Chociaż Emmanuel Macron rządzi od niespełna czterech miesięcy, cieszy się zaufaniem zaledwie 40 proc. Francuzów. Tak niskiego poparcia nie miał żaden z jego poprzedników.
ikona lupy />
Magazyn DGP 10 września 2017 / Dziennik Gazeta Prawna/Inne
Francja powinna być państwem start-upów, krajem nowoczesnych obywateli, pełnych pomysłów, przedsiębiorczych oraz gotowych zakładać firmy – mówił w czerwcu Emmanuel Macron podczas salonu technologicznego w Paryżu. Potem rozdawał autografy i pozował do selfie, niczym gwiazda filmowa.
Ale już podczas zeszłotygodniowego tournée po Europe Wschodniej, w czasie którego ominął Polskę i Węgry, prezydent narzekał, że jego rodacy „nie cierpią reform i że trzeba im ciągle tłumaczyć, jak bardzo kraj potrzebuje zmian”.
Minął miesiąc miodowy
Choć Macron rządzi niewiele ponad 100 dni, jego sondażowy miesiąc miodowy skończył się już w lipcu. Piękne chwile, kiedy wyprostowany maszerował przy dźwiękach europejskiego hymnu „Ody do radości” Beethovena i przemawiał na tle szklanej piramidy przed Luwrem, minęły. Z kilku ostatnich sondaży wynika, że jego popularność spadła do rekordowo niskiego poziomu. Badanie Ifop, przeprowadzone dla gazety „Journal du Dimanche”, pokazuje, że zadowolonych z prezydenta jest ledwie 40 proc. Francuzów, a niezadowolonych – aż 57 proc. Po trzech miesiącach tak niskiego poparcia nie miał żaden z jego poprzedników: ani François Hollande (54 proc. poparcia), ani Nicolas Sarkozy (67 proc.).
Inne sondaże nie są dla prezydenta korzystniejsze. Według badania Odoxa dla radia RTL 63 proc. respondentów jest przeciwnych jego sztandarowej reformie rynku pracy. Związki zawodowe już zapowiedziały na wrzesień demonstracje, a lider Francji Niepokornej, ultralewicowy Jean-Luc Mélenchon (czwarty rezultat w wyborach prezydenckich), przedstawia Macrona jako „prezydenta bogatych dla bogatych”.
Ten, choć posiada większość w Zgromadzeniu Narodowym, obawia się buntu posłów, dlatego nie wyklucza wprowadzenia zmian za pomocą dekretów – co jeszcze bardziej zniechęca Francuzów do reformy. Takie działanie jest możliwe dzięki art. 49 konstytucji, który z pominięciem parlamentu pozwala wcielać w życie ustawy, które głowa państwa uzna za niezbędne dla funkcjonowania kraju.
Do podobnej prawnej „sztuczki” musiał się uciec w ubiegłym roku gabinet socjalisty Manuela Vallsa – choć miał większość w parlamencie i sprzyjającego zmianom prezydenta Hollende’a – by wprowadzić w życie nowy kodeks pracy, tzw. prawo El Khomri (od nazwiska minister pracy; najistotniejszą zmianą jest możliwość zwolnienia pracownika z przyczyn ekonomicznych, czyli np. w przypadku kłopotów finansowych firmy lub braku zamówień. Wcześniej zwolnienie pracownika w trudnych dla przedsiębiorstwa momentach było obwarowane tak licznymi ograniczeniami, że w praktyce niemożliwe). Bo socjalistyczni deputowani zapowiedzieli, że zagłosują przeciw – jak opozycja.
Dziś François Hollande gani Macrona za dalsze plany zmian rynku pracy i mówi, że nie powinien on żądać od Francuzów „poświęceń, które nie są potrzebne”. Podobno po zaprzysiężeniu jego dawny podopieczny upokorzył go, celowo każąc mu długo czekać na siebie po inauguracyjnym przemówieniu. Wcześniej Macron definitywnie podpadł nestorowi francuskiej polityki, zakładając własną partię i wygrywając wybory. Socjaliści długo nie mogli się otrząsnąć po porażce, a ich doradca ekonomiczny Jean Grosset tłumaczył DGP, że wygrana Macrona wynikała przede wszystkim z mobilizacji społecznej przeciwko liderce Frontu Narodowego Marine Le Pen i braku nowej, świeżej propozycji dla wyborców ze strony socjalistów.
