpadek, oceny jego działań są dobre, co przekłada się też na ogólny wzrost aprobaty dla jego osoby.
Pustoszący pod koniec sierpnia wybrzeże Teksasu i Luizjany „Harvey” oraz „Irma”, która przed kilkoma dniami niszczyła Florydę, były najpotężniejszymi huraganami, które nawiedziły USA od 2005 r. Bilans pierwszego to 82 zabitych i straty materialne przekraczające 70 mld dol. Drugiego – 38 potwierdzonych ofiar śmiertelnych w USA (plus 43 na Karaibach) i straty co najmniej 63 mld dol. Oznacza to, że pod względem strat materialnych oba będą w ścisłej czołówce najbardziej niszczycielskich huraganów w historii (najgorsza była „Katrina” w 2005 r., zginęło 1245 osób, a straty wyniosły 108 mld dol.).
„Katrina” była nie tylko najtragiczniejszym huraganem w historii USA, ale stała się synonimem niekompetentnej reakcji władz. Fakt, że George W. Bush nie przyjechał na miejsce katastrofy, lecz oglądał zniszczenia z okien samolotu, był potężnym błędem wizerunkowym, który zaciążył na ocenie jego prezydentury (podobny błąd popełnił jego ojciec, George H.W. Bush, w przypadku huraganu „Andrew” w 1992 r.). Donald Trump, mający wiele innych problemów wizerunkowych, był świadomy tego, iż postawa w kryzysowej sytuacji może albo pomóc mu się odbić, albo jeszcze bardziej go pogrążyć. W ciągu tygodnia od uderzenia „Harveya” dwukrotnie odwiedził Teksas i przekazał milion dolarów z własnego majątku na pomoc ofiarom, a w miniony czwartek pojechał na Florydę.
Trumpowi wytknięto kilka niezręczności, zwłaszcza podczas pierwszej wizyty w Teksasie – że zachowywał się, jakby był na wiecu politycznym, że zbyt mocno podkreślał „dobrą robotę” ratowników, a zbyt mało uwagi zwracał na poszkodowanych, ale później to poprawił. Nie było poważniejszych zastrzeżeń do spraw najważniejszych, czyli koordynacji działań między służbami, informowania mieszkańców o zagrożeniu, uruchomienia funduszy na pomoc. – Zareagował właściwie. Ogłosił stan klęski żywiołowej, nie przeszkadzał ekipom ratunkowym, powołał profesjonalnego dyrektora FEMA (Federalnej Agencji Zarządzania Kryzysowego) – ocenia Patrick Roberts, ekspert od zarządzania kryzysowego z uniwersytetu Virginia Tech. Zgadzają się z tym nawet demokraci. – Widziałem, że prezydent Trump rozumie, przez co ludzie przechodzą, a rząd federalny powinien tam być. Myślę, że ma dobrych ludzi w FEMA, a Departament Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Departament Obrony robią dobrą robotę – powiedział Leon Panetta, szef personelu Białego Domu u Billa Clintona i szef CIA za czasów Baracka Obamy. – Przy wszystkich negatywnych opiniach na temat prezydenta zrobił dobrą rzecz – dobrał właściwy zespół i pozwolił mu działać – uważa Mark Merritt, który podczas rządów Clintona pracował w FEMA.
Według sondażu przeprowadzonego po przejściu „Harveya”, a przed „Irmą”, 55 proc. Amerykanów uważa, że administracja Trumpa dobrze się spisała, a przeciwnego zdania było 29 proc. Nawet wśród wyborców demokratów, krytykujących Trumpa z zasady, odsetek pozytywnych ocen wyniósł 36 proc. To – oraz fakt, że huragany odciągnęły uwagę Amerykanów od innych spraw – przyczyniło się do poprawy jego ogólnych notowań. W badaniu Gallupa odsetek aprobujących działania prezydenta wzrósł w ciągu ostatnich trzech tygodni z 34 do 37 proc., zaś w sondażu Rasmussena, uwzględniającym tylko prawdopodobnych wyborców, z 37,4 do 44 proc.