Na miesiąc przed wyborami parlamentarnymi w Niemczech turecki prezydent namawia mieszkających tam rodaków do bojkotu głównych ugrupowań politycznych. Może jednak osiągnąć efekt odwrotny do zamierzonego.
Dokładnie za miesiąc odbędą się wybory do Bundestagu, w których będzie się liczył każdy głos. O ile zwycięstwo ugrupowania Angeli Merkel, któremu sondaże dają nawet 40 proc. poparcia, wydaje się pewne, o tyle znacznie ważniejsze jest to, ile głosów zdobędą pozostałe partie. Od tego bowiem zależy, jaka koalicja będzie rządziła Niemcami – czy chrześcijańscy demokraci do spółki z socjalistami (jak obecnie), czy też CDU z mniejszym partnerem, jak Zieloni czy liberałowie.
Skład przyszłej koalicji wyznaczy kierunek polityki Berlina, także w ważnych dla Polski sprawach europejskich, przez następne cztery lata. Stawka jest więc wysoka, w związku z czym niemieccy politycy nie byli zadowoleni, kiedy do debaty wyborczej w ich kraju postanowił włączyć się nieproszony uczestnik – turecki prezydent Recep Tayyip Erdogan.
Wrogowie Turcji
W ubiegły piątek zwrócił się do swoich rodaków w Niemczech, aby nie głosowali ani na chrześcijańskich demokratów, ani na socjalistów, ani na Zielonych, bo – jak sam to określił – „oni wszyscy są wrogami Turcji”. W odpowiedzi Angela Merkel i jej zastępca, minister spraw zagranicznych Sigmar Gabriel, oskarżyli Erdogana o mieszanie się w wybory. Turecki prezydent jednak się nie cofnął; stwierdził, że nie będzie odbierał lekcji od szefa dyplomacji. – Znaj swoje miejsce w szeregu – odparł wicekanclerzowi. Gabriel nie pozostał dłużny, apelując na poniedziałkowym wiecu wyborczym o wsparcie dla tej „demokratycznej” części Turcji, która nie głosowała na Erdogana.
Apel tureckiego prezydenta może jednak nie odnieść skutku, nawet jeśli Erdogan ma wśród Turków mieszkających nad Łabą wielu sympatyków, o czym może świadczyć to, że w niedawnym referendum 60 proc. obywateli Turcji głosujących w Niemczech opowiedziało się za wprowadzeniem zmian do tureckiej konstytucji, które pozwolą Erdoganowi dłużej rządzić.
Bez prawa głosu
– Problem polega na tym, że przedstawiciele tej grupy często nie mają jeszcze prawa głosu w niemieckich wyborach – mówi Adam Balcer z think tanku WiseEuropa. W związku z tym wielu potencjalnych zwolenników Erdogana nie może wziąć udziału we wrześniowym plebiscycie. Liczba tych, którzy prawo głosu mają, wydaje się zbyt mała, aby realnie wpłynąć na wynik wyborów. Zresztą Turcy mieszkający w Niemczech dotychczas najchętniej głosowali na socjalistów lub Zielonych, czyli ugrupowania tradycyjnie proimigranckie. Jeśli więc już ktoś miałby stracić wyborców, to te partie (chociaż ostatnio najgłośniej Erdogana krytykuje właśnie SPD).
Paradoksalnie apel tureckiej głowy państwa może polepszyć wyborczy wynik chrześcijańskich demokratów. – Erdogan zrazi praktycznie całą resztę elektoratu. Już w tej chwili ponad 90 proc. Niemców chce zerwania rozmów akcesyjnych z Turcją. I chociaż to SPD najgłośniej krytykuje ostatnio tureckiego przywódcę, to ostatecznie skorzysta Angela Merkel, która w oczach wyborców ma już duże doświadczenie w radzeniu sobie z nieracjonalnymi macho – ocenia Roland Freudenstein z Centrum Studiów Europejskich im. Wilfrieda Martensa w Brukseli.
Niemiecka układanka
Turecki prezydent powinien być świadom efektu podobnego do tego, który już raz wywołał. Kilka miesięcy temu przed wyborami w Holandii Erdogan i jego współpracownicy ciskali gromami w premiera Holandii Marka Rutte za to, że nie wpuścił do kraju tureckich polityków chcących wystąpić na wiecu w sprawie wspomnianego głosowania. Rutte krytyką się nie przejął i twardo obstawał przy swoim, dzięki czemu zyskał w oczach wyborców.
Trudno natomiast przewidzieć, jaki wpływ słowa Erdogana będą miały na układankę polityczną w Niemczech po 24 września. O tym bowiem, z kim CDU zawiąże koalicję, zadecyduje przede wszystkim arytmetyka wyborcza. Osłabieni socjaliści mogą nie chcieć tworzyć kolejnej, wielkiej koalicji, obawiając się dalszej erozji poparcia SPD. W spektrum koalicyjnych zainteresowań chrześcijańskich demokratów są również Zieloni i liberałowie, w zależności od rozkładu głosów – także w tandemie (taka koalicja nazwana jest jamajką, od barw trzech ugrupowań).
Prawdopodobne jest więc, że prezydent Turcji wystąpił tak ostro nie tyle w celu wywarcia wpływu na scenę polityczną w Niemczech, ale przede wszystkim na użytek wewnętrzny. Wykorzystując kiepskie relacje z Berlinem, rozegra ksenofobiczną kartą, aby skonsolidować nacjonalistyczny elektorat. – Większość zwolenników prezydenta traktuje go jak półboga. Akceptują wszystko, co zrobi i powie, gdyż podoba im się jego styl macho, lidera rządzącego twardą ręką – mówi Balcer.
– Erdogan chce być postrzegany jak ktoś, kogo trzeba się bać, bo może wpłynąć na wybory w Niemczech – bez względu na to, czy tak faktycznie jest – tłumaczy Freudenstein.