Być jak młody bóg
Macron zapowiadał, że traktuje kraj jak przedsiębiorstwo: biznesowo i profesjonalnie – nie reprezentując lewicy ani prawicy. Chciał być prezydentem wszystkich obywateli i pchnąć gospodarkę na drogę wzrostu. W październiku 2016 r. – jako lider nowej formacji En Marche – w wywiadzie dla „Challenges” tłumaczył, że kraj potrzebuje prezydenta Jowisza. W rzymskiej mitologii to bóg najważniejszy, inni mu podlegają. Media ochoczo podchwyciły tę metaforę, oczekując od niego wręcz boskich rządów w opozycji do „normalnej” (nudnej) prezydentury Hollande’a oraz kontrowersyjnej prezydentury Sarkozy’ego.
Jednak na razie prezydent bóg ma liczne kłopoty. W lipcu bezrobocie wzrosło o 1 pkt proc., przekraczając psychologiczną dla Francuzów barierę 3,5 mln osób. A Macron obiecywał w kampanii, że bezrobocie będzie spadać, obywatele zaś nie będą dalej tracić swojego statusu społecznego. Bo badania pokazują, że od dekady pokoleniu obecnych 30-, 40- i 50-latków żyje się gorzej niż ich rodzicom. Francuzi zarówno z klasy popularnej, tak we Francji określana jest klasa robotnicza, jak i średniej mają coraz mniejsze dochody i nie czują się bezpiecznie z uwagi na to, że posiadanie wykształcenia nie gwarantuje już ani dobrej pracy, ani tym bardziej wysokiej stopy życiowej. Młodzi z kolei mają bardzo duże problemy z wejściem na rynek pracy, który faworyzuje starszych i bardziej doświadczonych pracowników.
Francja znana jest z dualizmu rynku pracy, gdzie pracownicy dzielą się na tych, którzy posiadają umowy CDD lub CDI. Ten pierwszy typ to kontrakty krótkookresowe, niegwarantujące przywilejów socjalnych. Drugi to wymarzona umowa na czas nieokreślony, oznaczająca 35-tygodniowy tydzień pracy, 33 dni płatnego urlopu rocznie oraz praktyczną niemożność zwolnienia. Efekt? Bardzo trudno młodemu człowiekowi uzyskać ten typ umowy – obecnie ponad 80 proc. umów to CDD.
Zapowiadana przez Macrona reforma ma uelastycznić umowy CDI, czyli dać pracodawcom więcej możliwości do zwolnienia pracownika. Tyle że związki zawodowe i ci już okopani na rynku pracy tego nie chcą, tłumacząc, że liberalny model gospodarki nie jest rozwiązaniem na gospodarcze bolączki kraju.
Wojna z mediami
Po otwartości, wręcz gadatliwości głowy państwa, w obliczu pogarszających się notowań, Pałac Elizejski zmienił podejście do mediów. Nagle czas prezydenta zaczął być wyjątkowo cenny – Macron przestał spotykać się z dziennikarzami, a zdjęcia podczas publicznych spotkań mógł mu robić tylko jeden wybrany fotograf. Jego otoczenie chciało też decydować, którzy żurnaliści mogą mu towarzyszyć podczas wyjazdów. W odpowiedzi dziennikarze zapowiedzieli bojkot prezydenta. – To kuriozalne pomysły władzy – skomentował sytuację Cyril Graziani, dziennikarz polityczny radia France Inter. A media zagraniczne zaczęły porównywać Macrona do Ludwika XIV, Króla Słońce. Co ciekawe, doradcy prezydenta tłumaczyli politykę zamykania drzwi przed dziennikarzami otwartością. – Nie chcemy, aby za prezydentem podążali tylko komentatorzy polityczni, chcemy udostępnić go także innym – tłumaczył rzecznik rządu Christophe Castaner.
Zorientowawszy się, że wojna z mediami się nie opłaca, spece od komunikacji w ekipie Macrona ponownie zmienili front. Podczas niedawnej wizyty w Europie Wschodniej prezydent ogłosił nową strategię komunikacyjną. – Będę częściej spotykał się z rodakami – zapowiedział. Jego PR-owcy sugerują, że dwa razy w miesiącu prezydent będzie wyjaśniał, najprawdopodobniej w radiu, sposób prowadzenia polityki.
By Paryż pozostał Paryżem
Przez pierwsze miesiące swoich rządów Macron koncentrował się głównie na polityce zagranicznej. Niemal codziennie spotykał się z jakąś głową państwa, uczestniczył również w szczytach G7 oraz G20, a także w spotkaniach NATO. Pierwszym jego wyjazdem zagranicznym była wizyta w Mali i spotkania ze stacjonującymi tam francuskimi żołnierzami.
