Ponad 8 mln ludzi wzięło udział w niedzielnych wyborach do wenezuelskiego Zgromadzenia Konstytucyjnego, które rozpisał prezydent Nicolas Maduro - podała Krajowa Rada Wyborcza (CNE). To znacznie więcej niż szacuje opozycja i niezależni eksperci.

Przewodnicząca CNE Tibisay Lucena ogłosiła tuż przed północą lokalnego czasu, że frekwencja w niedzielnym głosowaniu wyniosła 41,5 proc., co oznacza, że do urn poszło prawie 8,1 mln spośród prawie 19,5 mln uprawnionych osób.

Opozycja zareagowała na te informacje gniewem i kpinami. Twierdzi, że głosy oddało 12 proc. uprawnionych, czyli ponad 2 mln ludzi. Jeden z szanowanych niezależnych analityków oszacował, że chodziło o 3,6 mln wyborców.

W wyborach parlamentarnych z grudnia 2015 roku, w których zwyciężyła opozycja, Zjednoczona Partia Socjalistyczna Wenezueli (PSUV) otrzymała 5,6 mln głosów.

Lucena oceniła, że wybory były "pokojowe, demokratyczne i odbyły się bez przemocy". Tymczasem prokuratura potwierdziła śmierć 10 osób podczas zwołanych przez opozycję protestów i licznych starć między demonstrantami a siłami bezpieczeństwa.

Członkowie Konstytuanty, której kadencja nie została określona ustawą, będą mieli praktycznie niegraniczony czas na dokonanie zmian w prawodawstwie wenezuelskim, w tym dotyczących wyborów nowego parlamentu. Obecny, w którym ogromną większość ma opozycja, został praktycznie pozbawiony przez rząd swych prerogatyw i sterroryzowany przez bojówkarzy.

Przeciwnicy władz postrzegają głosowanie jako próbę pełnego zawłaszczenia władzy przez prezydenta Maduro. Jego obecny mandat wygasa w 2019 roku.

Kolumbia, Meksyk, USA, Hiszpania i Unia Europejska już ogłosiły, że nie uznają wyniku kontrowersyjnych wyborów członków Zgromadzenia Konstytucyjnego.