Budowanie polityczno-gospodarczego sojuszu z Angelą Merkel i wspólne konferencje z niemiecką kanclerz mają wzmocnić pozycję Francji w Europie, najlepiej w strefie euro, bo właśnie takiego wzmocnienia twardego jądra Unii chce Macron, proponując eurozonie wspólny budżet, ministra finansów i parlament. Zanim to nastąpi, spotkania francuskich i niemieckich ministrów będą się odbywać najprawdopodobniej co miesiąc.
– Macron chce postawić Francję na czele globalnej dyplomacji – mówił DGP Nicolas Dungan, analityk ośrodka Atlantic Council w Waszyngtonie, komentując lipcową wizytę Donalda Trumpa w Paryżu. Miała ona udowodnić, że Paryż pozostał Paryżem, a Francja – światową potęgą militarną, jedynym krajem w NATO, który obok USA dysponuje pełną gotowością bojową, bazującą wyłącznie na własnej technologii wojskowej.
Donald Trump przed wizytą wspominał o swoim przyjacielu Jimie, który nie jeździ już do Paryża z uwagi na to, że miasto nie jest już tym, czym było kiedyś. Francuzów to stwierdzenie ubodło, a miejscowa prasa orzekła, że Jim jest fikcyjnym przyjacielem amerykańskiego prezydenta albo po prostu jego alter ego. Macron postanowił oczarować gościa wspaniałą paradą wojskową na najbardziej reprezentacyjnej alei Paryża Champs-Élysées, gdzie amerykańscy chłopcy wspólnie z francuskimi maszerowali, celebrując 14 lipca, święto zburzenia Bastylii. Wcześniejsza wrogość między prezydentami zniknęła. Nikt nie musiał już, jak podczas wcześniejszego spotkania w Brukseli, udowadniać, kto ma silniejszy uścisk dłoni. Trumpowi wprawdzie wyrwał się „subtelny” komplement pod adresem Brigitte, że „jest w dobrej formie”, co francuskie media odebrały jako impertynencką aluzję do wieku francuskiej pierwszej damy, ale cała wizyta ogólnie przebiegła w przyjacielskiej atmosferze.
Jedna z obietnic wyborczych Macrona – walka z globalnym ociepleniem – zeszła na dalszy plan. Choć przed wizytą Trumpa minister ds. ekologii Nicolas Hulot zapowiedział, że nie poda ręki prezydentowi USA, bo ten – wycofując się z porozumienia klimatycznego – chce zniszczyć planetę. Prawicowy dziennik „Le Figaro” podchwycił tę deklarację, porównując możliwy afront ze słowami Ramy Yade, sekretarz stanu ds. praw człowieka, która w 2007 r. przed spotkaniem ówczesnego prezydenta Nicolasa Sarkozy’ego z libijskim przywódcą Muammarem Kaddafim oświadczyła: „Pułkownik Kaddafi musi zrozumieć, że nasz kraj nie jest wycieraczką, na której lider innego państwa, terrorysta czy nie, może wytrzeć sobie stopy z krwi. Francja nie powinna pozwolić sobie na ten pocałunek śmierci”. Po tych słowach wybuchł kryzys dyplomatyczny, a Kaddafi zagroził, że jego samolot we Francji nie wyląduje, ale został udobruchany. Także i w tym wypadku uniknięto konfrontacji obu polityków – ostatecznie Hulota Trumpowi nie pokazano. A komentatorzy ogłosili francusko-amerykański reset ponad klimatem.
Łagodząc inne potencjalne napięcia na linii Paryż – Waszyngton, Macron polecił premierowi Édouardowi Philippe’owi, by ten zapewnił publicznie w dniu wizyty Trumpa, że Francja do 2025 r. zwiększy wydatki na obronę do żądanych przez USA 2 proc. PKB. Deklaracja ta była o tyle istotna, że w tym roku – z uwagi na rosnący dług publiczny – Francja obcięła wydatki na obronność o 850 mln euro, choć od kilku lat bije rekordy w sprzedaży broni. Decyzja o oszczędnościach doprowadziła zresztą do ostrego konfliktu prezydenta z gen. Pierre’em de Villiersem, szefem sił zbrojnych, który w efekcie sporu podał się do dymisji.
Francja pokazała również, że chce zbliżenia z Rosją. Macron przyjął rosyjskiego prezydenta Władimira Putina z wielką pompą. – W obliczu kryzysów na Ukrainie i w Syrii oraz po przejęciu władzy we Francji przez nowego prezydenta dwa kraje wznawiają dialog, który tak naprawdę nigdy nie został całkowicie przerwany – wyjaśniał DGP Samuel Carcanague, ekspert ds. Rosji z Instytutu Spraw Międzynarodowych i Strategicznych w Paryżu. – Ważne, aby uniknąć upadku społeczno-gospodarczego Ukrainy. Obecnie i w przyszłości żaden z krajów europejskich nie może konfrontować się z Rosją w kwestii aneksji Krymu. To warunek konieczny, aby iść naprzód w relacjach z Kremlem. Europa nie ma ani środków, ani możliwości, aby odzyskać Krym – podsumował Carcanague, ucieleśniając niejako francuskie podejście do kwestii wschodniej. Krym przepadł, pytanie, czy Donbas również przepadnie.
Polska na francuskim widelcu
Strategią Macrona na podtrzymanie wizerunku prezydenta dbającego o interesy gospodarcze własnych obywateli, mimo zapowiadanych reform ograniczających przywileje socjalne, ma być walka z dumpingiem socjalnym, o który oskarżana jest Europa Wschodnia. Znalezienie sojuszników w ograniczeniu dyrektywy o pracownikach delegowanych z 1996 r. było, według strony francuskiej, głównym celem pierwszej wizyty prezydenta Macrona w Europie Wschodniej w zeszłym tygodniu. Przy czym Macron ominął dwa enfants terribles Unii Europejskiej – Polskę i Węgry – jak określane są te dwa kraje m.in. przez najważniejszy francuski dziennik „Le Monde”.
Do 2004 r. dyrektywa nie stanowiła dla starej Unii problemu, ale w momencie rozszerzenia UE o kraje Europy Wschodniej zaczęła budzić sprzeciw. „Równa praca, równe wynagrodzenie” – zgodnie nawołują francuscy politycy od lewej do prawej strony sceny politycznej. Krytyka Polski jest tym łatwiejsza, że od jesieni relacje między oboma krajami nie należą do najlepszych. Prezydent Hollande odwołał w listopadzie wizytę w naszym kraju z zaledwie tygodniowym wyprzedzeniem, a spotkania Trójkąta Weimarskiego (Francja, Niemcy, Polska) zamarły. Powodem było zerwanie umowy na dostawę helikopterów Caracal dla polskiej armii.
We Francji odnotowano również słowa wiceszefa MON Bartosza Kownackiego na temat jedzenia widelcem – według niego to nam Francuzi zawdzięczają tę umiejętność. Można powiedzieć, że od tego czasu Polska jest na francuskim widelcu, a nasz kraj nieustannie krytykowany jest przez tamtejsze media. Francuski prezydent odbiera Polsce prawo do wpływania na europejską politykę, z kolei polska premier sugeruje, aby francuski prezydent zajął się problemami swojego kraju, zwłaszcza bezpieczeństwem i wzrostem gospodarczym.
Wzrost gospodarczy Francji wyniósł w 2015 r. 1,2 proc., a w 2016 r. 1,1 proc. Natomiast realny PKB w przeliczeniu na mieszkańca w zasadzie stoi w miejscu od 2007 r. Ekonomiści mówią o straconej dekadzie. Francja ma również drugi, najwyższy po Finlandii, wskaźnik wydatków publicznych w Unii Europejskiej. Rząd wydaje na ten cel około 10 proc. PKB więcej, niż wynosi średnia unijna.
Nie Jowisz, tylko Janus
– Nie ma jednego powodu, który wywołuje niezadowolenie Francuzów. To ogólne niezadowolenie zwolenników prawicy i lewicy – tłumaczy spadającą popularność Macrona Frédéric Dabi z ośrodka badań Ifop.
Efekt nowości mija. Francuzi skarżą się na „niesprawiedliwość socjalną”. Mocno krytykowany jest wzrost składek na ubezpieczenia społeczne, które mają płacić emeryci, i obcięcie wsparcia socjalnego dla studentów. Propozycje obniżenia podatków, m.in. od zamieszkania oraz zredukowania kosztów pracy, co ma zwiększyć rozporządzalny dochód gospodarstw domowych, pozostają, jak na razie, niedocenianie w sondażach.
Olivier Faure z Partii Socjalistycznej, kontynuując mitologiczne riposty, stwierdził ostatnio, że Macron nie jest Jowiszem, ale Janusem, innym bogiem czczonym w starożytnym Rzymie. Tym, który patronuje początkom, przemianom, przejściom, symbolizując jednak również ich koniec.